Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Jak korona żniwna wyzwoliła mnie z kompleksów

Jestem ze wsi. Moja wieś nie liczy nawet 250 mieszkańców. Jest jeden mały sklepik, jest kilku dużych gospodarzy, kilku dziwaków, przeważają osoby starszego pokolenia, nieliczne są młode pary decydujące się na zakładanie tutaj swoich rodzin. Tak, moja wieś jest niezaprzeczalnie przykładem polskiej prowincji. Życie tutaj nie jest zbyt skomplikowane, ludzie nie mają zasobu nieograniczonych możliwości, niektórzy wyjeżdżając już nigdy nie patrzą wstecz. Ja również byłam osobą, która wyczekiwała z mozołem momentu, kiedy dane będzie mi się wyrwać, zachłysnąć się wielkomiejskim życiem, rzucić się w wir realizowania ambicji, których spełnieniu przeszkadzała kula u nogi w postaci miejsca mojego pochodzenia. Kiedy już wyjechałam na studia do miasta wojewódzkiego z przerażeniem przyglądałam się jak przez popularyzację seriali, których akcja dzieje się w wiejskiej gminie, zakorzenia się wśród społeczeństwa stereotyp mieszkańca wsi jako osoby impertynenckiej, wulgarnej, płytkiej. Przykładałam wszelkich starań, aby nigdy nie usłyszeć zarzutu prowincjonalności i prostactwa wobec siebie. Często czując potrzebę maskowania wpadałam w pretensjonalność, „nadkompensowałam", dyrygowały mną kompleksy, unikałam odpowiedzi na pytania skąd jestem. Jak smutne jest życie we wstydzie i zakłamaniu? Teraz wydaje się być niemożebnie przykre.

Zmiana nastawienia przyszła niespodziewanie, kiedy po przerwie letniej na uczelni została zorganizowana nietypowa wystawa. Hol przy audytorium gdzie kilka razy w tygodniu uczęszczałam na wykłady został wypełniony sążnistymi konstrukcjami z kłosów zbóż, suszonych kwiatów i ziół, owoców – wystawa nagrodzonych koron żniwnych z całego województwa, zwieńczenie trudów związanych ze żniwami, których kres jest świętowany dożynkami. Kunszt, precyzja wykonania, oryginalność, piękno koron dożynkowych były niezaprzeczalne. Przypatrując się im, przypatrując się studentom, którzy je podziwiali, czytając tabliczki z jakich zakątków regionu pochodzą, pomyślałam: „W moich stronach też się takie robi". Przypomniały mi się panie z koła gospodyń wiejskich, które planowały tworzenie wieńców miesiące wcześniej, przypomniały się upalne wakacyjne miesiące, kiedy na złotych polach widać było pracujących ludzi, przypomniały się letnie wieczory, kiedy oprócz dźwięku świerszczy słychać było ryk kół olbrzymich maszyn wracających ze żniw, przypomniały się tańce i stuk kieliszków podczas festynów, przypomniały się słowa piosenki śpiewanej na rozpoczęciu obrządków dożynkowych:

            „Na święto plonów niesiemy z naszych domów,

             Korony, wieńce, strudzone ręce..."

Kilka miesięcy później do powrotu do rodzinnego domu na wsi zmusiła mnie sytuacja losowa. Nadszedł czas na zwolnienie obrotów z tempa narzuconego przez naukę i pracę w mieście, i przyzwyczajenie się do spokojnego przepływu czasu w mojej miejscowości. Kłamałabym gdybym powiedziała,że szansa na złapanie oddechu nie było upragniona. Miałam czas by zdać sobie sprawę, że tęskniłam za domem, za widokiem na pola z okna kuchni, za widokiem na lasy z okna mojego pokoju. Doświadczyłam życia na wsi na nowo, tym razem dostrzegając jak pozornie proste życie jest pieczołowicie dopracowane. Zauważyłam prace, które zaczynają się na roli do wczesnej wiosny. Nieodparte wrażenie sprawił na mnie szacunek jakim ludzie darzą naturę, pokornie przyjmując co ma do zaoferowania, ale nigdy nie posuwając się do sztuczek, by użyć ją na swoją korzyść.

Kiedy przyszłam na świat moi rodzice już od kilku lat nie prowadzili gospodarstwa rolnego. Byli pracownikami administracyjnymi. Sprzedali maszyny, ziemię pod pola uprawne, zwierzęta. Pozostałością po dawnej działalności są pomieszczenia gospodarcze, które teraz są składem rzeczy niepotrzebnych. Jedynym doświadczeniem jakie miałam z uprawami była pielęgnacja domowego ogrodu, gdzie hodujemy owoce i warzywa wystarczające nam na nasze potrzeby. Nie zdawałam sobie sprawy co to znaczy praca przy żniwach, dalej nie zdaję. Nie potrafiłam odróżnić żyta, od pszenicy, jęczmienia od owsa. Nie wiedziałam, że żniwa to najważniejsza w ciągu roku praca gospodarska, wieńcząca całoroczne trudy, której przebieg i efekty wpływają na życie ludzi zarówno wsi, jak i miast. Byłam nieświadoma, że rządzi nimi ścisły harmonogram, planowanie na cały rok, że niejednokrotnie są walką z żywiołami. Widziałam pola, gdzie uprawy zostały zniszczone przez ulewne deszcze i bezlitosny grad. Widziałam płonące pola podczas niewyobrażalnej suszy. Zdałam sobie sprawę jak zdany na sprzyjającą pogodę jest rolnik, który w pocie czoła sieje, pielęgnuje plony, a w okresie żniw pracuje najofiarniej, by w pełni wykorzystać to, czym obrodziła ziemia.

Po latach ignorancji, w końcu dowiedziałam się, że żniwa zawsze miały swój porządek i uświęcone tradycją zwyczaje i obrzędy. Obrzędowy charakter miał zwłaszcza początek żniw. Rozpoczynano je zawsze z imieniem Bożym. Pracujący na roli obrali Maryję za patronkę żniwnego trudu i nadali jej tytuł Matka Boska Zielna, a dzień jej Wniebowzięcia, 15 sierpnia, stał się dniem dziękczynienia za zebrane plony. Na rozpoczęcie żniw święcono sierpy i kosy, modlono się, żegnano pole znakiem krzyża i składano na krzyż pierwsze ścięte kłosy. W pierwszym dniu pracy żniwiarze ubierali się odświętnie, najczęściej na biało po to, aby okazać szacunek dla ziemi i zboża.

Moi pradziadowie żęli zboże sierpami i młócili cepami (w warsztacie dziadka znalazłam zardzewiałe narzędzia, którymi posługiwano się zanim na pomoc rolnikowi przyszła technologia). Przed wojną i zaraz po niej koszono zboże kosami, które oprawione były na kosisku ze specjalnymi podpórkami z witek albo z drutu w kształcie pałąków, służących do tego, by zboże lepiej układało się na pokosy. Łatwiej było wtedy kobietom ubierać zboże sierpami i wiązać je w snopki. Tradycja była taka, że za każdym żniwiarzem podążała kobieta, która ubierała zboże, związywała je w snopy powrósłem przy pomocy specjalnego żniwnego węzła (Ogrodowska 2001, s. 287). Na dużych polach kosiło nawet kilkunastu kośników i tyle samo kobiet ubierało za nimi zboże. Pracę na polu rozpoczynano bardzo wcześnie rano, gdy słońce było jeszcze bardzo nisko i zbytnio nie dokuczało żniwiarzom; trwała – z przerwami na śniadanie i obiad – praktycznie do zachodu słońca, chociaż zdarzało się, że przy dobrej pogodzie żniwowano jeszcze przy pełni księżyca, nawet w nocy.

Obecnie krajobraz podczas żniw wygląda nieco inaczej, kiedy zdobycze nauki wyszły rolnikowi naprzeciw. Dzięki kombajnom prace są bardziej efektywne: kombajny koszą, młócą, wieją, a wymłóconą słomę wiąże prasa i formuje w zgrabne klocki. Zniknęły z pól charakterystyczne kupki, pojawiły się snopki, okrągłe bale.

Same obchody dożynek – Święta Plonów, niewiele się zmieniły na przełomie wieków. Od zawsze łączyły ze sobą poczęstunek, rozważania na temat wykonanej pracy i jej opłacalności, oraz zabawę, którą urządza się po zakończeniu żniw. Dożynki obchodzono w Polsce najprawdopodobniej już od XVI wieku, kiedy na naszych ziemiach rozwinęła się gospodarka folwarczno-dworska (Ogrodowska 2001, s. 44). Podczas dożynek można wyodrębnić trzy podstawowe etapy: obrzędowe ścinanie ostatnich kłosów, wicie wieńca żniwnego i pochód z nim, oraz poczęstunek i zabawę. Wieniec wito z pozostawionych na polu zbóż, z kiści czerwonej jarzębiny, orzechów, owoców, kwiatów, ziół i kolorowych wstążek. Wieńce dożynkowe miewały zwykle kształty wielkiej korony lub koła. Zdarzało się, że w wieńcach dożynkowych umieszczano żywe koguty, kaczęta lub małe gąski, co miało zapewnić piękny i zdrowy przychówek gospodarski. Gdy wieniec był gotowy formował się orszak, który szedł do kościoła. Przez wieś szedł z pieśnią dożynkową na ustach.

Obecnie ogólnopolskie dożynki obchodzi się w pierwszą niedzielę września. Podobnie dożynki parafialne – rozpoczynają się przed południem mszą dziękczynną w miejscowym kościele, gdzie delegacje rolników, gospodyń, dzieci i młodzieży przynoszą przed ołtarz symbole swojej pracy. Owymi symbolami są wieńce w kształcie korony, uplecione z dorodnych kłosów wszystkich zbóż, świeży bochenek chleba upieczony z tegorocznej mąki, owoce z sadów, kwiaty i warzywa z ogrodów.

Doceniając trud i pracę włożoną podczas żniw, mając jeszcze świeże wspomnienia z bezlitosnych warunków atmosferycznych, z którymi musieli walczyć wszyscy moi sąsiedzi, znając tradycję związaną z dożynkami, bardzo miło jest patrzeć gdy podczas festynu dożynkowego dane jest ludziom odreagować, gdy jedyne co pozostaje im do myślenia to jak porządnie się wytańczyć i czego dobrego spróbować do jedzenia lub picia.

Moja miejscowość to Stary Bugaj. Leży w województwie opolskim, w gminie Rudniki, na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Moja wieś nie liczy więcej niż 250 mieszkańców. Każdy tutaj ciężko pracuje, każdy cieszy się z tego co ma. Każda osoba z kręgu moich znajomych bardzo dobrze pamięta skąd jestem – ze Starego Bugaja. Tylko w tym miejscu potrafię w pełni osiągnąć spokój. W 2015 roku panie z koła gospodyń ze Starego Bugaja uwiły wieniec dożynkowy z motywem Godła Polskiego. Był bardzo piękny, został wyróżniony. W tym roku chcę pomóc przy pracach przy wieńcu dożynkowym. Jestem ze wsi i bardzo mi z tym dobrze.

 Autorka: Agata Michnik 2016 r.

 Bibliografia

  1. Ogrodowska B., Zwyczaje, obrzędy i tradycje w Polsce, Mały słownik, Wydawnictwo Księży Werbistów, Warszawa, 2001.
Data opublikowania: 18.02.2016
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko