Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Dźwięki mojego dziedzictwa

Zastanawiając się nad tym, co składa się na moje dziedzictwo, w pierwszej chwili ogarnął mnie chaos myśli i skojarzeń. Przed oczami wyobraźni kłębowały się takie hasła jak ojczyzna, wojna, konstytucja, sztuka, potrawy, szkoła, studia, święta, przyjaciele, nauczyciele czy wreszcie rodzina i dom rodzinny. Próbując dokonać wyboru tej jednej rzeczy, która jest dla mnie najważniejszym dziedzictwem, co być może jest w ogóle niemożliwe, albo przynajmniej pozbawione sensu, przypomniał mi się wiersz z „Dialogów konfucjańskich", w których napisane jest: „Chi Wen Tzu zwykł był myśleć trzy razy, zanim podjął działanie. Słysząc to, Konfucjusz rzekł: Dwa razy wystarczy" (Lun Yu) [1]. Mając więc na uwadze mądrość Mistrza, który zwracał uwagę, że dzielenie włosa na czworo nie służy dobru sprawy, postanowiłam odłożyć na bok wielkie, patriotyczne hasła i skupić się na rzeczy drobniejszej – muzyce, która była jednym z moich pierwszych skojarzeń z dziedzictwem i która w wyjątkowy sposób związana jest z moim domem rodzinnym.

W moim rodzinnym domu jest jedno wyjątkowe miejsce będące, zaraz po kuchni, w której najczęściej się przebywa i rozmawia, drugim sercem naszego domu. Jest to pokój znajdujący się na pierwszym piętrze, przez wiele lat od wprowadzenia się naszej rodziny nieużywany i służący za typowy strych i składzik rzeczy chwilowo niepotrzebnych, aż do czasu, kiedy mój tata postanowił zaadoptować go do pewnej konkretnej czynności – słuchania muzyki. Pokój wkrótce został okrzyknięty „odsłuchowym" i tak też nazywamy go do dziś, wymiennie mówiąc po prostu „u taty", gdyż to właśnie mój tata najczęściej lubi spędzać tam czas wypoczywając. Jakby się nad tym bliżej zastanowić, wszystko to wydaje się trochę dziwne – w końcu muzyka ma w naszym domu swój własny pokój! Zajmuje ona jednak wyjątkowe miejsce w codziennym życiu mojej rodziny i z pewnością zasługuje na miano mojego dziedzictwa, tak samo jak zasługuje na swój własny pokój.

Zacznę jednak od początku… wracając do wspomnień z dzieciństwa praktycznie wszędzie pojawia się muzyka. Kiedy ponad dwadzieścia lat temu moi rodzice jeździli w dalekie trasy po wiklinowe meble, kosze i inne rzeczy zrobione z wikliny, które potem sprzedawali, zabierali mnie i moje dwie siostry ze sobą. Trasa w jedną stronę trwała kilka godzin. Ale nie pamiętam nudy ani zmęczenia. Mogę się tylko domyślać, że wielkie zmęczenie musieli odczuwać rodzice – wielogodzinna podróż z trzema małymi dziewczynkami, które na pewno lubiły sobie czasem podokuczać, musiała bywać wykańczająca. To, co zostało mi w pamięci z tych podróży to poczucie przygody, kiedy po kilku godzinach jazdy naszym oczom ukazywał się wielki magazyn wypełniony przeróżnymi, wiklinowymi rękodziełami – zaczynając od wielkich mebli, takich jak stoły czy szafy, a kończąc na maleńkich wózkach dla lalek. Wyskakiwałyśmy z siostrami z auta i biegałyśmy po magazynie, żeby zdążyć zobaczyć wszystko, zanim rodzice zaczną wołać nas z powrotem do wypełnionego już po sam sufit wikliną samochodu, który znowu miał nas zabrać w długą podróż. Z długich wypraw zostało mi jeszcze jedno wspomnienie – muzyczne. W samochodzie zawsze rozbrzmiewała muzyka. Tata miał wiele kaset, które zawsze zabierał ze sobą w dalekie podróże i które na zawsze pozostały w mojej pamięci. Często żartujemy sobie z rodzicami, że dźwięki, które razem z nami podróżowały tych kilkanaście lat temu mamy już z siostrami w swoim DNA.

W składzie podróżnych kaset była jedna szczególna, którą rodzice musieli włączać dość często, gdyż znam każdy jej dźwięk na pamięć. Na jednej stronie kasety znajdował się napis „Vangelis", a z drugiej „Enya". Nie wiem co prawda czy kaseta ta jest jeszcze gdzieś w naszym domu, ale wciąż mam jej białą okładkę z napisami przed oczami. Jak to często w życiu bywa, wraz ze zmianami, rozwojem techniki itp. pewne rzeczy odchodzą w niepamięć pokrywając się już tylko kurzem w jakimś kącie, do którego nikt nie zagląda. Podobnie było właśnie z tą kasetą. Kiedy na rynku pojawiły się płyty CD, muzyczne zbiory rodziców na kasetach przestały być używane, a w zapomnienie odeszły nie tylko same kasety, ale i część muzyki, która została na nich zapisana. Do przywołania wspomnień przyczynił się nagle dość prowizoryczny fakt – otóż po wielu latach w telewizji pojawiła się reklama pralki, do której wykorzystano utwór Vangelisa z płyty mojego dzieciństwa. Oczywiście rozpoznałyśmy utwór natychmiast, mimo że nie słyszałyśmy go od wielu lat, nawet nasz tata nie pamiętał jak nazywała się płyta, z której pochodził utwór. Wszyscy jednak pamiętaliśmy, że znajdował się na kasecie, która wiele lat temu towarzyszyła nam w dalekich podróżach. W końcu odnaleźliśmy płytę z przeszłości. „Voices" Vangelisa znajduje się już na stojaku wraz z innymi płytami w pokoju odsłuchowym, a uczucie, które towarzyszyło mi przy jej pierwszym odsłuchaniu po tylu latach zapamiętam na zawsze.

Kiedy myślę o muzycznym dziedzictwie mojej rodziny przypomina mi się także historia, którą często opowiadał nam nasz tata. Z pewną nostalgią wspominał, jak to w czasach studenckich spotykali się z przyjaciółmi na wspólne słuchanie muzyki. To były jeszcze lata, kiedy Polskie Radio nadawało audycje z pełnym materiałem nowo wydanych płyt, tak więc dla młodych melomanów była to niepowtarzalna okazja, aby móc nagrać materiał, o którym jeszcze długo będzie się mówić. Żeby jednak skompletować konieczny sprzęt potrzebna była współpraca: ktoś przynosił wzmacniacz, ktoś gramofon, ktoś inny miał zakazane płyty ze Stanów. Czasem trochę zazdroszczę rodzicom czasów, w których aby móc posłuchać muzyki trzeba było się postarać, zaryzykować, spotkać się w większym gronie. Dziś wystarczy włączyć YouTube we własnym pokoju, gdzie bez wysiłku można słuchać czego się chce. Być może te rodzinne opowieści sprawiły, że mam potrzebę rozmawiać o muzyce, a kiedy odkryję coś nowego, muszę to komuś pokazać i podzielić się swoimi wrażeniami.

Pierwszym melomanem w naszej rodzinie jest z pewnością mój tata. Poza tym, że uwielbia słuchać muzyki do tego stopnia, że stworzył jej swój własny muzyczny pokój, to jest też samoukiem gry na gitarze. W dzieciństwie, kiedy razem z siostrami chodziłyśmy do szkoły muzycznej często siadaliśmy wszyscy razem, graliśmy i śpiewaliśmy. Szczególnie pamiętam „Dom wschodzącego słońca" grupy Animals, bez którego żadna muzyczna sesja nie mogła się odbyć. Na moim tacie jednak się nie kończy. To on zaraził nas wszystkich muzyczną pasją, ale już od paru lat przejmujemy pałeczkę odkrywając muzyczny świat dla siebie każdy z osobna, żeby potem przekazać go reszcie. Jednym z głównym wątków w rodzinnej grupie Facebook'owej jest właśnie muzyka. Ktoś coś odkrył, ktoś usłyszał o koncercie, nowy cover, namierzona piosenka, której nikt nie mógł zidentyfikować itp. to stałe tematy rodzinnych dyskusji.

Patrząc na własną płytotekę i przeglądając nazwy zespołów, które się w niej znajdują często myślę o osobie, która daną płytę odkryła i wprowadziła do rodzinnego dziedzictwa muzycznego. Z tatą kojarzy mi się cala klasyka rocka: Pink Floyd, U2, Yes, The Doors itp., do taty należy też jazz z Chuckiem Mangione na czele. Paula, jedna z sióstr, odkryła Richarda Bonę, Ray'a Charlsa, nadała wyjątkowego statusu twórczości Stinga i odkryła muzykę świata. Druga siostra, Daga poszerzyła nasz muzyczny świat o soulowe nuty, które tworzy Erykah Badu, a także nostalgię, jaką znajdzie się u Fismolla czy Lizz Wright. Ja natrafiłam na Ray'a Lamontagne i Paulo Nuttini'ego, którzy już zdobyli uznanie reszty rodziny. Moja mama odkryła Richarda Ashcrofta i Josha Grobana, a młodsi bracia powoli zaczynają dorzucać swoje trzy grosze – ostatnio pojawił się u nas np. Avicii.

Do pokoju muzycznego znajdującego się w moim rodzinnym domu prowadzą niskie drzwi, niższe niż do pozostałych pokoi, które jakby zaznaczają, że oto wchodzi się do innego świata. Przechodząc przez nie łatwo zapomnieć o codzienności i dać się wciągnąć dźwiękom muzyki wydobywającym się z głośników. Choć muzyka, jak to mówi starogreckie przysłowie, łagodzi obyczaje, to czasem powoduje też konflikty. Łatwo sobie wyobrazić, że w chwili, kiedy trzeba np. przygotować obiad dla całej rodziny, która akurat zniknęła oddając się beztroskiemu słuchaniu płyty za płytą, można wpaść w irytację. Tutaj zazwyczaj irytuje się moja mama, która nie jest zwolenniczką kilkugodzinnego słuchania muzyki, niewypełnionego żadnym innym pożytecznym działaniem. Kiedy jednak przychodzą do nas goście w odwiedziny to właśnie ona z dumą zaprasza ich na górę, żeby posłuchali z tatą muzyki, co jest dla mnie przykładem tego, jak w małżeństwie można szanować swoje różne pasje, które nie zawsze podziela się w stu procentach i jak samemu można z nich czerpać. To także ona włącza RMF Classic krzątając się po domu i dzwoni pierwszego stycznia z pytaniem czy słucham Top Listy Wszechczasów w Trójce, co jest już naszym rodzinnym zwyczajem, który zawsze kultywujemy – i nie wystarczy tutaj sam fakt, że słuchamy – najważniejsze jest, że wiemy, że reszta też słucha.

Muzyczny świat mojego domu rodzinnego nie kończy się tylko na dźwiękach wydobywających się z głośników. Całe moje rodzeństwo i ja także przeszliśmy przez szkołę muzyczną. Co prawda tylko ja zajmuję się muzyką zawodowo, ale wszyscy bardziej lub mniej grają na instrumentach. W domu stoi pianino, na którym codziennie brzdąka coś jeden z braci, często tworząc już własne improwizacje, drugi ma w pokoju gitarę taty, na której próbuje grać popularne utwory, jedna z sióstr wciąż czasem sięga po flet, choć zdecydowanie częściej śpiewa w chórze, druga ma u siebie swoją starą gitarę, co prawda mocno przykurzoną, ale jeszcze nieodrzuconą całkowicie.

Czy muzyka wyniesiona z domu ukształtowała mnie jako człowieka? Myślę, że na pewno. Wpłynęła ona na moją wrażliwość, nie tylko tą muzyczną, ale i tą ogólną, ukształtowała też w pewien sposób moje rodzinne DNA, coś co łączy naszą rodzinę i co ją wyróżnia z innych rodzin.

Jak się do tego wszystkiego ma przepaść pokoleniowa? Czy moi młodsi bracia, mający dopiero kilkanaście lat także szanują rodzinny kanon muzyczny? Cóż… z ich głośników częściej wydobywają się dźwięki popularnych nowości, są jednak tak samo jak ja i moje starsze siostry przesiąknięci rodzinnym repertuarem, który za pewne za jakiś czas upomni się o swoje miejsce w ich codzienności. Świadczyć o tym może sytuacja, która miała miejsce mniej więcej tydzień temu, czyli parę dni po czasie spędzonym z Listą Wszechczasów Trójki. Przechodząc obok pokoju brata, który zajęty był czymś na komputerze, moje oczy zaczepiły o starą gitarę taty, która zawsze stoi pod szafą Piotrka. Wzięłam ją w ręce, sprawdziłam strój, brat odwrócił wzrok od komputera, pokazał mi parę nowych akordów, których się nauczył. Po chwili przywołany dźwiękami swojej gitary w pokoju pojawił się tata. Zrobiliśmy eksperyment, kto lepiej nastroi gitarę: elektroniczny stroik czy ludzkie ucho? Z dumą stwierdziliśmy, że jednak ludzkie ucho. Było już późno, więc wszyscy zbierali się do spania, ale na koniec brat zagrał parę przypadkowych dźwięków i sam nie wiedząc skąd mu się te dźwięki wzięły zapytał czy wiemy co to jest? Spytałam czy to nie „Nothing Else Matters", a Piotrek po wpisaniu tytułu w wyszukiwarce i odsłuchaniu pierwszych sekund utworu ze zdziwieniem stwierdził, że to właśnie ten utwór! Utwór, którego nie ma w zwyczaju samemu słuchać, ale który z pewnością nie raz wybrzmiewał w naszym domu i który musiał usłyszeć pierwszego stycznia, kiedy wszyscy słuchali Listy Wszechczasów.

Od własnego dziedzictwa nie ma ucieczki, a dźwięki wyniesione z domu rodzinnego zostają w nas na długie lata i choć często zapominane, zaplątane w przeszłości, będą o sobie przypominać często w zaskakujących momentach.

Autorka: Sylwia Wojtowicz 2016 r.

Bibliografia:

[1] http://www.confucius.org/lunyu/ld0519.htm

Data opublikowania: 18.02.2016
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko