Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Trzy historie

Od momentu kiedy usłyszałam, że mam napisać esej o własnym dziedzictwie, nie przestawałam się zastanawiać czym ono właściwie dla mnie jest. Czułam, że nie będzie łatwym zadaniem napisanie tej pracy. Samo zastanawianie się nad tą tematyką sprawiało mi nie lada trudność. Czas uciekał nieubłaganie, a ja nadal nie umiałam opisać swojej historii.

Dziedzictwo kojarzę z czymś wielkim znaczeniowo, z czymś co ma bardzo duży wpływ na teraźniejszość, a w kontekście tej pracy na moje życie. A ja przecież nie pochodzę z miasta o bogatej historii czy kulturze, w którym na każdym rogu możemy cieszyć oko zabytkowymi budowlami. Mamy lasy, kilka atrakcji przyrodniczych, oryginalny trójkątny rynek czy stary kościół. Miasto jest dla mnie ważne, łączą mnie z nim wspomnienia, znam jego historię i bardzo je lubię. Jest moim dziedzictwem, ale nie bardziej niż niejednej osoby tu urodzonej.

W mojej rodzinie nie ma osób, które byłyby znanymi osobistościami ze świata nauki, sztuki czy sportu. Nie mam korzeni arystokratycznych, z którymi wiązałyby się ciekawe rodzinne opowieści. Nie mam sukni ślubnej mojej babci ani zegarka po dziadku, z którym łączyłoby się magiczne wspomnienie. Wspomnienie, które mogłabym przekazywać dalej wraz z towarzyszącymi mu narracjami.

Z przerażeniem pomyślałam, że jestem jedyną osoba na świecie, która jest dziedzictwa pozbawiona. A może tylko nie potrafię go dostrzec i czerpać z jego zasobów? Pomyślałam, że skoro nie mogę odnaleźć jednej osoby, przedmiotu, miejsca czy wydarzenia, które stało się moja schedą, opiszę trzy historie, które były częścią mojego dzieciństwa. Spróbuję się zastanowić co z tych opowieści pozostało, co przetrwa, a co mogę uchronić od zapomnienia. Czy są one „tylko" wspomnieniami czy jednak wpłynęły w jakiś sposób na mnie i staną się lub stały osobistym dziedzictwem.

Historia pierwsza

Kiedy byłam małą dziewczynką, około siedmioletnią, mama zabrała mnie po raz pierwszy do teatru w Krakowie. W mojej pamięci jest to Teatr Stary, a sztuką jaką widziałyśmy musical pt. „Skrzypek na dachu". Do dziś w pudle z pamiątkami mam zachowaną broszurę opisującą spektakl. Chwile spędzone w teatrze były dla mnie bardzo dużym przeżyciem. Pamiętam ogromny budynek, czerwień i złoto, niekończącą się widownię, pięknie ubranych ludzi, scenę, aktora grającego Tewje Mleczarza i znaną wszystkim piosenkę „Gdybym był bogaczem". Jak zamknę oczy potrafię doskonale przypomnieć sobie te dźwięki choć są tak znane, że nie wiem na ile pamiętam je z tamtego dnia w Krakowie. Od mojej pierwszej wizyty w teatrze, stał się on dla mnie ważny. Zawsze traktowałam instytucję teatru z szacunkiem, wyrażając go swym zachowaniem i ubiorem. W szkole brałam udział we wszystkich teatralnych wyjazdach i za każdym razem były one dla mnie podniosłym wydarzeniem. Z czasem zaczęłam więcej rozumieć z historii opowiadanych na deskach teatrów. Nigdy nie mogłam napatrzeć się na aktorów grających na scenie, na ich mimikę, gesty, poświęcenie, emocje, stroje. To było piękne! Dziś do teatru chodzę rzadziej, bo pociągają mnie również inne formy sztuki ale nadal wciąga mnie w swój świat. A i szacunek do tego miejsca pozostał niezmienny. Być może gdyby nie moja mama, nie byłabym tak wrażliwa na sztukę i rożne jej przejawy…

Historia druga

Z dzieciństwa pamiętam również domowe, rodzinne ciepło, które potrafiła stworzyć mama mojego taty – babcia Zdzisia. Spędzaliśmy u niej prawie każdą niedzielę, wiele uroczystości rodzinnych i świąt. Pamiętam kaflowe piece, malutką ale zawsze ciepłą kuchnię, unoszący się papierosowy dym (wtedy nie przejmowano się dziećmi w domu), karciane rodzinne porachunki, wspólne oglądanie programu „Śmiechu warte", ale najbardziej pamiętam pyszne drożdżowe wypieki babci Zdzisi. Pulchne i pyszne ciasta drożdżowe z posypką, rogale z własnoręcznie zrobioną marmoladą i chrupiące pączki. Pomimo tego, ze babcia była świetną kucharką, miała dryg do przystrajania potraw, piekła torty dla każdego wnuka na urodziny czy komunie, w mojej pamięci już zawsze pozostanie specjalistką od ciasta drożdżowego. Nawet jak już choroba odebrała jej sprawność, potrafiła znaleźć w sobie siłę by upiec drożdżowca. Mówiła, że wyrabianie ciasta, to taka jej terapia na te powykręcane reumatyzmem ręce. Lubiła sprawiać nam przyjemność poprzez te wypieki, a my lubiliśmy jak kuchnia wypełniała się cudownymi zapachami z pieca. Babcia Zdzisia zmarła w 2006 roku i od tamtego czasu nie jadłam już tak pysznego drożdżowego ciasta. Niestety nigdy nie nauczyłam się piec drożdżowców. Jest to ten rodzaj ciasta, które wymaga dużej cierpliwości, uwagi i siły. Nie pamiętam czy babcia kiedykolwiek próbowała przekazać mi tę umiejętność ani też czy ja kiedykolwiek o to zabiegałam. Nie mam również żadnych sekretnych babcinych przepisów choć nigdy nie widziałam, by babcia posiłkowała się jakimikolwiek poradami. Teraz z pewnością postąpiłabym inaczej, miło byłoby móc upiec coś wspólnie z babcią i uczyć się u samej mistrzyni drożdżowców. Szkoda mi i żal, że tych chwil nigdy nie było. Wypieki i zapachy pozostaną już chyba tylko moim wspomnieniem. Nawet jeśli nauczę się piec drożdżowce, nie będzie to nauka odziedziczona i tym samym uboższa o tę wartość jaką by miała z babcią.

Historia trzecia

Odkąd pamiętam uwielbiałam starocie. Stare meble, pocztówki, zeszyty, książki, fotografie. Właśnie o zdjęciach będzie moja ostatnia historia. Jeżeli tylko gdziekolwiek pojawiała się możliwość zagłębienia się w świat albumów ze zdjęciami, nie traciłam okazji. Rodzice mojej mamy mieli tylko dwa albumy z fotografiami. Trzymali je na półce pod ławą kawową. Potrafiłam zaglądać do nich prawie przy każdej wizycie, choć w pewnym momencie znałam już ułożenie zdjęć na pamięć. Co jakiś czas dołączały do nich nowe fotografie, podarowane babci i dziadkowi w formie pamiątki po wakacjach lub ważnym wydarzeniu.

Reszta zdjęć rodzinnych mojej mamy została rozdana pomiędzy wszystkie dzieci, nie wiem jak duża część kolekcji znajduje się w moim rodzinnym domu. Wszystkie fotografie mają w nim swoje miejsce i są bardzo ważną pamiątką. Bardzo często siadałyśmy z mamą przy ciepłej herbacie i zatracałyśmy się w echach przeszłości zachowanych na odbitkach fotograficznych. Aparat towarzyszył nam zawsze przy ważnych wydarzeniach rodzinnych czy szkolnych, był z nami na każdych wakacjach a czasem uruchamialiśmy go w domu. Zdjęcia, które przez te wszystkie lata powstawały to nie są dzieła wybitne, ale stanowią wartość i pomagają w odtworzeniu wspomnień lub rodzinnych historii. Z upływem lat odchodzą osoby mi bliskie, ale ich obraz pozostanie nie tylko w moich wspomnieniach.

Niedawno, po wielu trudach, udało mi się odzyskać zdjęcia z domu rodzinnego mojego taty, z domu który stworzyła wymieniona już wcześniej babcia Zdzisia. Dla niej fotografie, listy i pocztówki, jak dla mnie, nie były tylko kawałkiem papieru. Przetrzymywała wszystko. Po jej śmierci nie wiedziałam co stało się z tymi fotografiami. Pozostał jeszcze dziadek więc miałam nadzieję, że są gdzieś głęboko schowane. Po śmierci dziadka w 2013 roku, w domu tym zamieszkał brat mojego taty z żoną, którzy nie są tak sentymentalni jak ja. Walczyłam kilka miesięcy o odzyskanie tych pamiątek. Nie to, że celowo mi ich nie chcieli dać. Tłumaczyli się remontem, potem bałaganem, potem brakiem czasu, ale pewnego dnia dostałam telefon z informacją, że zdjęcia zostały odnalezione! Otrzymałam dwie mocno zakurzone reklamówki starych fotografii, pocztówek, listów i dokumentów, które skrupulatnie przez te wszystkie lata zbierała moja babcia. Spędziłam kilka wieczorów nad przeglądaniem i segregowaniem tego spadku. Niestety nie znam wielu osób z tych fotografii, nie wiem czy są z mojej rodziny ani też jakie mieli znaczenie w jej losach. I w tym miejscu pojawia się refleksja, że te dwie zakurzone reklamówki symbolizują zaniedbane dziedzictwo, nieuchronione od zapomnienia. Pomyślałam również, że może jednak nie wszystko jest stracone. Pozostało jeszcze kilka osób w rodzinie, które mogą pamiętać cokolwiek ze zdarzeń uchwyconych na tych obrazach i postanowiłam, że uporządkuje i opiszę fotografie. Kto wie czego się jeszcze dowiem?

Nie potrafię odpowiedzieć w jaki konkretnie sposób powyższe historie wpłynęły na moje życie, na to jakim jestem człowiekiem. Z zamiłowania do teatru nie zostałam aktorką, a znaczenie fotografii w moim życiu nie spowodowało, że stała się moim zawodem. Każda z historii jest jednak w osobliwy sposób dla mnie ważna, a stare fotografie z pewnością zostaną przekazane przyszłym pokoleniom z odpowiednią historią.

Autor: Anonimowy 2016 r.