Przejdź do głównej treści

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Nietuzinkowe (chyba?) zwyczaje wigilijne

Długo zastanawiałem się nad tym co może być moim dziedzictwem. Myślałem o naprawdę przeróżnych rzeczach związanych z moim życiem, rodziną, czy też miejscem zamieszkania. Wreszcie przestałem się zastanawiać i myśleć a zamiast tego zacząłem pisać. Stwierdziłem, że dziedzictwo jest dla mnie czymś w rodzaju poczucia? Nie do końca wiem jak to inaczej nazwać, ale chodzi mniej więcej o uśmiech pojawiający się na mojej twarzy, kiedy wracam do domu i obserwuję znane mi zwyczaje, które podczas późniejszych rozmów ze znajomymi wywołują na ich twarzach lekki szok. Po jakimś czasie podczas rozmowy wychodzi na jaw, że świąteczne zwyczaje wyglądają u nich czasem zupełnie odmiennie.

To właśnie jest dla mnie dziedzictwem. Różnice między każdym z nas. Wszyscy  przecież posługujemy się tym samym językiem, mieszkamy w tym samym państwie i znamy te same dobra kultury. Jak się jednak okazuje drobne różnice mogą w znaczny sposób zmienić nasze postrzeganie niektórych wydarzeń takich jak na przykład wigilia. Pisząc ten esej postaram się więc przedstawić niektóre tradycje wigilijne panujące w moim rodzinnym domu.

Pochodzę z Lubelszczyzny, a dokładniej z Lubartowa, miasta znanego chyba tylko z tego, że położone jest niedaleko Lublina i z tego, że podobno przez jakiś czas mieszkał u nas sam Bolesław Prus, chociaż to nigdy nie zostało udowodnione. Z Lubartowa jest również rodzina mojej mamy, natomiast rodzicie mojego taty pochodzą z Poniatowej, czyli miasteczka położonego pomiędzy Kazimierzem Dolnym, a Nałęczowem – tak zgadza się, woda Nałęczowianka i tak dalej… .

Przygotowując się do pisania tego eseju przeprowadziłem wywiad z moimi rodzicami i dziadkami, co poskutkowało dość pokaźnym zbiorem tradycji wigilijnych i to właśnie o nich zamierzam dziś coś niecoś napisać. Nie mam pojęcia czy są to tradycje panujące tylko w mojej rodzinie, czy tylko na Lubelszczyźnie w niektórych miejscach. Wiem jednak, że w mojej rodzinie zwyczaje wigilijne traktuje się bardzo poważnie. Czas świąt w moim domu to okres, podczas którego nie ma mowy o wypoczynku. Każdy dzień to tak naprawdę mini wigilia, podczas której spotyka się dosłownie cała rodzina, za każdym razem u innego członka rodziny przejmującego danego dnia rolę gospodarza.

Zacznę więc od tradycji, która do tej pory kultywowana jest przez całą naszą rodzinę od strony mojej mamy. Chodzi o pieniądze w pierogach wigilijnych. Zgadza się dobrze przeczytaliście, na naszym wigilijnym stole co roku pojawiają się pierogi z kapustą i grzybami, w których schowane są pieniądze. Nie chodzi oczywiście o banknoty, a monety dwu, trzy, czy pięciogroszowe. Moja babcia zgodnie z tradycją sama przygotowuje, to znaczy oczyszcza i wyparza pieniądze, po czym chowa je do wybranych pierogów. To oznacza, że nie w każdej sztuce znajdują się monety, a cała zabawa i tradycja polega na szukaniu pieniędzy w pierogach. Wierzymy, że ta osoba, której uda się odnaleźć grosze w pierogach, będzie miała spokój finansowy w przyszłym roku. Warunkiem jest schowanie pieniędzy do portfela, w którym mają spokojnie leżeć aż do kolejnej wigilii. Dodatkowym atutem jest to, że pierogi praktycznie zawsze znikają wszystkie, przez co nie musimy się obawiać o świąteczne resztki. Pamiętamy też jednak o tym, żeby powiadomić naszych nowych gości podczas wigilii, aby uważali przy zajadaniu się pierogami.

Podobny zwyczaj występuje w mojej rodzinie od strony taty. Według tej tradycji chowa się nie pieniądze, a nasiono migdałowca do jednego z uszek wigilijnych. Tutaj największą różnicę stanowi ilość. Podczas gdy pierogi z pieniędzmi, których liczba nie jest z goła określona i zależy tylko i wyłącznie od decyzji babci od strony mamy, tak migdał w uszku jest tylko i wyłącznie jeden na całą wieczerzę wigilijną. Tradycyjnie przygotowywała je babcia od strony taty, jednak w ubiegłym roku, pomimo obchodzenia pierwszych świąt po jej śmierci, tradycja jak się okazało przetrwała dzięki bacznemu oku mojego dziadka, który dopilnował, aby w jednym uszku znalazło się nasiono. Podobnie jak przy okazji tradycji z pierogami, znalazca migdała może liczyć na owocny finansowo przyszły rok, ale także na zdrowie i sukcesy w życiu.

Jednak chyba najbardziej zadziwiającą tradycją dla moich znajomych, jest tradycja trzymania łyżki. W naszym domu wierzy się, że podczas wieczerzy wigilijnej kobiety powinny trzymać w ręku łyżkę, której używały do jedzenia barszczu przez cały wieczór. Od samego pojawienia się pierwszej gwiazdy do skończenia zajadania się ciastami, wszystkie kobiety w naszym domu trzymają łyżkę w lewej ręce. Według mojej mamy ma to zapobiegać przed problemami zdrowotnymi w przyszłym roku, ze szczególnością problemami z kręgosłupem. W jaki sposób? Nie mam pojęcia, ale jest to tradycja, której jestem świadkiem od najmłodszych lat do dziś, i nie potrafię wyobrazić sobie wigilijnej wieczerzy bez mojej rodziny z ciągle zajętą jedną ręką.

Teraz przejdę do tradycji, których świadkiem byłem tylko w młodości, bądź takich, które tylko zasłyszałem od starszej części mojej rodziny. Zacznę od tradycji mojej prababci od strony mamy, która zawsze w wigilie wykładała stół sianem, nie chodzi o przysłowiowe sianko, a naprawdę pokaźne ilości siana, które skutecznie utrudniały jedzenie posiłków. Na siano następnie szedł obrus i tradycyjne dwanaście potraw. Zaraz po skończeniu składania sobie życzeń przy opłatku, odchylano rąbek obrusa i cała rodzina ciągnęła źdźbła. Według zwyczaju ta osoba, która wyciągnęła najdłuższe i najgrubsze mogła liczyć na to, że w następnym roku wyjdzie za mąż bądź się ożeni.

Duża część tradycji, których nie byłem świadkiem dotyczyła ożenku właśnie. Gdybym miał zgadywać to zwyczaje obumarły po tym jak wszystkie dzieci pradziadków i dziadków były już w małżeństwie. Moja mama opowiadała mi, że kiedy była jeszcze młodą dziewczyną podczas nocy wigilijnej panowała tradycja bicia bzu. Zrozpaczona i zdesperowana dziewoja musiała po wieczerzy wyjść z domu i znaleźć kwiat czarnego bzu, po czym wziąć kij i zacząć okładać nim bogu ducha winny kwiat. Towarzyszyć miało temu „zaklęcie”, które miało brzmieć mniej więcej: „O ty bzie oko roku, daj mi chłopa tego roku”.  Innym przykładem wykorzystania „zaklęć” była tradycja szczekania psa. Polegała ona na tym, że przed samą pasterką, podczas gdy wszyscy są już odświętnie ubrani do kościoła, panny w trakcie drogi miały wykrzykiwać hasła „hop hop, z której strony mój chłop?”. Następnie przysłuchiwano się szczekaniom psów, bowiem z tej strony, z której było słychać ujdanie, miał nadejść przyszły wybranek.

Na sam koniec zostawiłem tradycję, która również poniekąd związana jest z szeroko rozumianymi zalotami w stronę płci przeciwnej. Różnicą jest natomiast to, że w przeciwieństwie do powyższych zwyczajów, ten cały czas jest praktykowany, szczególnie w mniejszych miejscowościach i wioskach. Chodzi o kradzież bram. Tradycja mówi, że podczas drogi do kościoła na pasterkę, mężczyźni w galowych strojach wybierają domy, w których ich zdaniem mieszkają wyjątkowo urodziwe panny. Następnie, chyba w ramach pokazania adoracji, chociaż tego do tej pory nie potrafię zrozumieć, grupa wyciąga bramę na podwórko z zawiasów i chowa w niedalekiej odległości od domu. Pamiętam, że kiedy byłem mały, a moja pięć lat starsza siostra uchodziła najwidoczniej za wiejską ślicznotkę, nasza brama znikała co roku przez dobre kilka lat, a nazajutrz rano zawsze spędzaliśmy z tatą kilka godzin na szukaniu zabranej części ogrodzenia.

Tak jak wspomniałem nie wiem na ile wymienione przeze mnie zwyczaje związane są wyłącznie z moją rodziną, czy też województwem. Wiem jednak, że nie wyobrażam sobie spędzania świąt bez nich. Może nie traktuje wszystkich jako część mojego dziedzictwa, na pewno jednak kilka z nich będę chciał zachować i przekazywać dalej. I na tym chyba też moim zdaniem w pewnym sensie polega dziedzictwo. Na chęci przekazywania dalej czegoś, bez czego nie wyobrażamy sobie życia.

Autor: Bartosz Giza 2024 r.