Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Tata przyjechał!

Czym jest moje dziedzictwo? To pytanie pociąga za sobą trudną do zdefiniowania ciszę, w której w samotności zostajemy z licznymi refleksjami. Podejrzewam, że nie tylko mnie było trudno wyodrębnić coś, co w naszym życiu przedstawia dla nas szczególną wartość, z pośród naszej historii, zabytków i legend rodzimego miasta, wszelkiego powszechnie uznanego dziedzictwa kulturowego, przeróżnych przedmiotów, rodzinnych tradycji i historii. Można bardzo długo zastanawiać się nad tym, co z tego wszystkiego można wyróżnić i nazwać swoim własnym dziedzictwem. Własnym.

 

Po długich przemyśleniach wiele rzeczy wzbudziło moje emocje. Wszystkie detale przemawiają najgłośniej. Mam 21 lat, jestem z Ukrainy, 4 lata studiuję w Polsce. Zawsze będę kochać swoją Ojczyznę, swój naród i tradycje, które panują w mojej rodzinie. Tak jestem wychowywana i nie wyobrażam sobie inaczej. Jestem dumna, że mogę studiować w Krakowie; w tak wyjątkowym i magicznym mieście. Nasiąknięty historią każdy metr kwadratowy tego miejsca stanowi wyjątkową wartość, jest dziedzictwem kulturowym dla jego mieszkańców i reszty obywateli Polski. Odkąd zaczęłam swoją przygodę w tym kraju, a nawet trochę wcześniej, również czuję wielkie przywiązanie do kultury, historii, tradycji i całego dziedzictwa Polski. Chcę angażować się w życie polskiego narodu, być jego częścią i w przyszłości połączyć z nim swój los. Czy coś z tego już może być moim dziedzictwem? Nad pytaniem, czym jest moje dziedzictwo, długo i niejednokrotnie myślałam. Chciałam, żeby odpowiedź przyszła do mnie z głębi serca. Zupełnie nie chciałam narzucać czegoś na siłę i wmawiać sobie, że coś jest moim dziedzictwem, bo powszechnie jest to tak uznawane, np. kolczyki od babci. Niewątpliwie uznać je można właśnie za moje dziedzictwo, ale zastanawiając się nad tym pytaniem poczułam, że jest nim również coś innego. Coś więcej: co łączy wszystko: i mój rodzinny dom, i zabytkowe ulice mojego miasta, zabytki Ukrainy, wiekowe i nowsze rodzinne fotografie, stary koc z sypialni, dziecięce zabawy na podwórku, potarganą spódnicę babci, ulubionego psa, nieskończony rysunek, solniczkę w kuchni i wiele innych wartościowych dla mnie rzeczy. W jednych zdaniu nie potrafię tego wszystkiego opisać. Myśląc o tej jednej rzeczy, która łączy wszystkie inne wymienione tu przeze mnie, moje serce zaczęło szybciej bić i do teraz nie przestaje. 

 

Jestem bardzo sentymentalną osobą i przez to każdy moment w moim życiu na długo utrwala mi się w pamięci; przywiązuję do tego ogromne znaczenie. Miałam szczęśliwe, pełne radości dzieciństwo, mam szczęście mieć najcudowniejszych, mądrych, dobrych rodziców, wiernych przyjaciół oraz nauczycieli, którzy odkrywali moje talenty i zdolności. Z tym wszystkim wiąże się mnóstwo niezapomnianych chwil, gdzie wszystkie historie są wyjątkowe. Z perspektywy czasu każde miejsce, z którym łączy mnie wielki sentyment, jest dla mnie święte, a przebywanie w nim jest dla mnie prawdziwą wycieczką w przeszłość. Każdy przedmiot, zwyczaj, sytuacja mają swój kolor i zapach. Wszystko to, każdy ten drobiazg, stanowi dla mnie niezwykłą wartość i sentyment. Chciałabym opowiedzieć o tym całemu światu tak, by i on poczuł te wspaniałe uczucia, co ja. Chcę, żeby historia nie została wyłącznie w wspomnieniach. Pragnę, by była ona kontynuowana, a zwyczaje i tradycje miały swoje miejsce teraz – były przekazywane dalej. Jest jedna rzecz, która łączy wszystkie ważne i mniej ważne dla mnie, ale też prawdziwe, szczere, te wesołe i smutne historie rodzinne: historię mego dzieciństwa, jak również wszystkie miejsca, zapachy, kolory i uczucia. Właśnie to zawsze jest w moim sercu i to chcę przekazywać dalej. To jest moim własnym dziedzictwem. Wszystkie te przeżycia łączą się i wciąż żyją w naszym rodzinnym samochodzie: dużym busie marki Fort Transit.

 

Historia tego auta zaczęła się dość dawno. Samochód został wyprodukowany 30 lat temu i trafił do mojej rodzinny 5 lat po swojej produkcji. Dzisiaj można nawet powiedzieć, że jest to współczesne wykorzystanie dziedzictwa. Ja jestem najmłodszym członkiem rodziny i samochód ten jest z nami, odkąd pamiętam: duży biały bus. Według mojego taty, dla wysokiego mężczyzny, głowy rodziny potrzebny jest duży samochód, ponieważ musi w nim być przestrzeń i musi być praktyczny. Cytując tatę: „Małym samochodzikiem lodówki przez miasto nie przewieziesz”. Wraz z myślą o naszym busie powracają wszystkie wspomnienia z dzieciństwa. Zamykam oczy i słyszę głośną zabawę ze wszystkimi dzieciakami z osiedla obok busa zaparkowanego pod blokiem. Latem unosił się tam ten niezwykły zapach rozgrzanego słońcem asfaltu połączonego z benzyną, którego nie można zapomnieć. Kiedy piłka dostała się pod samochód, cała zabawa polegała na tym, które z dzieci będzie w stanie ją wyciągnąć jako pierwsze. Mała miejscówka między bokiem busa a drzewem była dla mnie natomiast zawsze najlepszym miejscem dla ukrycia pod czas gry w chowanego. Tata często parkował samochód prosto pod oknem. Mieszkamy na trzecim piętrze, ale tak potężny dźwięk silnika roznosił się bardzo daleko. Nieraz mama z sypialni krzyczała do nas z braćmi: „Tata przyjechał! Uspokójcie się, bo zaraz wam pokaże!”. Wielką radością dla mnie w dzieciństwie była również wyprawa z tatą na stację benzynową, bo tatuś przy okazji zawsze kupił lody czy ciasteczka.

 

Ten samochód utożsamiam z tatą. Gdyby nasz bus był człowiekiem i mogłabym przypisać mu ludzkie cechy, to powiedziałabym, że jest właśnie jak tata: silny, męski i zawsze można na niego liczyć. Naprawdę, ten samochód był z naszą rodziną zawsze i wszędzie. Był impulsem i motywacją naszej rodziny. Zawsze chciało się wsiąść z familią w pełnym składzie i razem gdzieś pojechać. Nie ważne gdzie i w jakim celu. Nawet cotygodniowa podróż do babci była swoistym rytuałem. Nie wiem dlaczego i od jakiego czasu, ale od zawsze standardowy układ w aucie to ja z mamą na tylnym siedzeniu, a tata z dwoma braćmi z przodu. Pewnie chciał tym samym pokazać im więcej, niż widać z tylnych siedzeń, albo po prostu chciał zawsze mieć synów po prawej stronie. Teraz zamykam oczy i jadę jak wtedy. Droga do babci zaczyna się od głównej ulicy rejonu, gdzie mieszkamy. Mijamy targ. Tam babuszki przyjeżdżały ze wsi i handlowały ziemniakami; po innej stronie kino i plac zabaw, a trochę dalej piekarnia. Wysiadamy z mamą. Kupujemy tak zwany chleb „biały” i „czarny”, makowiec dla babci, w innym sklepie trochę rybki wędzonej, żeby dziadek miał coś do piwa. Wracamy z mamą z zakupami. Tata coś tłumaczy braciom o piłce, chemii i narzędziach budowlanych. Jedziemy dalej. Mijamy pszeniczne łany, kwitnące pola, lasy. Jedziemy szybko, ale ostrożnie. Ostatnia stacja benzynowa na naszej drodze, zanim dotrzemy do babci. Wysiadamy. Tata kupił moje ulubione lody śmietankowe. Jestem bardzo zadowolona. Jedziemy dalej, wjeżdżamy do wsi. Za każdym razem, nim dotrzemy do budynku babci, tata opowiada wszelkie znane mu historie tej wsi. Jesteśmy u babci. Daję jej chleb i makowiec, a dziadkowi – rybkę.

 

Takich zarówno codziennych, jak i niezwykłych podróży w mojej pamięci jest dużo. Nie da się zapomnieć naszych wspólnych wycieczek miastami Ukrainy i zabytkowymi miejscami naszego obwodu. Przy każdej pogodzie – czy w upały, czy w deszcz – w samochodzie było zawsze komfortowo i przytulnie. Wprawdzie stare piosenki z czasów wczesnej młodości taty trochę mnie i braci denerwowały, jednakże, mimo to właśnie te melodie dodawały szczególnej atmosfery. 

 

Wszystkie najważniejsze dla mnie przeżycia związane z najbliższymi w pewnej chwili nawiązują do tego starego, ale jednak naszego samochodu. W naszej rodzinie pojawiła się nawet nowa tradycja z nim związana. Każde Święta Wielkanocne u babci od 12 lat to nie tylko tradycyjne potrawy, wielkanocne zwyczaje, opowieści dziadka, babci i reszty członków rodziny. Zapoczątkowała się nowa tradycja – nie ma Świąt bez grupowego zdjęcia rodzinnego na tle naszego samochodu. Babcia, rzecz jasna, niewiele wiedziała o robieniu zdjęć aparatem cyfrowym, dlatego zawsze się martwiła : „Tylko, żeby busa było widać”. Jak odjeżdżaliśmy do domu, zawsze przecierała chusteczką lustra w samochodzie. Dbała o to, żeby widoczność na drodze była lepsza. Na pożegnanie machała nam tą chusteczką. Także na życzenie babci zostało zrobione zdjęcie, na którym dumnie stoję z tatą na tle busa w pierwszy dzień mojej szkoły.

 

Uwielbiam nasz samochód za to, że jest on, jak to się mówi, „i do tańca, i do różańca”. Pamiętam, jak nasza ciocia miała wesele. Świątecznie wystroiliśmy samochód kokardkami, a tata rozwoził gości. Wtedy pomieściło się aż 16 osób. Ja siedziałam u mamy na rękach. Wujek w drodze powrotnej zrobił prawdziwy koncert: śpiewał i nawet próbował tańczyć tak, że tata nie mógł skupić się na prowadzeniu – nie słyszał nawet uderzeń w klakson innych kierowców. W pewnym momencie było niebezpiecznie, jednak na szczęście nie doszło wówczas do wypadku. Trzymałam się mamy mocno.

 

Kiedyś z rynku hurtowego zapakowaliśmy do naszego samochodu warzywa. Worki pomidorów, papryki, cebuli oraz kapusty kupowaliśmy zawsze, żeby nasza duża rodzina w zimę smakowała domowe przetwory zrobione przez mamę. Podczas wnoszenia towaru do mieszkania przez rodziców, ja pilnowałam reszty niczym stróż. Siedziałam na workach z kapustą w bagażniku busa, podjadając pomidorki.

 

Mój tata zmarł we wrześniu. Nasz samochód od kilku miesięcy jest zamknięty w garażu, a jego właściciel już nigdy go nie odpali. Nie będzie już tego śmiechu w aucie, nie przejedziemy razem przez kwitnące i pszeniczne pola, nie zatrzymamy się na stacji benzynowej. Tata nie włączy już tych osobliwych piosenek ze swej wczesnej młodości, a ten jedyny swego rodzaju dźwięk silnika nigdy już nie zabrzmi pod naszym oknem. Tego zapachu benzyny też więcej już nie poczuję, bo tylko tamten był taki wyjątkowy. Nie powstaną już nowe zdjęcia na tle busa.

 

Gdziekolwiek idę, przyglądam się przejeżdżającym samochodom. Kiedy widzę białego busa, trzęsą się mi nogi, a serce bije szybciej. Nieświadomie przyglądam się kierowcy: może tam za kierownicą siedzi dobrze zbudowany, wysoki, bardzo poważny, ale dobry mężczyzna z wąsami – mój Tata. Nie siedzi. Śpi wiecznym snem.

 

Ktoś może pomyśleć, czy 30-letni, trochę już zardzewiały samochód można nazwać dziedzictwem. Ja właśnie to robię. To nie jest wyłącznie przeszłość. Moim zdaniem, jest to dziedzictwo materialne, które w moim mniemaniu stało się dziedzictwem niematerialnym. Nasz bus stoi sobie w garażu i nie będzie już miał nowego właściciela. Moi bracia raczej się nim nie zaopiekują. W bliskiej albo dalekiej przyszłości będą jeździć raczej Hondą lub BMW. Nasz samochód można nazwać unikatem, ale należy też zaznaczyć, iż nie ma on już żadnej wartości materialnej. Nie można jednak wycenić, ile kosztują i znaczą dla mnie wszystkie te wspomnienia, tradycje, historie i zdjęcia związane właśnie z busem. Drugie życie tego auta zacznie się w moich opowieściach dla następnego pokolenia, w fotografiach jak i w samej mnie. Mam wrażenie, że przyczynił się on do mojego wychowania i razem z rodzicami kształtował we mnie dobre wartości, postawy i charakter.

 

Uważam, że różne rzeczy i przedmioty, które w życiu człowieka mają tak silne znaczenie, jak nasz bus, muszą żyć wiecznie. Będą żyć wiecznie. I mój tata też…

 

Autorka: Ivanna Rokhova 2017 r.
Data opublikowania: 08.03.2017
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko