Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Wierność korzeniom - wyzwaniem XXI wieku

Na jednych z zajęć prowadząca poprosiła, aby znany wszystkim patriotyczny wierszyk dla dzieci (i nie tylko) „Kto Ty jesteś…" „uzupełnić" według własnego poczucia tożsamości. Tak uczynił każdy, tak uczyniłam i ja.
 
Kto ty jesteś? – Giedlarowianka. 
 
Nazywam się Jadwiga Kula. Imię wybrał tata wraz z babcią („bo starszej wybierała mama"…). Wszyscy oczekiwali chłopca: wówczas miał być Szczepan, co było skutkiem fascynacji staropolskimi tradycjami okresu Bożego Narodzenia. Do tej pory dziękuję Bogu w okresie tych świąt za to, iż urodziłam się dziewczynką – dzieci w szkole „nie dałyby mi żyć" w tamtym czasie z takim imieniem. Według ówczesnych trendów związanych z nadawaniem imion Franciszek, Zofia, Kazimierz, Stasia itp. nie były „w modzie".  
 
Giedlarowa – 600-letnia mała wieś koło Leżajska w Województwie Podkarpackim. Około 4 tys. mieszkańców. Gdyby nie to, że wieś ta leży przy drodze wojewódzkiej Rzeszów-Leżajsk, nikt by o niej nigdy nie słyszał, tak jak o tysiącach innych takich wiosek w Polsce. Z racji lokalizacji miejscowość cieszy się zainteresowaniem inwestorów i dobrze rozwija się. Hotel, restauracja, mini spa, inwestycje gminne (sortownia śmieci) – wiele miejsc pracy. We wsi kościół (wcale nie w centrum). Przedszkole, szkoła podstawowa, gimnazjum, ośrodek zdrowia, Dom Kultury – te instytucje, owszem, w centrum, wszystkie bardzo blisko siebie. 
 
Tutaj się urodziłam (to znaczy w leżajskim szpitalu powiatowym, ale to zaledwie 5 kilometrów od rodzinnego domu), tutaj się wychowywałam. Nie powiem, że tutaj chodziłam do przedszkola czy tak zwanej zerówki (co jest normalne przed pójściem do 1 klasy szkoły podstawowej), bo to byłaby nieprawda. Nie chciałam tam chodzić – płakałam, krzyczałam itp. Jeżeli oboje rodziców pracuje, dzieckiem nie ma się kto zająć i wysyła się je do przedszkola. Ja chodzić tam nie chciałam, więc mama zabierała mnie ze sobą do pracy. Od 38 lat pracuje Ona w Gminnym Ośrodku Kultury w Giedlarowej jako instruktor ds. kulturalno – oświatowych, tzw. kaowiec. Tam mnie zabierała… Odkąd pamiętam… Ale jak już jakimś cudem w przedszkolu byłam („miłe" Panie jakoś mnie zajęły, przekonały żebym przestała płakać), czasami mama ZAPOMINAŁA mnie stamtąd odebrać  (z przedszkola do Domu Kultury  jest zaledwie ok. 80 m). Tak to wyglądało. W Domu Kultury dyrektor, muzycy, plastycy, techniczni, inni kaowcy, społecznicy, członkowie zespołów – ileż ja miałam ciotek i wujków! Ileż przyszywanych babć i dziadków! Czasami się zastanawiam: kto tak naprawdę mnie wychował? Rodzice czy GOK?
 
Przez ponad 30 lat moja mama przeprowadzała tzw. badania terenowe na terenie Giedlarowej i innych sąsiednich wsi: nagrywała stare kolędy i „kolądki", pieśni, przyśpiewki, zwyczaje, opowiadania z przebiegu różnych wydarzeń. W taki to sposób gromadziła przeróżne informacje na temat jak to dawniej bywało. Mnie na te „badania" również zabierała – bo co ze mną począć  (ze starszą siostrą, skromnie przyznając, takich problemów nie było). Dom – właściwie jak hotel, do dzisiaj. Bo wtedy „w tygodniu" mama szła jak co dzień do pracy, a ja po szkole razem z nią, gdyż całe życie pracuje „na 2 zmianę". W weekendy wyjazdy z zespołem na występy i konkursy bądź na szkolenia, kursy itp. A ja jak ten cień razem z Nią.
 
Już w wieku 5 lat, razem ze starsza siostrą oraz (dużo) starszymi kolegami i koleżankami, przebrana za „szczodraczka", występowałam kolędując i składając np. noworoczne staropolskie życzenia na różnych konkursach czy przeglądach. Gdy podrosłam, zaczęłam chodzić do szkoły (płacz już mi nie pomagał). Po lekcjach przychodziłam prosto do Domu Kultury na próby dziecięcego teatrzyku, dziecięcej ludowej grupy śpiewaczej czy grupy tańca współczesnego – wszak ja byłam członkiem KAŻDEJ istniejącej tam dziecięcej grupy artystycznej. Zadania domowe również odrabiałam w DK. Ja bądź któryś z wujków czy cioć. Stałam się częścią architektury GOKu. 
 
W roku 2000 wraz z siostrą i jedną z koleżanek „awansowałyśmy" do prowadzonego przez moją mamę Zespołu Folklorystycznego FOLUSZ. Odkąd pamiętam, jako „berbeć" w próbach tego zespołu również uczestniczyłam - obserwując. Dlatego teksty wszystkich pieśni, starodawnych kolęd,  a nawet scenariuszy widowisk znałam na pamięć – czasami nawet lepiej od samych występujących. Wraz z siostrą i nieliczna grupą dziecięcą w okresie świąt Bożego Narodzenia wraz z „Foluszem" przedstawialiśmy widowiska kolędnicze; latem występowaliśmy prezentując przyśpiewki ludowe. Wiele dzieci rezygnowało z takiej formy aktywności z powodu „przytyk" od rówieśników: że w stroje ludowe się ubierają, że piosenki ludowe śpiewają. W tamtym czasie był to „obciach". Dla większości (?). Dla mnie to było normalne, zwyczajne, fajne. Nic przecież dziwnego, że pokazuje się coś, co dawniej było codziennością. Coś co robiły nasze babcie, jak spędzały czas wolny, jak się bawiły. To zupełnie tak samo jakby pokazać coś w muzeum – tylko że na żywo. 
 
Nie patrzyłam na to wówczas w innych kategoriach niż rozrywka, zabawa, spędzanie czasu wolnego czy po prostu praca mojej mamy – jak każda inna praca dająca „chleb" rodzinie. Ale dla Niej było to coś więcej: Ona tym żyła. Dopiero później zrozumiałam po co to robi. Ruch artystyczny jest przecież w istocie prawdziwym krzewicielem lokalnych tradycji. Zespół „Folusz" jest zespołem folklorystycznym, czyli   bardziej   lub   mniej   sformalizowaną   pod względem  organizacyjnym  grupą  artystyczną,  która  działa w  oparciu  o  lokalną instytucję  kultury  oraz  uprawia  współczesną  formę  folkloru  widowiskowego. Ponadto Zespół „Folusz" jest zespołem autentycznym, inaczej obrzędowym, co oznacza, że w składzie znajdują się osoby znające przynajmniej fragmenty folkloru z autopsji. 
 
Sama historia  zespołu  sięga  lat  70-tych,  kiedy  to  powstał  Zespół  Pieśni  i  Tańca  przy Gminnym  Ośrodku  Kultury  w  Giedlarowej. Pomimo iż z biegiem lat zmieniali się ludzie (członkowie zespołu, instruktorzy) to   zespół   trwał   wraz   ze   swoim repertuarem. Początkiem  lat  90-tych  przyjął  on  nazwę  „Folusz"  od  dzielnicy  Giedlarowej,  w  której jest  położony  Gminny  Ośrodek  Kultury. A sama nazwa dzielnicy pochodzi od folusza – miejsca, w którym folowano sukno. Obecnie zespół liczy ponad 30 członków. Fenomenem „Folusza" od samego zarania jego działalności jest aspekt wielopokoleniowości składu osobowego. Rozpiętość wiekowa członków waha się pomiędzy 6 a 78 rokiem życia – toteż przekaz tradycji następuje samoistnie, już podczas prób i występów. Zespół „Folusz", odtwarzając, przedstawiając przeróżne obrzędy w formie widowisk, stara się chronić oraz przekazywać dalej, młodym ludziom, dzieciom, niematerialny dorobek poprzednich pokoleń mieszkańców wsi leżajskiej. Trzon zespołu to młodzi ludzie, którzy pokochali folklor, ale kluczowe zadania artystyczne są przydzielone foluszowej „starszyźnie", czyli tym, którzy pamiętają jeszcze stare pieśni, gadki, przesądy, znają zamierzchłe roboty i czynności w gospodarstwie wiejskim, pamiętają role przedwojennych kolędników. Są też najmłodsi – bywa, że wnukowie tych najstarszych – którzy wprawiając w nastrój wzruszenia dają gwarancję kontynuacji pracy zespołowej i właśnie tego, że nasza dziedzictwo kulturowe nie zaginie. Tak jak „starszyzna" zespołu przekazywała mnie swoje dziedzictwo, tak ja (na początku nieświadomie) przekazuje je innym, uczestnicząc w przedsięwzięciach zespołu, starając się kontynuować i zapewnić ciągłość jego istnienia.
 
Zespół Folklorystyczny „Folusz" z Giedlarowej  swoją działalność opiera głównie na opracowywaniu i pokazywaniu  widowisk obrzędowych i tradycji ludowych występujących w regionie leżajskim. Scenariusze do tych widowisk powstają na podstawie przekazów ustnych, zebranych w środowisku: od najstarszych członków zespołu i innych zamieszkujących teren leżajskich wsi. Rzetelność tych przekazów potwierdza się korzystając z  badań  prowadzonych w przeszłości na tym terenie przez Muzeum Etnograficzne w Rzeszowie. Do tych obrzędów gromadzone są odpowiednie, stosowne do przedstawianego czasu, stroje dla wykonawców i rekwizyty: naczynia, narzędzia gospodarskie itp. Często są to oryginalne przedmioty, „uratowane" przed spaleniem lub zniszczeniem. Czasem trzeba je rekonstruować, na szczęście „pod okiem" znawców czyli najstarszych członków zespołu. 
 
W swojej „malowanej skrzyni" zespół posiada „Giedlarowskie wesele", wiele widowisk kolędniczych, widowisk plenerowych: „na pastwisku" czy „na polu", oraz dziesiątki staropolskich kolęd, „kolądek" i pieśni ludowych. Opracowanie i przygotowanie tych widowisk wymaga wiele czasu i poświęcenia, nie tylko kierownika zespołu, ale także wszystkich członków. W zależności od „objętości" widowiska próby odbywają się 2-3 razy w tygodniu i trwają o 1,5 do 4 godzin. Same występy to też duże przedsięwzięcia (rekwizyty, wyjazdy), ale przede wszystkim poświęcanie swojego wolnego czasu przez amatorów - społeczników, którzy chcą przekazywać dorobek swojej ciężkiej pracy (przede wszystkim) młodym ludziom. 
 
W okresie największej aktywności zespołu (mniej więcej lata 2004-2010, kiedy obecna była największa liczba aktywnych młodych członków), folklor znowu zaczął być „modny", a wiele moich koleżanek i kolegów dało się namówić na uczestnictwo w zespole. Próby nie były przykrym obowiązkiem, ale czystą przyjemnością: nie mogliśmy się doczekać kolejnego spotkania ze sobą – młodymi, ale także z tymi starszymi osobami, które często poprawiały nas, pouczały „bo to było inaczej", „bo ja pamiętam że ja to śpiewałam/em na inną melodię". Staliśmy się jedną wielką rodziną, wychowującą dzieci i wnuki, przekazującą tradycje i dziedzictwo. Młodzież tak wypowiada się na temat uczestnictwa z  zespole: „Atmosfera  w  zespole  zawsze  była  i  jest  bardzo  dobra.  Na  próbach  jest  wesoło,  miło, zabawnie,  każdy  ma  dobry  kontakt  ze  sobą.  Również  atmosfera  na  wyjazdach  jest znakomita, dlatego też na pewno każdy tak jak i ja czuje się tutaj jak w rodzinie. Zespół to  nasz  „drugi  dom".  Starsi  członkowie  mają  bardzo dobry  kontakt  z  naszą  młodzieżą  w  zespole,  co  jest  bardzo  ważne,  ponieważ  od  nich  również  możemy się dowiedzieć  o dawnych tradycjach, obyczajach". Jedna z „seniorek" zespołu natomiast często mawia: „Bardzo lubię młodzież, strasznie mi się podoba, że młodzież jest chętna i chce razem  ze  starszymi  być  w  tym zespole. Bo człowiek starszy  bez  młodzieży  to  nic  nie wart". 
 
Zdarzało się, iż w okresie letnich wakacji zespół występował w każdy weekend, często nawet w dwóch miejscach w ciągu jednego dnia. Nikt nie narzekał na brak „czasu wolnego dla siebie". Występując i pokazując owoce swojej ciężkiej pracy byliśmy dumni z siebie, myśląc, że robimy coś wartościowego, co po nas pozostanie, że podtrzymujemy tradycje, nie dajemy zapomnieć o naszym dziedzictwie. Jedna z „młodych członkiń" tak podsumowuje swoje uczestnictwo w zespole: „Istnienie takich zespołów  jest potrzebne, bo to są tradycje wyciągane z  dziada pradziada.  Ja  na przykład ani jednej dziesiątej  chyba  nie  znałam tych obrzędów, tego wszystkiego co człowiek poznaje, te melodie - ja się śmieję czasami z  tego - ale to jest  przekazywane jednak z  pokolenia na pokolenie, a tacy jak ja i młodsi to  już  kompletnie  tego  by  nie zobaczyli. Uważam, że nawet za mało jest takich zespołów. No i się podoba. Przynajmniej tym co pokazywałam te kasety to byli zachwyceni, są w szoku, że takie coś w ogóle jeszcze jest. Bo po takich większych miastach to wszystko jest takie nowoczesne, a takiego czegoś to zbytnio nie ma".
 
Moim małym dziedzictwem jest wszystko to, co pozostawili po sobie moi dziadowie i inni mieszkańcy wsi leżajskiej, czyli to, czym żyłam przez wszystkie lata i czym żyję teraz i czym mogę się chwalić. Również to, co zebrane i udokumentowane zostało przez moja mamę – Małgorzatę Kula – wszystkie widowiska, pieśni. To co w swoim repertuarze posiada zespół „Folusz". Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, iż moim dziedzictwem jest po prostu całe moje dotychczasowe życie: to w jaki sposób starałam się chronić dziedzictwo poprzez odtwarzanie, przedstawianie. Te wszystkie lokalne tradycje, zwyczaje, wierzenia. To, czym zachwycają się  przybywający z całego regionu na imprezy folklorystyczne widzowie. To, do czego wracam kiedy tylko jest ku temu okazja, pomimo, iż z moją rodzinną miejscowością dzieli mnie obecnie blisko 240 kilometrów. Wszystko to, co jest zarówno moje, jak i wszystkich innych mieszkańców Ziemi Leżajskiej. To, czego się nie wyprę, czego się nie wstydzę. 
 
W niniejszej pracy wykorzystane zostały fragmenty wywiadów przeprowadzonych przez Marię Kula z członkami Zespołu Folklorystycznego FOLUSZ z Giedlarowej, które posłużyły do przygotowania pracy dyplomowej „Widowiska obrzędowe na przykładzie Zespołu Folklorystycznego „Folusz" z Giedlarowej".
 
Autor: Jadwiga Kula 2014r.
Data opublikowania: 06.04.2014
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko