Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Odrobina ulotnej magii

Trudno jest mi się zdecydować na jedno „moje dziedzictwo", bo według mnie mam ich wiele. Największym i najbardziej wartościowym dziedzictwem jest moja rodzina. Dziedzictwem są także muzyka, festiwale, pierogi, święta spędzane z czternastoma osobami, gra w pokera i rozmowy wieczorne przy liście trójkowej. Dziedzictwo to również niedzielne rodzinne śniadania o 8 rano, których w dzieciństwie nienawidziłam ze względu na porę. Teraz uwielbiam je celebrować, nawet, gdy budzi mnie dźwięk wyciąganych naczyń ze zmywarki o 7:30. Dom na wsi w Żegocinie, gdzie na olbrzymim tarasie uczyłam się jeździć na rowerze po ósemce narysowanej przez moją babcię. 
 
Dlaczego muzyka? Jest bardzo istotna w moim życiu i ciągle mi w nim towarzyszy. Mój tato edukował mnie muzycznie. Inaczej słuchałabym teraz przeciętnego popu, bądź co gorsza jeszcze „tańszej" muzyki. Nie było mi dane słuchanie Enrique Iglesiasa, Sabriny, czy Backstreet Boysów i dzięki Ci Boże, że nie był to repertuar dla mnie. Co prawda zaczynałam od Pink Floydów i płyta „The Wall" ciągle kojarzy mi się z tłem muzycznym przy sobotnim myciu podłóg (można nazwać to profanacją), ale począwszy od nich przez Led Zeppelin, Scorpions, Genesis moja edukacja muzyczna się rozwijała, aż do teraz, kiedy to ja mogę pokazywać mojemu tacie coś zupełnie nieznanego dla niego! Muzyka w moim domu rodzinnym była niezwykle ważna, zawsze jest obecna. Wiele płyt, dyskografii, biografii muzycznych. 
 
Kolejna osobą przeszkolona przez tatę, która „wciągnęła" mnie w świat muzyki festiwalowej była moja starsza siostra. OFF Festiwal od Mysłowic po Katowice stał się moją tradycją sierpniową, jak również listopadowy ARS CAMERALIS, gdzie spędziłam wiele godzin zdobywając przydatne doświadczenie zawodowe, poznając niezwykłych ludzi nie tylko artystów, ale także ludzi, którzy w nietuzinkowy sposób tworzą Instytucje Kultury i kultowy Festiwal Sztuki Kameralnej. Ludzi, którzy zawsze traktują Cię jak równego partnera, tworząc dla wszystkich bez wyjątku cudowną atmosferę. Dzięki temu mogłam JA pokazać nowości muzyczne m.in the National, Johna Granda czy Lambchop mojemu mentorowi muzycznemu. Tym sposobem dziedzictwo muzyczne niebywale procentuje w moim życiu, a do pełni szczęścia muszę tylko przekonać tatę, by do mojego przyszłego mieszkania podarował mi swój adapter i zbiór płyt winylowych… Już teraz wiem, że to nie będzie łatwe, a pertraktacje trwają i trwają. 
 
Rodzina to moje dziedzictwo, a z nią związane tradycje, które staramy się kultywować, zwyczaje stare i nowe, a także przyzwyczajenia. Fenomen niedzielnych śniadań w mojej rodzinie zawdzięczam mamie, która poniekąd nas zmuszała do nich. Teraz, gdy wszyscy się zjeżdżamy w sobotę na poranne śniadania nie możemy się „nagadać". Mama tworzy klimat, nadaje ton, podtrzymuje tradycje mimo wszystko. Każdy z nas opowiada o swoim tygodniu, siostra z tatą zawsze mają w rękawie jakiś dobry dowcip, a ja z Mamą gotuje coś pysznego. Takie śniadania wspominam, również nie tylko w gronie naszej czwórki, ale także gdy spotykaliśmy się w czternaście osób w mieszkaniu dziadków, w Piekarach Śląskich, przy okazji świąt. Przeważnie były to Święta Bożego Narodzenia i co drugi rok, przyjeżdżała moja ciocia z wujkiem i kuzynostwem z Berlina, rodzina z Radzionkowa, i my z Bytomia. Wigilia na czternaście osób, przy dużym wigilijnym stole, przy dwunastu potrawach. Naprawdę było zawsze dwanaście potraw. Łazanki, kutia, siemieniotka, makówki, Pan Karp w wszelakiej postaci, a w tym roku po raz pierwszy trzecia zupa – rybna. Każdy z nas ma swoją ukochaną i znienawidzoną potrawę, a z biegiem lat smaki się zmieniają. Wśród „dorosłych" królował Pan Karp, a wśród dzieci domowe pierogi z grzybami i kapustą. Jednak, tak jak wspomniałam smak i gust się zmieniają i moja babcia wieku siedemdziesięciu lat dorosła do karpia, polubiła go, na jej szczęście, a nieszczęście innych biesiadników. 
 
Obecnie nawet każdy z nas dorósł do kompotu z suszonych owoców, makówek i miodownika, którego do tej pory nie możemy z siostrą podrobić mimo rad naszej babci. Do trzech razy sztuka, ale sądzimy, że wina leży nie po naszej stronie, lecz miodu, bo to nie ten stary dobry spadziowy miód, co kiedyś, bądź pamięć babci trochę też psoci. Natomiast pierogi i uszka są naszą przewagą, jako jedna z najmłodszych w rodzinie zabroniłam ich kupować, tak więc prastary przepis dalej jest w rodzinie i produkcja pierogów ruszyła już w listopadowy weekend, zamrożone grzecznie czekają na 24.12, gdy znowu będzie Wigilia na kilkanaście osób. Wieczór Wigilijny kończył się zawsze wyprawą przez zaspy śnieżne z Piekar do Bytomia początkowo kultowym „Maluchem" w 5 osób na Pasterkę. Właśnie te kilka zwyczajów wigilijnych to tylko niewielka część dziedzictwa mojej rodziny. Mogłabym przytoczyć takich wiele, ale opowiem o innym, o grze w karty, a dokładnie w pokera. Każdy z wnuków został nauczony czegoś „zakazanego" w przedszkolu. Ja gry w pokera, moja siostra z racji tego, że była starsza piosenek zakazanych Kaczmarskiego i te umiejętności przysporzyły nam pierwszych „poważnych" problemów w czasach przedszkolnych. Każda z nas była na dywaniku w czasach piaskownicy. Ja za uczenie dzieci pomiędzy czasem leżakowania, a czasem zabawy, gry w pokera, o zgrozo hazardu o „mentosy owoce", a siostra za uczenie piosenek zakazanych przez cenzurę. I tak rozwijanie umiejętności wokalnych, czy matematycznych przy liczeniu kart do „tysiąca", czy „pokera" zostały zakazane w miejskim przedszkolu. Jednak to nas nie zraziło każda z nas potrafi lepiej, bądź gorzej śpiewać i liczyć, a dziadek był dumny, że nauczył nas radości z małych, rzeczy. Pokazał jak wbijać gwoździe, jak używać młotka i jak być odważnym. 
 
Zastanawiając się nad moim dziedzictwem materialnym mogę od razu odpowiedzieć bez zawahania, że jest nim Kościuszko. Obraz przedstawiający Kościuszkę, wiszący w starym mieszkaniu dziadków w salonie, do jakże niepasującej tapety we wzorki, z witryną kryształów oraz dokumentów dziadka, jest jednogłośnie rodzinnym dziedzictwem. Jest dla nas kultowy, ważny, ponadczasowy. Z racji pierwszeństwa, bo mieszkanie musieliśmy przekazać, obraz został oddany w ręce najstarszej wnuczki, czyli mojej siostry. Mimo, że do jej „ikeowego" wystroju mieszkania w ogóle nie pasuje, z dumą go przejęła i za niedługo zawiśnie w honorowym miejscu. Innymi obiektami westchnień naszego dziedzictwa jest w stare liczydło, które wygląda, jak maszyna do pisania, maszyna do szycia, zdjęcia ślubne dziadków, zestaw koronkowych ściereczek, drzewo owocowe, zasadzone przez dziadków w Żegocinie, każdy z nas, wnuków, ma swoje. Żałuje tylko, że nie dostałam lipy, bo zapach lipy jest też wspomnieniem, błogiego lenistwa, uczenia się robienia masła, kaszki dla dzieci z mąki razowej. Mam to niezwykłe szczęście, że tradycje, zwyczaje, obyczaje, wartości, jakimi moja rodzina się kieruje są moim dziedzictwem. Są przestrzegane, przekazywane, spisywane, uwieczniane na fotografiach. Może nie jest to złoty łańcuszek, pałac w spadku, czy kamienica w Krakowie, ale są to wspomnienia. Magia, radość, uśmiech, dobroć i przede wszystkim miłość. Brak oporów przed rozmową, dzieleniem się problemami, a wręcz chęć dzielenia się smutkami i radościami, bliskość i świadomość, że mimo wszystko, obojętnie, gdzie każdy z nas jest, w jakim kraju, mieście zawsze mamy siebie. Mamy nas, a my to nasze dziedzictwo.
 
Autor: Agata Wiech 2014r.
Data opublikowania: 23.11.2014
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko