Przejdź do głównej treści

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Działa i działka dziedzictwa

Ciężkie działo

 

W umyśle istnieją słowa, które, kiedy tylko się w nim aktywnie pojawią zniechęcają do dalszej refleksji nad samym znaczeniem, a tym bardziej do zajęcia konkretnego stanowiska w ich sprawie. Słowa takie stanowią przeciwieństwa dziecięcej ciekawości i nieustannego pytania: dlaczego? Być może wynika to z ogólnie przyjętych norm społecznych (nie zawsze odpowiednio ukształtowanych), pewnych uprzedzeń i wyobrażeń kreowanych przez otaczającą rzeczywistość. Nie wykluczam u siebie jednak opcji lenistwa własnego mózgu, który z chęcią poddaje się rozważaniom nawet bardzo trudnych tematów, ale tylko wtedy, kiedy ma na to ochotę.

W moim przypadku takie ciężkie do wytoczenia na pole rozważań działo stanowiło słowo dziedzictwo. Dziedzictwo niejednokrotnie tworzyło w mojej głowie silnie konotacje z mocarnością, wielkością ogólnie. Gdyby słowo miało być ubrane w barwy z całą pewnością byłoby naprzemiennie stalowe i purpurowe. Za każdym razem, kiedy uciekałam od kwestii dotyczących dziedzictwa, pozostawały one ciężką, trudna do otworzenia skrzynią. Co ciekawe, z czasem mój umysł skusił się, żeby spróbować te skrzynię otworzyć. W razie gnijących szczątek ukrytych pod wiekiem zawsze przecież można uciec do krainy miliona innych problemów, które chętnie poddadzą się wielogodzinnym rozważaniom. Moja duma nie pozwoliła, żeby przymus podzielenia się refleksją w tym eseju był jedyną pobudką do rozważań, więc postanowiłam zdjąć z dziedzictwa jego stalowo purpurowe szaty i spojrzeć na nie bez zbędnego balastu.

Początkowo postanowiłam podejść do dziedzictwa absolutnie egocentrycznie. Nie chodziło tu o pielęgnowanie narcystycznych pierwiastków mojego człowieczeństwa, ale o zrozumienie dziedzictwa poprzez przepuszczenie go przez sito moich doświadczeń i oczekiwań. Wtedy zrozumiałam, że zarówno doświadczenia jak i oczekiwania nierozerwalnie połączone są konkretnymi punktami w czasie. Nie da się opowiedzieć o czymś, czego się doświadczyło bez umiejscowienia tego w przeszłości. Teraźniejszość i przyszłość mogą być natomiast kreowane przez nasze oczekiwania za pomocą konkretnych działań zmieniających rzeczywistość. Dziedzictwo w kontekście przeszłości to dla mnie coś, co dostaje się w wyznaczonym punkcie na osi naszego życia. Nie ma się zazwyczaj na to wpływu, ponieważ człowiek umiejscowiony jest w konkretnych warunkach dotyczących czasu, miejsca, otaczających ludzi i zjawisk. To od tych czynników w dużej mierze zależy, jak wyglądać będzie ten podarunek. Natomiast od samego obdarowanego zależy, co będzie robić z nim w trakcie swojego życia i czy otrzymany dar może i będzie chciał oddać dalej. Nie są tu ważne kwestie oficjalne dotyczące przekazywania czegoś w kolejne ręce. Istotna jest troska o otrzymany dar w taki sposób, by mógł on być w jak najlepszej formie świadkiem życia kolejnych ludzi. Przedmiotem dziedzictwa mogą być miejsca, przedmioty, zwyczaje, tradycje, jednak dla ich istnienia niezbędna jest historia, która pozwala dostrzec ich znaczenie. Bez tego dziedzictwo nie byłoby niczym innym jak skrzynią zawierającą bezwartościowe przedmioty. Dlatego tak ważny jest patos otaczający sporą część dziedzictwa, ponieważ nadaje mu on ponadczasowego wymiaru oraz prezentuje wartości, które mogą być uniwersalne dla wielu ludzi na przestrzeni wieków.

Dwie działki dziedzictwa

Moimi przydzielonymi dobrami, odkąd tylko pamiętam były dwie działki – najzwyklejsze kawałki terenu ogrodzone siatką z malutkim domkiem na środku. Oczywiście nie byłam dziedziczką w dosłownym znaczeniu, ale jako dziecko odczuwałam, że obszar jest mój i nie potrzebowałam do tego żadnych aktów notarialnych. Wakacje spędzane na tych działkach kształtowały mnie i moje odkrywanie świata lepiej niż lata spędzone na szkolnym placu zabaw. Jedna z działek należy do rodziny ze strony mojej mamy i leży we wsi Grabica około 50 km od mojej rodzinnej Łodzi. Druga natomiast znajduje się kilkanaście kilometrów od Krakowa i jest własnością mojej babci ze strony taty, która pochodzi z tamtych okolic (konkretnie z Doliny Kluczwody). Do około dziesiątego roku życia spędzałam wakacje naprzemiennie raz na jednej, raz na drugiej z działek. Kiedy myślę o tym teraz, czuję, że była to niesamowita forma dziedzictwa, której mogłam doświadczyć jako dziecko. Dzięki temu mogłam poznawać rodzinne tereny, które na co dzień nie były dla mnie dostępne. Wszystko to oplatane było historiami z dzieciństwa obydwu babć, których zawsze uwielbiałam słuchać. Obydwie często wspominały, jak okolica wyglądała kiedyś, kto, gdzie mieszkał i jakimi relacjami połączeni byli ludzie. W opowieściach często pojawiały się historie z okresu wojennego, co niezmiernie pobudzało moją wyobraźnię (przez terytorium Grabicy przechodził front wojenny), gdyż jako dziecko nie widzi się traum i klęsk, a bohaterskie czyny. Być może to kwestia narracji jakie prowadziły moje babcie, ale trudne je winić za to, że kilkuletniej dziewczynce przedstawiały nieco mniej drastyczne aspekty wojny.

Motywem przewodnim podłódzkiej działki jest las i woda. W tym przypadku moje dziedzictwo przybiera szaty w odcieniach zieleni. Jest to żywa zieleń liści, ciemniejsza zieleń drzew iglastych i zgniła zieleń stawu. Pomiędzy nimi przeplatają się kolory rowerów, na których jeździłyśmy z moimi siostrami i działkowymi przyjaciółkami. W tym wspomnieniu miga fiolet, czerwień, srebro. Rowery stanowiły transport idealny, zwłaszcza jeśli wyobraziło się sobie, że jeździ się na wymarzonym przez każdą z nas koniu. Mogłyśmy dojechać nimi wszędzie, nawet do naszych prywatnych posiadłości w lesie, zbudowanych z patyków i zaopatrzonych w ukradkiem wyniesione z domu przedmioty. Poświęcałyśmy na budowanie „domków” całe lato, by potem zima mogła je zniszczyć i dać nam pretekst do rozpoczęcia nowej budowy w kolejne wakacje. Niezmiernie wyczekiwanym momentem było pozwolenie na kąpiel w stawie, kiedy to już Rada Rodziców uznawała, że temperatura w stawie jest idealna a jego kwitnienie nie zagraża już naszemu życiu. Pamiętam ubierany wtedy ochoczo kostium kąpielowy po starszej siostrze i bieg po długości działki kończący się głośnym jak na tak lekkie dzieci pluskiem wody. Nieodłącznie towarzyszył nam dmuchany smok, do którego trzeba było ustawić się w kolejce. To również nad stawem odzywały się we mnie pierwsze pierwiastki obrońcy zwierząt, kiedy to z najstarszą siostrą uwalniałyśmy ryby złowione przez trzecią z nas. Pamiętam dumę wypełniającą każdy centymetr mojego małego ciała, ale i niestety przeszywający płacz siostry wędkarki. Miejsce to poza zapachem lasu i mulistego stawu ma w mojej głowie zapach koziego mleka kupowanego od sąsiadki w butelkach po Muszyniance. Żaden luksus nie zastąpi mi tego połączenia.

Wyjazd na drugą działkę ze względy na dalszą odległość stanowił towar zdecydowanie bardziej deficytowy. Przed taką podróżą trzeba się było dobrze przygotować, bo czekało nas tam mnóstwo pieszych lub rowerowych wycieczek. Jako łódzkie, miejskie dziecko uwielbiałam te wyprawy. Nie to, że brakowało mi kontaktu z naturą ogólnie. Ale z tą konkretną, gdzie ziemia jest gliniasta a drzewa z niskimi konarami, które błagają, żeby wchodząc na nie podrzeć kolejną parę stylowych geterków, owszem. Kolorami, które reprezentują tę działkę są odcienie czerwieni, która wypływała wraz z robakami z sokiem pięknych czereśni z sadu za płotem. We wspomnieniach dominuje jednak złocisty brąz wszędobylskiej pseudo gliny – zmory rodziców, miłości wszystkich młodych artystów mojej rodziny, którzy lepili tam swoje pierwsze i jak do tej pory ostatnie miseczki i inne karykaturalne naczynia.  Ostatnią z dominant kolorystycznych jest biel skał wapiennych wynurzających się zza bukowych drzew. Spędzany tutaj czas wiązał się przede wszystkim z wycieczkami, podczas których rodzice pokazywali nam nieco bardziej niszowe miejsca Ojcowskiego Parku Narodowego i jego okolic. Każdemu wyjściu towarzyszyły legendy opowiadane przez mojego tatę, który po babci odziedziczył zdolność do masowej produkcji historii niestworzonych. Obowiązkowym punktem było odwiedzanie chatki pustelnika i domku zbudowanego na skale, do którego wzdychali moi rozmarzeni rodzice. Dla mnie najważniejszym elementem pobytu na podkrakowskiej działce były poszukiwania skał wapiennych z odciskami muszli. Okazy takie uzupełniały kolekcję kamieni przytaszczoną do domu z każdego zakątka, w jakim zdążyłam się pojawić przez kilka lat swojego życia.

Dzieła sentymentu

Obydwie działki są dla mnie niezmiernie ważnymi miejscami. Odczuwam do nich większy sentyment niż do domu rodzinnego, w którym się wychowałam. Myślę, że połączenie właśnie sentymentu i racjonalnej analizy wpływu dziedzictwa na nas, pozwala na wskazanie jego istotnej roli w życiu człowieka. Dla mnie działki stanowią łącznik z poprzednimi pokoleniami mojej rodziny, odsyłają mnie do korzeni, tak odmiennych ze względu na położenie geograficzne, a jednocześnie tak podobnych ze względu na wartości, którymi kieruje się moja rodzina. Pobyty w tych miejscach ukształtowały w dużej mierze moje postrzeganie świata, nauczyły mnie szacunku i troski o naturę, co stanowi nierozerwalną część zasad, którymi kieruję się w życiu. Miejsca te pozwoliły na rozwój mojej kreatywności oraz udzieliły wielu lekcji samodzielności. Mimo o wiele rzadszych niż kiedyś wizyt, wciąć odczuwam wpływ tego dziedzictwa na co dzień właśnie poprzez to, kim jestem.

Autor: M.K. 2022 r.