Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Biblioteka

Myśląc o swoim dziedzictwie jako pierwsze przychodzą mi do głowy, zapewne jak każdej osobie w moim wieku, wszystkie rzeczy ściśle związane z domem rodzinnym, rodzicami, dziadkami, miejscem zamieszkania, czy zwyczajami. Wydaje mi się, że przeprowadzka do Krakowa i chwilowe odcięcie się od bezpośredniej bliskości rodziny, domu i znajomych miejsc pozwoliło mi je powoli definiować. Dopiero teraz zaczynam je odkrywać i być go ciekawa oraz uświadamiam sobie, że wciąż nie wiem o swojej miejscowości i przeszłości rodziny tak wiele jak bym chciała. Moje dziedzictwo to również wszystko to co mnie ukształtowało, pozwoliło się rozwijać, szczególnie w dzieciństwie, kiedy poszukiwanie ideałów, wzorców i zainteresowań jest szczególnie intensywne. Ta opowieść będzie łączyć moje dwa sposoby rozumienia dziedzictwa, ponieważ napiszę o bibliotece w rodzinnej miejscowości oraz świecie słów i książek do którego kiedyś za jej sprawą wkroczyłam.

Podobno nauczyłam się czytać wyjątkowo szybko, nikt niestety nie potrafi dokładnie określić kiedy to, niewątpliwie szczęśliwe dla mnie wydarzenie, nastąpiło. Radosne chwile dla rodziców cieszących się z nowej pasji swojego dziecka szybko zamieniły się jednak w kolejne dylematy, gdyż wszystkie książki, kupione lub będące w zasobach mojej rodziny, pochłaniałam w ogromnym tempie i podkładanie tych samych z prośbą o ponowne rozpatrzenie losów bohaterów nie spotykały się z moją aprobatą, a okładka krążących w rodzinie „Baśni" Hansa Christiana Andersena stawała się coraz bardziej wysłużona.

Jestem najstarsza spośród rodzeństwa, więc rodzice nie posiadali jeszcze wtedy bogatej oferty lektur dla dziecka w moim wieku, a jedyne książki w domu, które kojarzę z tego okresu były związane z medycznymi studiami mamy i historyczno-podróżniczymi pasjami taty. Na szczęście w mojej małej wiosce działała biblioteka, która szybko stała się dla mnie ulubionym miejscem spacerów, a później obowiązkowym przystankiem w drodze ze szkoły. Posiadała ogromną zaletę: większe ode mnie półki pełne książek, których jeszcze nie znałam i nie widziałam. Do biblioteki po raz pierwszy zaprowadziła mnie babcia, która już wcześniej zaczęła mi przynosić stamtąd niektóre bajki, ale dopiero wtedy mogłam dostąpić zaszczytu wybrania spośród wielu książek tych, które sama chciałam poznać. Podobno zadałam Pani Za Biurkiem pytanie, na które zamiast odpowiedzi zobaczyłam jedynie ciepły uśmiech pod nosem: „Co stanie się kiedy już je wszystkie przeczytam?".

Biblioteka była niewielka, mieściła się niedaleko szkoły. Kiedy chodziłam do podstawówki znajdowała się w nieco ciemnym pomieszczeniu w centrum wsi, ale nie sprawiała wrażenia mrocznego miejsca ze stertą zakurzonych tomów. Może dlatego, że zawsze była pełna ludzi – dzieci wracających ze szkoły, osób przychodzących oddać książkę i zostających na plotki przy kawie. Myślę, że w tamtym czasie była sercem tej małej miejscowości, w której zbyt wiele się nie działo.

Z biblioteką kojarzą mi się przede wszystkim znajdywane na jej półkach książki, które wpłynęły na mnie bardzo mocno, nauczyły pisać, posługiwać się słowami, rozwinęły wyobraźnię, pozwoliły zapomnieć o wielu smutnych chwilach, stały się pasją oraz dały tysiące historii, które pamiętam do dziś. Wydaje mi się, że siłą tych książek i wspomnień
z nimi związanych jest właśnie czas, w którym je odkrywałam. Być może nie jest to doświadczeniem każdego człowieka, ale dla mnie te przeczytane obecnie nigdy nie były tak dużą przygodą jak lektury odkrywane w dzieciństwie.

Książek, które doskonale pamiętam jest bardzo wiele, przede wszystkim był to cykl „Jeżycjada" autorstwa Małgorzaty Musierowicz. Kiedy po raz pierwszy je wypożyczałam, były już solidnie zużyte przez poprzednie pokolenie czytelników, a co za tym idzie nie miały zbyt wielu zwolenników, bo biblioteka zaczęła coraz częściej oferować nowe książki
z kolorowymi okładkami i piękną czcionką. Mimo to, za sprawą Pani Za Biurkiem, sięgnęłam po pierwszą część przygód Borejków i na kilka miesięcy przeniosłam się do ich świata. Te nieco idealistyczne opowieści o zwyczajnym życiu pewnej rodziny stały się dla mnie prawdziwym fenomenem, były wyjątkowo fascynujące i przyciągające. Przeczytałam je kilka razy i bardzo mocno utożsamiałam się z przygodami bohaterów. Oczywiście trudno było mi uwierzyć, że ich losy są jedynie literacką fikcją i nigdy nie spotkam się z nimi na ulicach Poznania. „Jeżycjada" miała też jeszcze jedną zaletę. Była magicznym wyznacznikiem przejścia z działu literatura dziecięca na, wywołującą szybsze bicie serca u mnie i moich koleżanek, półkę z napisem literatura młodzieżowa.

Współcześnie biblioteka w mojej miejscowości bardzo się rozwinęła, chociaż przechodziła wiele perturbacji, związanych ze zmianami swojego miejsca i powodzią, która zniszczyła część gromadzonych przez lata zbiorów. Jest to filia Miejskiej Biblioteki Publicznej. Powstała w 1963 roku, pierwszą siedzibę miała w budynku gromadzkim, w 1978 roku przeniesiono ją do domu prywatnego, gdzie funkcjonowała do 1993. Później mieściła się w remizie Ochotniczej Straży Pożarnej. Niedawno stała się częścią nowo powstałego Domu Kultury. Jest kolorowo, nowocześnie, multimedialnie, z pełnymi półkami oferty dla każdej grupy wiekowej i innymi atrakcjami. Zaglądam tam, gdy tylko jestem w rodzinnych stronach, niekoniecznie z potrzebą pilnego wypożyczenia literackiego dzieła, ale zawsze coś dla siebie znajdę. Jej niewytłumaczalna magia polega na tym, że nagle spod sterty książek wygląda właśnie to co było niedostępne, lub czego nie można znaleźć w krakowskich bibliotekach,
a o posiadanie czego trudno podejrzewać bibliotekę na wsi. Tylko trochę zastanawia widok pełnego pomieszczenia dzieciaków oczekujących na wolnego Xboxa, który dumnie stał się częścią nowego asortymentu…

Być może biblioteka spełnia już inne funkcję i skupia się na działaniach nie tylko ściśle związanych z udostępnianiem literatury czytelnikom, a przychodzą do niej dzieci spragnione raczej wolnego miejsca przy konsoli, niż rozwijania wyobraźni poprzez obcowanie ze słowem pisanym. Ale nie mam zamiaru tego demonizować i jestem dobrej myśli. Pani Za Biurkiem wspomina, że to miejsce w końcu żyje, a niejeden w kolejce do gry z nudów zaczął wertować jakąś książkę i nie wyszedł z pustymi rękami. Mam nadzieję, że biblioteki będą wciąż miejscem ważnym na mapie małej miejscowości, a Pani Za Biurkiem podaje i będzie podawać zaciekawionemu dziecku, do rąk drżących z ciekawości i radości, kolejną część przygód ulubionego bohatera.

Autor anonimowy 2016 r.

Data opublikowania: 18.02.2016
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko