Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

U nas wychodzi się na pole!

Pytanie to zadaję sobie od najmłodszych lat. Odkąd pamiętam, rodzice opowiadali mi nasze legendy i historię, a wierszyk:

„Kto ty jesteś? Polak mały!

Jaki znak Twój? Orzeł Biały!

Skąd ty jesteś? Z polskiej ziemi.

Gdzie ty mieszkasz? Między swymi."

Powtarzany jak mantra, zawsze podkreślał moją „polskość", ale co z przynależnością lokalną? Czy jest coś, co sprawia, że jestem bardziej małopolska niż polska? Czy jakiś element lokalnej kultury mogę nazwać swoim dziedzictwem? Czy jest coś, do czego mam szczególnie sentymentalny stosunek, co zawsze będzie mi przypominać kim i skąd jestem?

Urodziłam się i wychowałam w małej miejscowości pomiędzy Krakowem a Zakopanem. Jedni twierdzą, że moje miasto wyznacza granicę górali, inni mówią, że to jeszcze aglomeracja krakowska. Osobiście nie utożsamiam się ani z Podhalem ani z Krakusami. Bo i dlaczego? Nie tańczę zbójnickiego, nie mam w szafie stroju krakowskiego, gwary góralskiej nie znam, a i krakowska skąpość też mi obca. Co prawda, z jednego okna widać jakieś pagórki, ale przez drugie docierają do mnie czerwone światła kominów elektrociepłowni usytuowanych przy Nowohuckiej. W zasadzie od najmłodszych lat nie czułam przynależności do mojego miasta. Ok, znam jego historię, legendy, zabytki, ale nigdy nie odczuwałam silnej więzi z miejscem swojego zamieszkania, nawet kiedy przebywałam na emigracji. Tęsknota za krajem ograniczała się raczej do ogólnopolskich zwyczajów, kuchni czy dzieł literackich i filmowych, zupełnie nie związanych z moją „małą ojczyzną". Wszak ruskie pierogi do seansu „Pana Tadeusza" można sobie zaserwować zarówno w Warszawie, Darłówku, Mikołajkach i w Myślenicach. Niczego szczególnie regionalnego mi nie brakowało, wręcz przeciwnie. Jak ktoś pytał skąd jestem, łatwiej było odpowiedzieć, że z Krakowa. Przecież tutaj mieszkam od kilku lat i jest się czym chwalić, a o takich Myślenicach nikt nie słyszał, chyba że kojarzy je jako przystanek w podróży do Zakopanego.

W zasadzie brak głębszych uczuć do rodzinnego miasta nie powinien dziwić. Właściwie jeszcze do niedawna byliśmy dość niemrawym miastem. Co prawda, od dłuższego czasu na terenie Myślenic działa Zespół Pieśni i Tańca pielęgnujący tradycje ludowe, w Muzeum Regionalnym znajdują się wystawy podkreślające naszą wyjątkowość, których oglądanie było elementem obowiązkowym na każdym etapie edukacji, to jednak inicjatywy te nigdy nie wzbudzały mojego zainteresowania. Wręcz przeciwnie. Wszystko, co lokalne, myślenickie, ludowe, w latach szkolnych kojarzyło mi się jedynie z obciachem. Zresztą nie tylko mnie. Owszem, w mieście mieszkało i działało wielu zwolenników naszej rodzimej kultury, jednak dla większości mieszkańców nie był to powód do dumy. Dlaczego? Dobre pytanie. W zasadzie ciągle dążyliśmy do nowoczesności, chcą dogonić Zachód, stać się miastem jak Kraków, tracąc po drodze swój charakter. Dopiero od kilku lat, kiedy to w całej Polsce zapanował trend na podkreślanie swojej tradycji, historii, zwłaszcza w takich małych miejscowościach, również i w Myślenicach lokalna świadomość własnej kultury zaczęła się budzić. Jednak dla mnie było już za późno. Zdążyłam się wyprowadzić i te praktyki kultywowania naszej rodzimej tradycji mogę podziwiać bardzo rzadko. Stąd pewnie i brak u mnie większych uczuć dla swojej rodzinnej miejscowości.

Dlatego kiedy przyszło mi zastanowić się nad tym, co jest moim dziedzictwem kulturowym miałam nie małą zagwozdkę. Nie chciałam pisać o standardowych elementach polskiej kultury, które każdy w mniejszym lub większym stopniu uważa za swoje. Spotykając na swojej drodze wielu ludzi z różnych części świata wiedziałam, jaki jest obraz Polaków poza granicami naszego kraju. Wszyscy kochają Kraków, polskie piwo i naszą gościnność. Faktycznie, ja też zaliczam się do grona tych osób, które taki właśnie obraz Polski szerzą w świecie. Ba, przekazanie polskich tradycji kulinarnych uznałam za jeden z głównych celów mojej wymiany kulturowej w USA.  Jednak przez głowę przeszła mi myśl: ale co w przypadku mojego dziedzictwa tutaj w Polsce? Czy jest coś co wyróżnia mnie na tle innych i co chcę podkreślać? Czy cos pozwala mi utożsamiać się z „ moją małopolską"? Wbrew pozorom okazało się, że tak!

Studiuję z ludźmi z różnych części kraju. Każdy z nich reprezentuje swoją odmienną kulturę. Sporo wśród nas Ślązaków, którzy przynależność do tej grupy podkreślają nieustannie, nie tylko poprzez  powtarzanie hasła „ u nas na Śląsku" w co drugim zdaniu, ale również w mowie- używając gwary, nie zawsze świadomie i celowo, ale jednak. Każdy lubi godkę śląską, przyjemnie się tego słucha. Wiele słów przenika do naszego uczelnianego języka, co w zasadzie jest dość niezwykłe patrząc na historię tejże odmiany polszczyzny. Jeszcze niedawno sami mieszkańcy tej części kraju wstydzili się swojego języka, a teraz próbują do niego wracać ucząc przy okazji nas wszystkich. Wiele osób pochodzi ze wschodniej części kraju, co da się wyczuć ich buńczuczną naturą. Swoje pochodzenie podkreślają na każdym kroku, podobnie jak niższość Krakowa i krakowskich zwyczajów względem tych z kresów. Zarówno ze Ślązakami jak i mieszkańcami Lubelskiego spieramy się zazwyczaj o znaczenie słów. „Bo u was pantofle to się w domu nosi, kto to widział? Pantofle to się do garnituru zakłada! Chyba do anzuga!". I tak kłótniom nie ma końca, nikt nie odpuszcza. No właśnie, ja też nie! Niebywałe, ale właśnie w tych sporach odnalazłam cząstkę, która podkreśla moją przynależność do Małopolski – u nas wychodzi się na pole! Tak, fraza ta, boląca wszystkich mieszkańców Polski poza Podkarpaciem, jest moim dziedzictwem kulturowym, które chcę przekazywać dalej. Nie ma chyba innej tradycji bardziej zrzeszającej Małopolan niż określenie czynności opuszczania budynku. Mówią tak w Krakowie, Myślenicach, Nowym Sączu, Proszowicach, Wieliczce i pod Tatrami. Żadne inne małopolskie powiedzenie nie wzbudza tylu emocji, zarówno u osób, które je wypowiadają jak i tych wysłuchujących.  Dziedzictwo może błahe i śmieszne, w kontekście listy UNESCO i jej podniosłych obiektów, ale moje własne, pozwalające poniekąd odnaleźć mi w sobie tę małopolską cząstkę.

Skoro już znalazłam powód do dumy z bycia Małopolanką to chyba wypadałoby zastanowić się nad etymologią tych słów. Powszechnie utartym wytłumaczeniem jest fakt, iż u nas z dawien dawna, z dziada pradziada, wychodziło się z dworu na pola doglądać prac swych parobków. W zasadzie argument wyśmiewany jest przez tych, którzy wychodzą na dwór wracając ze swych pól. Generalnie chodzi nam o to samo, ale jednak nie. Cały spór toczy się raczej, o to kto jest lepszy. Tak to kolejny element polskiej natury, który się przejawia się nawet  w tak błahej sprawie. Zamiast powiedzieć, że idziemy na zewnątrz wolimy się spierać godzinami o to, kto ma rację i jest panem, a kto podwładnym. Sprawa może i śmieszna ale jakże prawdziwa.

Jestem człowiekiem z gatunku obieżyświatów. Prędzej nazwę się obywatelem świata, niżeli określę jednoznacznie swoją przynależność do jednego miejsca. Lubię swoje miasto, za to że wyładniało i zaczęło pokazywać swoje oblicze, kocham Kraków za artystyczną duszę, uwielbiam Londyn za tolerancję względem wszystkich przy zachowaniu swojej angielskości, a Berlin podziwiam za doskonałe połączenie historii z wielokulturowością, która w nim zapanowała. Taka ma natura i zmienić jej nie potrafię. Każde miejsce, w którym mieszkam zachwyca mnie na jakiś swój szczególny sposób. Niektóre londyńskie, berlińskie czy greckie zwyczaje mieszam razem z polskimi tworząc w ten sposób swoje własne tradycje i obyczaje, którymi dzielę się ze światem. Cytując G. Turnaua i S. Karpiela Bułeckę „ Europy wiemy jaki powab, człowiek jeśli chce coś więcej to jest Nomad" poniekąd mogę określić swój charakter i stosunek do naszej kultury. Szanuję ją oczywiście i kultywuje wiele jej kanonów, lubię o niej opowiadać. Jednak to, co polskie, już mi nie wystarcza. Co z tego, że wiem, czym jest oscypek skoro nie potrafię go przygotować? Krakowiak zacny taniec, ale zatańczyć go też nie potrafię,  jednak gdziekolwiek będę, na pole zawszę mogę wyjść.

Autorka: Ewa Żak 2016 r. 

Data opublikowania: 09.04.2016
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko