Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Perełka wśród kurzu

Małe miasteczko w południowo-wschodniej części Polski. Z perspektywy wielu centrum, ale Polski B. Ruski targ - alternatywne centrum miasteczka niemalże każdego poranka staje się celem pielgrzymek babć i dziadków z pobliskich wsi. Pekaesami podjeżdżają staruszki w chustach i tragarze z laskami. Dawno „na mieście" nie byli… 
 
Kilka lat temu, może dekadę, postawiono tutaj oprócz nowej świątyni, bankomat. Fakt ten znacząco wpłynął na wzrost liczby przyjezdnych. Jeszcze do niedawna, oczywiście przypadkowo, ludzie podjeżdżali autami pod to cudowne urządzenie. W niedzielę rano, w sobotnie noce albo święta wszyscy znajdowali czas na wyjmowanie pieniędzy. Akt ten najprawdopodobniej zaraz po cotygodniowej mszy nadal należy do odświętnego rytuału tubylców. Powodował stres, ale i dumę - w końcu trzeba wiedzieć, jak się posługiwać tą maszyną od pieniędzy. Ci, bardziej światowi nie boją się już i specjalnie przyjeżdżają w dzień powszedni, żeby wszyscy widzieli. Niestety niekiedy i tym bardziej obytym bankomat zaczyna wydawać dźwięki i jedyne, co pozostaje, to udawanie, że to maszyna jest głupia.
 
Oprócz targu, pięciu świątyń i nie mniejszej liczby bankomatów miasto skąpane jest w zieleni. Droga ekspresowa od linijki oddziela aglomerację od pól. Piękne połacie pokryte są odpadami cywilizacji. Nie brakuje również wielkomiejskiego hałasu. 
 
Przez kilkanaście lat tak patrzyłam na moje miejsce urodzenia. Jawiło mi się ono jako przestrzeń bez przyszłości, ale i przeszłości. Zbudowane na paradoksach. 
 
Cofnijmy się jednak w czasie. Moja szkoła podstawowa położona była nad strumykiem - Mikośką. Rokrocznie na wiosnę zalewała ona szkołę. Jako uczniowie mieliśmy wtedy wolne od zajęć. Po powrocie całą szkołą sprzątaliśmy szkody. A kiedy zagrożenie ponownego podtopienia mijało, wrzucaliśmy do tej rzeczki wcześniej wykonane marzanny, z nadzieją, że sytuacja nigdy się nie powtórzy, a przy okazji zima nie wróci. Jako wychowankowie tej szkoły żyliśmy tutaj zgodnie z naturą, z daleka od zgiełku miasteczka. 
 
Czasy gimnazjum spędziłam już w centrum, opuszczając sielskie Przedmieście. Gmach nowej szkoły mieścił się przy ruchliwym skrzyżowaniu. Budynek otaczało wysoko ogrodzone boisko. Całość przypominała raczej szkołę dla trudnej młodzieży z Bronxu niż z centrum spokojnej miejscowości. Z takim miejscem trudno odczuwać jakąkolwiek pozytywną więź emocjonalną. 
 
W trakcie wyboru szkoły średniej małe miasteczko usytuowane w południowo-wschodniej części Polski przygotowywało się do obchodów 650-lecia uzyskania praw miejskich. Odremontowano główny chodnik, posadzono kilka drzew, wiele więcej jednak wycięto, zaproszono kilka zespołów. Zgodnie z rodzinną tradycją wybrałam liceum do którego uczęszczały poprzednie pokolenia mojej rodziny oraz starsza siostra. Sędziwe mury gościły jeszcze niektórych belfrów z czasów mojej mamy czy wujostwa. Ci zaś, którzy wybrali się na łono Abrahama bacznie przyglądali się potomnym z perspektywy starych „tablo". Na „dziedzińcu" szkoły w samym jego środku rosła lipka- bezsporny symbol naszego liceum. Pod jej 75-letnimi szerokimi ramionami rozkwitła nie jedna licealna miłość i przyjaźń. Ileż to razy przez otwarte okna (szczególnie z sali biologicznej) dobiegały miłosne wyznania. W letnie upalne dni, kiedy wiedza fermentowała nam w głowach, w myślach pojawiał się jeden wiersz:
 
„Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie!
Nie dójdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie,
Choć się nawysszej wzbije, a proste promienie
Ściągną pod swoje drzewa rozstrzelane cienie.
Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają,
Tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie narzekają.
Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczoły
Biorą miód, który potym szlachci pańskie stoły.
A ja swym cichym szeptem sprawić umiem snadnie,
Że człowiekowi łacno słodki sen przypadnie.
Jabłek wprawdzie nie rodzę, lecz mię pan tak kładzie
Jako szczep napłodniejszy w hesperyskim sadzie."
[Na lipę Jan Kochanowski]
 
Patronem szkoły jest jednak nie Kochanowski, ale Sienkiewicz. W zimie zaś, dziedziniec szkoły pustoszał na rzecz starego, drewnianego i przytulnego hallu. Dzięki tym miejscom Sienkiewiczaki czuły się wspólnotą. Do dziś trzymają się razem, o czym miałam możliwość przekonać się kończąc szkołę, w stulecie jej istnienia. Po raz pierwszy w tym miejscu zaczęło towarzyszyć mi poczucie zakorzenienia i tożsamości. Nie wykluczone też, że hipsterską jazdę na rowerze miejskim zapoczątkował nasz dyrektor, który każdego dnia ubrany w garnitur przybywał do szkoły bicyklem.
 
Szkoła średnia umożliwiła mi pierwsze kontakty z przybyszami. Wymiany zagraniczne, wizytacje i przede wszystkim uczniowie z okolicznych powiatów. Malutka ojczyzna z Przedmieścia zaczęła rosnąć. Świat zaczynał się kurczyć. Tymczasem do naszego miasteczka każdego roku przyjeżdżały setki turystów. Żydzi i Niemcy, Japończycy i Amerykanie….
 
Malutkie miasteczko zostało założone na prawie magdeburskim. Osiedlone początkowo przez Niemców, następnie było zaludniane przez Żydów. 
 
Malutkie miasteczko… ale z perełką, która we wczesnym dzieciństwie była celem niemalże każdego niedzielnego spaceru z rodzicami. Jako małe pacholę wyobrażałam sobie, że każde miejsce ma taką perełkę…
 
Z roku na rok turystów zatrzymujących się tutaj w trasie prowadzącej do Bieszczad zaczynało przybywać. W sezonie nie łatwo było uniknąć pytań o drogę. Tym bardziej, że tabliczka informacyjna z napisem 1,4 km celuje do dziś dnia w mój dom usytuowany na rozwidleniu głównych arterii miasta. 1,4 wygląda z daleka jak 14 i do tego mylnie wskazuje przybyszom drogę. 
 
Celem wiosennych pielgrzymek jest okoliczny również Leżajsk. Wiele z nich zatrzymuje się również u nas, ze względu na naszą starą, piękną synagogę. W parkach i na skwerach nie tylko robi się zielono, ale i czarno od ubranych ortodoksyjnie wyznawców Judaizmu z Izraela czy Stanów Zjednoczonych. W maju z kolei przybywają do nas melomani, przekonani do ponad 50-letniej tradycji odbywającego się tutaj festiwalu muzycznego. Z kolei młodsi adepci muzyki z całego świata uczestniczą w cieszących się uznaniem letnich kursach im. Zenona Brzewskiego. A wszystko to odbywa się w otoczeniu lokalnej perełki, muzeum - zamku Potockich w Łańcucie - „miasteczku leżącym tuż przy granicy z Ukrainą, w Bieszczadach, na zupełnym wschodzie" jak zdarzało mi się słyszeć. 
 
Teraz, kiedy studiuję w Krakowie, jak nigdy dotąd czuję, że moje małe miasteczko jest  jednak kojarzone. Entuzjastyczne reakcje innych wywołują u mnie lekkie rozrzewnienie. Dopiero tutaj, będąc w innym mieście zrozumiałam moją przynależność i silną więź, która łączy mnie z Łańcutem. To tutaj mieszka i służy temu miejscu od pokoleń moja rodzina. Historia, jakich wiele… Jednakże z perspektywy, którą umożliwia obca przestrzeń oraz bieg czasu widzi się potencjał danego miejsca i swoją rolę w jego tworzeniu. Jako przyszły zarządzający kulturą czuję się współodpowiedzialna za kształt i oddźwięk tego miejsca. Wiem i zdaję sobie sprawę z jego ambiwalencji. Dużą rolę w zrozumieniu swojego dziedzictwa ma moja rodzina, która dba o znajomość swoich korzeni. Szczególnie mocno przyczynił się do tego mój wuj, lokalny działacz i charyzmatyk. Stwarzając książkę opisującą drzewo genealogiczne naszego rodu oraz  75 lat jego życia w Łańcucie, rozbudził we mnie poczucie zagubionej tożsamości. Rodzinna publikacja nie stroni od anegdot, w tym najważniejszej o nieustannych poszukiwaniach skarbu ukrytego przez pradziadka na terenie naszego ogrodu. Liczne eksploracje niczym nie utrudzonego wujaszka trwają po dziś dzień, nie pozwalając spokojnie rosnąć kwiatom mojej babci…
 
Na terenie posesji na której mieszkam znajduje się kilka ponad stuletnich budynków, w tym dom mojej prababci, babci i mamy. Dom ten popada w ruinę, ja jednak wierzę, że będą mogły go oglądać moje dzieci, a może i wnuki, odziedziczając tym samym  po bracie mojej babci feblik do poszukiwania skarbów.
 
Duże miasta kuszą poważnymi ofertami pracy, intensywnością życia, wyzwaniami i sukcesami. Małe miasteczko tego nie zapewni. Niekiedy, wracając do domu smuci mnie, że wraz z zachodem słońca moja mała ojczyzna zasypia. Brakuje mi ferworu kulturalnych rozmów, zapachu dobywającego się z kawiarni o poranku, bezkresnych antykwariatów i bibliotek, możliwości wyjścia na spektakl. Nie wiem co będzie za kilka lat, czy pozostanę w moim małym miasteczku czy będę odkrywać zupełnie inny dla mnie świat. Może dopiszę kolejny rozdział do książki wuja. I znajdę skarb…?
 
Autor anonimowy 2012r.

1 /image/image_gallery?uuid=58cf4a87-f361-4c7b-bfe3-eb7f5bc9444c&groupId=36523360 800 725 Lipka przy I Liceum im. H. Sienkiewicza w Łańcucie 2 4
2 /image/image_gallery?uuid=100bede6-45aa-485b-a145-207a027cf7f5&groupId=36523360 1920 1080 Hall Liceum 3 1
3 /image/image_gallery?uuid=1d6e7878-2a71-45f8-8f34-16758f62c065&groupId=36523360 800 451 Widok na staw miejski 4 2