Przejdź do głównej treści

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Kropla pamięci

Odkąd pamiętam towarzyszy mi nieuchronny strach przed zapominaniem. Tak bardzo przeraża mnie fakt, że mogę nie pamiętać rzeczy, chwil czy ludzi, jak wiele z tego wszystkiego może ulotnić się z upływem czasu. Myślę, że gdzieś w głębi duszy wszyscy tak mamy… to takie okrutne nie pamiętać sytuacji, którymi naprawdę kiedyś żyliśmy; do momentu, w którym sami zdecydujemy o tym, co z nami pozostanie, świadomie lub nie. Paradoksalnie, choć zapominanie może być przekleństwem, jest też błogosławieństwem. Skoro się czegoś nie pamięta, to tak jakby, nigdy nie istniało. Im dłużej o tym myślę, tym głębiej sięgam pamięcią. Nie możesz wyprzeć z siebie zapachów dzieciństwa, są one tym, co Ci najbliższe, słyszę od profesora Gawła i zastanawiam się, czym właściwie są dla mnie wspomniane zapachy.

Wychowałam się w mieście, w którym nie lubiłam spędzać czasu, zawsze ciągnęło mnie dalej, a jak sięgać, to tylko po więcej. Dlatego też, przy pierwszej lepszej okazji (czytaj wyprowadzka na studia), ruszyłam do wynajętego mieszkania ponad sto kilometrów dalej. Zawsze próbowałam zrozumieć, dlaczego tyle czasu tam mieszkają, no i nadal zostają: moi rodzice i ich rodzice, moi dziadkowie. Mamy jezioro przesiąknięte glonem, bakterią od której już jako dziecko dostawałam wysypki na całym ciele, lato bez swędzących zmian skórnych nie byłoby latem. Zapachem woda przypominała trochę wilgotną ziemię, trochę zgniłych liści, jak otwarte drzwi do piwnicy w bloku u babci. Niedaleko są góry, których widok z balkonu rozpościera się w każde strony i nawet budzi skojarzenia jakby pełnego uzębienia, siekaczy, kieł, zębów przedtrzonowych i trzonowych. To miasto to też park miejski, rozlany w centrum, jak litry alkoholu przesiadujących tam osób, bogata flora i fauna Żubrów i Bocianów. Mówiąc w skrócie, te miejsca to wszędzie tam, gdzie prędzej czy później odbyłaby się Twoja pierwsza randka, niezależnie od pory roku. Wreszcie, to miasto to tam, gdzie ulice utkane są z mojej dziecięcej niewinności, gdzie na skrzyżowaniach dorastania wspomnienia mieszkają w zaułkach, ale i rozbijają się o mur rozczarowań. To tam, drzewa są świadkami mojego wzrastania, gdzie wiatr otula mnie w ramiona.

W tym mieście, nie tylko miejsca pozostawiły po sobie ślad, ale przede wszystkim ludzie. Mimo, że zawsze chciałam mieć siostrę, przyszło mi obcować z Bratem, trzy lata starszym. Choć to mnie pouczano, że w bójkach, mam odpuszczać, a wiele razy powtarzano, “to chłopak, on różni się innymi prawami; nigdy tego nie zrozumiesz”. To prawda Tato, nie zrozumiałam, ale odpuściłam. Wśród wpajanych lekcji patriarchatu, nie brakowało filozofii “musisz być twarda, a nie miękka”, “po co ryczysz?” czy “nie kombinuj”. Mój Brat miał to, co chciał – wracał późnymi wieczorami, spotykał się ze starszymi kolegami, na obiad zamiast babcinych kotletów mielonych, czekała na niego, ta pyszna, mrożona pizza – mianowicie, technika mówisz-masz działała na Ojca bardzo sprawczo. Ja wiedziałam, że jeśli czegoś w pewien sposób zapragnę, muszę o to zapracować, starannie wymyślić formułę zadanej prośby. Tak jak wtedy, kiedy po rodzinnym spotkaniu, chciałam zostać u kuzynki na noc albo dostać chomika, czy nawet i później, wyjechać na wakacje ze znajomymi. “Zapytaj o to Tatę” zawsze odbijało się we mnie głośnym echem, bo oznaczało uprzednie wypracowanie strategii. Dla niego czarne jest czarne, a białe jest białe, trzyma się kurczowo swojej racji i choć wie, że nie zawsze ją ma, to do tego się nie przyzna. Mój trening bycia twardą miał swój początek już w czasach przedszkolnych, przypadał na okres wypadania zębów mlecznych i to wtedy, dzień przed porannym przedstawieniem jasełek dopadł mnie niewyobrażalny ból zęba. W domu panował już wieczór i zdawało się, że nic nie pomoże mi uśmierzyć bólu… aż do momentu, w którym tato zaproponował zawieszenie rzemyczka na klamce do drzwi mojego pokoju. Pamiętam towarzyszące mi zdecydowanie zmieszane z dudniącym biciem serca i zalewającą falą gorąca, podczas zawiązywania niteczki dookoła zęba. Akt desperacji, akt odwagi. Dłoń taty spoczęła na klamce. Później już tylko, zdecydowany ruch w dół, towarzyszący mu odgłos pękającego drewna, ząb ustępuje oporu i oddziela się od dziąsła, pozostawiając uczucie wyzwolenia o ostrym smaku metalu we wnętrzu mojej jamy ustnej. Zapach krwi unosił się w powietrzu, a na pamiątkę mogłam zachować swój triumf wraz ze szklanym przerażeniem w oczach. Przerażeniem, które później pojawiało się we mnie za każdym razem, kiedy miał mętne spojrzenie, a z jego ust unosiła się ciężka jakby gorzka para.

Jako dziecko, jesteś chłonna jak gąbka, nasiąkasz wszystkim tym, co jest w Twoim otoczeniu. Wszystkie informacje i wzorce zachowań, wartości, umiejętności i postawy wobec świata i innych. Tym bardziej gąbka pęcznieje wodą, tym przyswojenie jej większej ilości lub usunięcie nadmiaru, staje się cięższe. Można to rozumieć w kontekście przekroczenia pewnego punktu nasycenia, zarówno w kwestii nabywanej wiedzy, jak i doświadczeń życiowych; punktu, w którym dalsze przyswajanie staje się trudniejsze lub wręcz niemożliwe. W pewnym sensie, każdy z nas jest taką gąbką – Ty i Ja – jednak z tą różnicą, że dziś proces przyswajania przez nas napływających informacji stał się bardziej selektywny. Świadomy wybór, tego co zabierasz, oddajesz i chcesz przekazać dalej.

Moją kolejną tak zaabsorbowaną kroplą wody jest moja Babcia, mama Mamy. To ona nauczyła mnie modlić się, sprzątać i być grzeczną dziewczynką w oczach moich Rodziców. Aniele Boży Stróżu Mój Ty Zawsze Przy Mnie Stój. Wtedy, przekazane mi jej słowa i nauki były dla mnie fundamentem budowania własnej tożsamości, pierwowzór właściwych dla dziewczynki zachowań. To ona pokazała mi jak składać ubrania w kostkę. Należy zgiąć rękawy w dół, równolegle do krawędzi koszulki. To ona obserwowała uważnie, jak ścieram kurze. To ona zmuszała mnie do siedzenia w kącie pokoju, jak tylko nie posprzątałam właściwie. To ona odbierała mnie codziennie z przedszkola i gotowała obiad. Talerz musiał pozostać pusty i czysty, nie można czegoś nie lubić. Przed emeryturą pracowała w miejskim barze mlecznym, a unoszący się tam zapach tłustych pierogów i wrzącego rosołu z kurczaka, który przeniknął jej ubranie, koił mnie od środka. Był czas, kiedy przyjeżdżaliśmy tam często, tylne wejście od podwórka, za kratą ciężkich drzwi. Tam otwierała je Babcia, ubrana w śnieżnobiały poplamiony fartuch, a jej krótkie siwe włosy zakrywał czepek. Rodzice pakowali jedzenie, a my z Bratem biegaliśmy po ciągnących się korytarzach kuchni, wtedy żadne drzwi nie były dla nas tajemnicą, a najlepsze były te prowadzące do chłodziarek rozmiarów dużych pomieszczeń z wysokimi regałami mięsa, warzyw czy nabiału. Jedną z ulubionych i znienawidzonych zabaw, była ta, kiedy drzwi lodówki się zatrzasnęły. Ciemność. Syczenie chłodu. Głuche pukanie do metalowych drzwi. Zapach rozkładu i wizja uwięzienia tam na zawsze.

Tuż przed moją pierwszą komunią świętą, Babcia zabrała mnie na wycieczkę, kierunek Góra Św. Anny. Wtedy sobotnie poranki ze scholą i piątkowe msze młodzieżowe dawały mojemu życiu nienazwany sens wspólnoty i poczucie jakby większej sprawczości. Tamtego dnia, podczas naszej wycieczki, uczestniczyłyśmy w mszy świętej. Wszystko było tak jak zwykle – podziwiałam ozdobne sufity, na nich wystawne lampy, okna z kolorowymi witrażami i pozłacany ołtarz z niezliczonymi detalami. Siedziałam cierpliwie, wiedząc, że to specjalna msza, trwająca trochę dłużej, o której Babcia mówiła, że podczas niej prosimy o uzdrowienie; W jednej chwili ksiądz zaczął wypowiadać słowa modlitwy, której jeszcze nigdy dotąd nie słyszałam, w języku, którego też nie rozumiałam. Na jego znak, ludzie padali, jeden na drugiego, w rzędach tuż przed nami; wyli, jak wilki do księżyca; krzyczeli, jakby ktoś obdzierał ich ze skóry. Inni zaś się śmiali i radowali, wznosili dłonie ku górze, a na twarzy malował im się niepowstrzymywany uśmiech. W Babcinych reakcjach nie dostrzegałam nic, żadnych oznak zdziwienia czy zaniepokojenia, więc dalej trzymałam już tylko głowę w dół, choć w gardle czułam rwące pieczenie, a łzy ściekały mi po policzkach. Nikt wtedy nie wytłumaczył mi co się działo, co dolegało tym osobom, ani tego, czym był proces, w którym uczestniczyłyśmy.

Jako dziecko, instynktownie pragniesz uwagi i uznania, starając się na tysiąc różnych sposobów. Potrzeba zauważenia, zrozumienia i akceptacji ze strony innych jest w nas tak głęboko zakorzeniona. W końcu, to pragnienie dotyczy nas wszystkich – Ciebie i mnie – jest to naturalna i powszechna cecha ludzkiej natury. Jako dziecko, wplatałam się w tło, jak cicha melodia w gwarze miasta, pragnąc być słyszana w szumie codziennego hałasu. Pomagałam w domu, tyle ile mogłam. W podstawówce zdobywałam czerwone paski, wyróżnienia, zawsze angażując się w samorządzie i zawodach sportowych. Więcej, więcej, więcej. Trywialne osiągnięcia, na które i tak brakowało czasu docenienia. Moja Mama miała zawsze ręce pełne roboty, były dni kiedy wracała późno do domu, a rano już jej nie było. Uścisk w jej ramionach był tym szarpanym od tęsknoty, o zapachu ciepłego ciasta. Uwielbiałam towarzyszyć jej podczas zakupów, doradzać przy przymierzaniu ubrań, obserwować, jak wybiera produkty, które później trafiały do naszej lodówki. Przy Mamie mogłam wrzucać do koszyka to, co tylko zachciałam i było to naszą słodką tajemnicą,  jedna z tych chwil, które nie zdarzają się często. Jako, że każdy z nas ma swoją specjalność, Mamy jest wyczarowanie czegoś z niczego: wyszywanie kolorowych czapek z kulki włóczki, wyhodowanie bujnych kwiatów warzyw z małych ziarenek nasion czy nagłe wybuchy gniewu, kiedy tylko coś poszło nie tak.

Im dłużej o tym myślę, tym bardziej zaczynam zdawać sobie sprawę, że siła tkwi nie tylko w zachowaniu tego, co cenne, ale także w świadomej i odważnej decyzji o pozbyciu się tego, co nie chce zostać zapamiętane. Moje dziedzictwo to podróż, w trakcie której stopniowo wypuszczam pamięć z rąk. Choć nie wyprę z siebie  wszystkich zapachów mojego dzieciństwa, to świadomie decyduję o tym, co zatrzymam dla siebie, a co uwolnię, aby stworzyć nową historię dla tych, którzy przyjdą po mnie. Oddzielam kroplę od kropli, a każda z nich to wybór. Wybór, który może przynieść ulgę, jednocześnie zmieniając część tej historii, również pokoleniowej. To ja kształtuję kierunek mojej podróży, mojego dziedzictwa, nadając sens każdej kropli, tak aby móc w sobie wykreować wzorce zachowań, wartości, umiejętności i postawy, które pragnę dziedziczyć i przekazać dalej.

Autorka: Julia Dżbik 2024 r.