Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Za barakiem

Barak stał od zawsze przed domem moich dziadków w Beskidzie Makowskim. Zbudowany pewnie przez dziadka, wielokrotnie rozbudowywany, ulepszany, z nieszczęsnym, ale wytrzymałym eternitowym dachem. Budowla z desek, z biegiem lat coraz bardziej zmurszałych i sczerniałych. Spadzisty dach i przelot wzdłuż budynku – było to jakby zadaszone, szerokie przejście prowadzące z lasu do domu.
 
Było dla nas rzeczą naturalną, że barak stoi tam, gdzie stoi, choć dla wszystkich naszych gości było to dość absurdalne. Budynek powodował, że prawie w ogóle nie było widać domu, zasłaniał widok z okien na piękny las, drogę, nie było widać kto przychodzi, dopóki gość nie stanął w progu. Takie usytuowanie dawało jednak pewne profity w dzieciństwie – można było śmiało zawiesić na tyłach budynku tarczę i strzelać do niej z łuku czy wiatrówki, huśtać się na drzwiach od stodoły, buszować w sianie, czy bawić w chowanego, nie będąc zauważonym przez babcię i dziadka. Za barak szło się posiedzieć, wyciągnąć na trawie po całym dniu pracy. Tam umawialiśmy się z dziećmi sąsiadów żeby razem się pobawić. Może jedynym logicznym argumentem za tym usytuowaniem baraku było to, że stojąc w tym miejscu chronił dom przed największym wiatrem, przyjmując górskie podmuchy na siebie. Niemniej jednak zabierał ogromną część podwórka, które śmiało mogłoby służyć za miejsce widokowe – zza baraku rozciąga się przepiękna górska panorama. Mam ogrom zdjęć dokładnie z tego miejsca, pięknego latem, zimą, jesienią, o wschodzie i o zachodzie słońca, podczas deszczu i w czasie mgieł. Jak na dłoni widać kolejne górskie łańcuchy, na ostatnim planie Babią Górę, a jeśli przyjrzeć się uważniej lewej stronie – widać także Tatry. 
 
Skąd się wzięła ta nazwa, której używamy do dziś? Barak kojarzy się przecież z miejscem dla robotników, więźniów, z czymś nieludzkim i okrutnym. Ale nazwa ta przylgnęła do budynku mimochodem, pewnie to słowo w okolicy oznaczało po prostu pomieszczenie gospodarcze, robocze. Z punktu widzenia prawa budowlanego barak to budowla tymczasowa, która bez pozwoleń budowlanych może być wzniesiona na 120 dni. Również tego kryterium nasz barak nie spełniał, żeby być prawdziwym barakiem.
 
Drewniana piętrowa chata, z przejściem wzdłuż budynku, szerokim na tyle, żeby mógł przejechać tamtędy wóz. Dziwna konstrukcja dla kogoś z miasta, jednak dla mnie i mojego rodzeństwa, całkiem naturalna i niezbędna do funkcjonowania na wsi. W baraku była dodatkowa stodoła, do której wrzucało się siano dla zwierząt, otwierając drzwi na wysokości pierwszego piętra. Na siano się skakało, sianem się rzucało i kopało w nim tunele. W czasie obfitych żniw właśnie do tej stodoły wrzucaliśmy własnoręcznie związane i zwiezione z pola snopki. Żniwa to był dla nas ciężki, ale wesoły czas. Robota od rana do wieczora. Nie można było zwlekać z pracą, bo jeśli zdarzył się deszcz, sprawa bardzo się komplikowała. Tata nauczył nas wiązać snopki, układać je w fury, ładować na wóz, młócić. Przez te kilka dni w roku byliśmy zapracowanymi pomocnikami babci, dziadka i wujka, uczyliśmy się współpracować, a to zbudowało nasze wspomnienia, które wracają do nas nawet teraz, kiedy już przez lata nie ma komu pomagać przy żniwach. Z baraku korzystali wszyscy. Oprócz stodoły było tam kilka drewutni, a przy wejściu do jednej z nich odwieczny pieniek i siekiera – atrybuty dziadka, który rąbiąc drewno przygotowywał dom na mroźną zimę.
 
Do baraku przywiązany był piesek Maks, wcześniej Neptun, Morus. Pilnowały domu i były ulubieńcami dziadka, choć nie chciał się do tego przyznać. Maks miał w zwyczaju wpadać z impetem do budy, bo sam nie wiedział jak pokazać radość, że znów przyjechaliśmy. Pies budził się, gdy na kartoflisku sąsiadującym z ogródkiem pojawiał się jeleń czy dzik i przeganiał intruza szczekaniem. Z jego miski co lepsze kąski podjadały kury przechadzające się niespiesznie po podwórku.
 
Pod barakiem rozwieszone było kilka sznurków na pranie, gdzie nieraz z pośpiechem przewieszaliśmy uprane rzeczy, aby nie zmokły na deszczu. Było tam miejsce na przeciwdeszczowe płaszcze i gumiaki, które zakładało się idąc wczesnym rankiem do lasu na grzyby.
 
Barak był składzikiem wszystkich narzędzi wujka i dziadka. Były tam stare anteny, śruby, druty, kombinerki, młotki, gwoździe, papiery ścierne i przedmioty bliżej przeze mnie niezidentyfikowane, ale zachowane „po coś", z myślą, że „kiedyś się przyda". Zrobił się z tego niezły bałagan, ale wujek zawsze wiedział, gdzie czego szukać. Tam też odkładało się wszystkie miotły, mopy, szmatki i wiadra. Stały tam także ogromne wiklinowe kosze na śmieci, w których zbierało się szkło i puszki do wywozu. 
 
Pod barakiem było miejsce na wóz i ciągnik, chociaż było ciasno i trudno jakkolwiek wymanewrować. Wujek był jednak mistrzem czerwonego ciągnika i tą tajemną wiedzą podzielił się z jednym z moich braci. Wóz był drewniany, ale koła gumowe. Całość zmontowana przez tatę, wujka i dziadka. Wiele z tego, co było na wsi (no, może prócz ciągnika) – narzędzia, przyrządy, ale też zabudowania: magazyny, dom, barak – było wzniesione i wypracowane własnymi rękoma. 
 
Latem tego roku przyszło nam wyburzyć barak. Po śmierci wujka i dziadków gospodarstwo opustoszało i nie było jak opiekować się gospodarstwem. Budynek musiał zostać wyburzony – dach z eternitu prosił się o rozbiórkę, a za drewniany szkielet trzeba było ponosić dodatkowe koszty. Musieliśmy zabezpieczyć wszystko, co znajdowało się na zewnątrz domu, a więc – całe wyposażenie baraku. Dopiero w tym roku, podczas rozbiórki, zajrzeliśmy do wszystkich jego zakamarków, do każdej jego komórki, do skrytek tworzonych latami przez różne osoby. 
 
Przy pracach pomagali sąsiedzi bliscy i dalsi, którzy tysiące razy przechodzili przez barak, pożyczali z niego maszyny czy siadali opierając się o jego ściany, by odpocząć po ciężkiej robocie w polu. Na nieznajomych szczekał pies, na znajomych też – ale w inny sposób. W pocie czoła przez kilka letnich dni pracowaliśmy, żeby rozebrać budynek, wybudowany już na zawsze w naszej pamięci. Czy zniknięcie z powierzchni ziemi sprawi, że przestaniemy o nim pamiętać?
 
Zajrzeliśmy do wszystkich malutkich z pozoru drewutni i dopiero wtedy przekonaliśmy się, jak wiele pracy wykonywał dziadek każdego roku i jak wielkie zapasy robił na zimę. Musieliśmy przewieźć całe drewno w inne miejsce. Nie było innej metody, tylko taczka po taczce, ładując zawsze „z kopką". Przy współpracy kilku osób zajęło to dwa dni. 
 
W jednej z komór stała nikomu nieznana drewniana szafa, wykonana pewnie przez dziadka, pomalowana na czerwono, z dwoma szufladami, piękna. W środku wisiało jeszcze kilka rzeczy, a w szufladzie znaleźliśmy trochę zdjęć, listów i jakieś osobiste drobiazgi. Do kogo należały? W którym miejscu w domu stała ta szafa, kiedy była jeszcze używana? Kim są osoby ze zdjęć, adresaci listów? 
 
W innym kącie tego pomieszczenia stały żarna służące do mielenia zboża, jeszcze przed czasami maszyn. Tata jeszcze pamięta jak się ich używało. Obok nich stały drewniane beczki, służące pewnie do przechowywania mąki. Na dnie znaleźliśmy trochę starych ziaren i białego pyłu. 
 
Wiele z metalowych sprzętów i narzędzi wujka przewieźliśmy do innego magazynku. Część z nich rozdaliśmy sąsiadom, część zapewne wyląduje w skupie złomu. Do skupu miała trafić też starodawna sieczkarka do słomy – ciężka, nieporęczna machina, spod której wychodził pokarm dla zwierząt. Jednak do tego nie można było dopuścić. Wszystkie znalezione sprzęty rolnicze, których dawniej używano na wsi przenieśliśmy do innego pomieszczenia, tworząc tym samym nasz własny malutki skansen.
 
Padały kolejno dach i ściany, deska za deską. Przez lata nabrały pięknego koloru, niektóre są prawie czarne. Schowaliśmy część z nich z myślą o stworzeniu czegoś innego w przyszłości. Ostatnim etapem było rozkucie fundamentów. Małe murki zbrojone „czymkolwiek" stawiały wielki opór, jakby chciały dalej pozostać w krajobrazie.
 
Coś szarpało od środka, kiedy sprzątaliśmy teren, który został pod barakiem. Goła ziemia, w której jeszcze znajdowało się pod grabiami jakieś patyki, śrubki, gwoździe. Niedługo pewnie wyrównamy teren, na którym wyrośnie zasiana własnoręcznie trawa, pewnie stanie tam jakaś ławeczka, z której będzie można nocą podziwiać przepięknie rozgwieżdżone niebo albo po prostu usiąść na kawę. Można teraz podjechać samochodem pod sam dom, można spojrzeć przez okna widząc las, można spoglądać z tarasu na tą cudną panoramę górską, można też zobaczyć, kto zbliża się do domu. Krajobraz zmienił się całkowicie. Nie zmieniły się na szczęście nasze wspomnienia związane z tym miejscem. Dalej zdarza się, że ktoś z miotłą w ręku w połowie drogi łapie się na tym, że wynosił ją „pod barak". Często szukając miejsca, gdzie położyć jakąś zbędną rzecz, która jednak „kiedyś się przyda" automatycznie odpowiadamy: „pod barak". Mimo że budynku już nie ma, po skończonej pracy rozbiórkowej siedliśmy razem z sąsiadami przy piwku, gdzieżby indziej, jak „za barakiem". Nie sądzę, żeby to się zmieniło!
 
Autor anonimowy 2015r.

1 /image/image_gallery?uuid=${fileEntry.getUuid()}&groupId=36523360 0 0 anonimowy 2015 Widok zza baraku 2 $prev