Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Moje dziedzictwo z przysmakiem akcentu

Czymże jest nazwa? To, co zowiem różą,
Pod inną nazwą równie by pachniało;
Tak i Romeo bez nazwy Romea
Przecież by całą swą wartość zatrzymał.
 
William Shakespeare, Romeo i Julia
 
Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że mam na imię Kaia. Jestem Norweżką. Mieszkam na małej wyspie w krainie wiecznych mrozów. Jako każdy mieszkaniec Północy umiem rozpoznać kilkadziesiąt odcieni bieli. Od dziecka poluję na renifery a noc polarna nie jest dla mnie wielką ciekawostką... 
 
A jeśli udam, że nazywam się Caitlin? Że jedni moi dziadkowie przeżyli największy głód w historii Irlandii, a drudzy byli członkami Irlandzkiej Armii Republikańskiej i walczyli o niepodległość kraju. Podobno jak większość młodych Irlandczyków, ja jestem dumna ze swojej celtyckości a nasze tradycje narodowe to nie są samo piwo lub Święty Patryk. Szczególne znaczenie ma dla mnie język – Gaeilge, na którego rzecz kiedyś zrobiłam świadomy wybór...
 
Mogę ćwiczyć swoją wyobraźnię w taki sposób przez kilka dobrych godzin. 
 
Katherine. Kate. Catarina. Cathie. Kati. Katica. Kotryna. Katarzyna. 
 
Imię. Osobista nazwa nadawana osobie przez grupę, do której należy.
 
Jestem Ukrainką. W moim języku ojczystym to międzynarodowe imię wymawia się Kateryna. A więc czymże jest nazwa? Czy zatrzymałabym całą swą wartość gdyby moje imię brzmiało jakoś inaczej? Ciekawa jestem, czy to akurat w tym momencie, kiedy rodzice postanowili, że ich jeszcze nieurodzona córka będzie tak mieć na imię dla mnie, była przygotowana odpowiedź na pytanie "Kim jestem?". Czy już wtedy jednocześnie ukształtowały się podstawy mojego dziedzictwa? Czy to akurat wtedy odziedziczyłam to, co będę przekazywała swoim dzieciom, to czego nie mogę zapomnieć, co muszę wspierać i pielęgnować, co kształciło mnie przez lata i spowodowało jakim człowiekeiem jestem i jaką posiadam wiedzę? 
 
Moje dziedzictwo to nie jakaś rzecz materialna lub tradycje obchodzenia świąt religijnych. Moje dziedzictwo to jest moje ukraińskie pochodzenie. To, że moje imię brzmi tak a nie inaczej. To, jak nazywają mnie w mojej rodzinie. To, że urodziłam się w Kijowie. Opowieści babci ze strony mamy o jej dzieciństwie, które ja najbardziej lubiłam słuchać pod czas wakacji, leżąc obok niej przy zgaszonym świetle. Dzieje mojego kraju ojczystego. Nasi bohaterowie narodowi oraz postacie literackie, nasze tradycje narodowe albo nawet najbardziej nielogiczne przesądy. Czy to właśnie wiedza na ten temat sformowała mnie i więzi, które łączą mnie z Ukrainą? Więzi, których ja nie mogę odrzucić. Nie wiem do końca. 
 
Jestem pewna jednej rzeczy. Język w jakim rozmawiam z rodzicami ma dla mnie takie same szczególne znaczenie, jak i dla mojej wymyślonej irlandzkiej Caitlin. Uświadomiłam to sobie po roku spędzonym w Polsce na studiach. Jak? Po prostu zaczęłam zastanawiać się nad akcentem. Mianowicie o sposobach jego zwalczenia...    
 
Słaba strona?
 
Nauczyłam się języka polskiego zanim przyjechałam do Krakowa na studia. Wiedziałam, że będę w stanie porozumieć się z Polakami, aczkolwiek nie miałam tyle pewności siebie, żeby powiedzieć: "Znam polski idelanie".
 
Gdybym po pierwszych kilku tygodniach na wymarzonej uczelni musiała stworzyć ranking najczęściej usłyszanych zwrotów, bez jakichkolwiek wątpliwości zwyciężyłoby pytanie "Skąd jesteś?". Pytanie logiczne i całkiem oczekiwane, nie stanowiło dla mnie wielkiego zaskoczenia. Drugie miejsce zajęłoby zdanie, które szłyszałam prawie w większości rozmów, zwłaszcza po odpowiedzi, że jestem z Kijowa: "No tak, właśnie słyszę akcent". 
 
Ach, ten akcent... Słyszałam, że rozmawiam "twardo", co pewnie wynika z osobliwości fonetycznych języka ukraińskiego. Słyszałam, że rozmawiam "we wschodnim stylu". Słyszałam, że te nasze "znaczki" cyryliczne wyglądają jak jakieś "domki". 
 
Gdyby w moim najbliższym otoczeniu pojawiłby się ktoś ze świata arabskiego, to bym pewnie też zaczęła zastanawiać się jak można rozumieć te ich faliste znaczki i na pewno zadawałabym podobne pytania. Mając to z tyłu głowy, bez problemów udzielałam odpowiedzi na wszystkie pytania i komentarze. Niestety, gdy słyszysz to samo przez pewien okres zapominasz o tym, że istnieje coś innego. Tak było u mnie. Kiedy słyszałam to samo przez kilka tygodni, stopniowo zapominałam o tym, że jestem przedstawicielem innej, choć nieco podobnej kultury. Każde kolejne uwagi o mojej wymowie spowodowały to, że zaczęłam postrzegać ją nie jako swoją wyjątkową cechę, tylko jako negatywną charakterystykę, na którą każdy mnie wskazuje i z którą koniecznie mam coś zrobić. Tylko co? 
 
Co teraz?
 
Jako osoba, dla której jedną z najważniejszych rzeczy jest rozwój osobisty i ciągła samoedukacja pomyślałam, że muszę podjąć niezbędne działania. Od czego zacząć? Postanowiłam, że wizyta w księgarni z bogatym wyborem literatury do nauki języka pomoże mi wyjść na właściwą drogę. Więc tak uczyniłam. Po długim przechadzaniu się pomiędzy półkami i analizie spisów treści wybrałam trzy podręczniki, mianowicie „Gramatykę języka polskiego" (zwłaszcza zainteresował mnie rozdział „Fonetyka"), „Zabawy z językiem polskim. Od słowa do rozmowy" oraz „Poradnik językowy. Polskie gadanie". Z nadzieją, że to uczyni ze mnie mistrza w walce z akcentem zaczęłam nową turę swojej zabawy z językiem polskim. 
 
Czasu na dodatkową naukę ciągle brakowało. Trwał semestr zimowy. Oznaczało to, że pozalekcyjne zadania otrzymane od samej siebie musiałam godzić z czytaniem tekstów naukowych, przygotowywaniem do ćwiczeń oraz prezentacji na zaliczenia. To wszystko w swej całości pomagało mi szerzyć słownictwo. Niestety, czułam pewne trudności, by obiektywnie sprawdzić swoje postępy w tej przygodzie z pokonaniem akcentu. 
 
Mijał czas. Komentarze na temat mojego akcentu przeminęły z wiatrem. Nie sądzę, że to świadczy o osiągnięciu mojego celu. Możliwie dlatego, że już nie tak często spotykam nowych ludzi i nie muszę ciągle się tłumaczyć. Albo po prostu wszyscy postanowili milczeć, aby nie zranić moich uczuć. Tylko wciąż, gdy ktoś mówi o jakimś swoim znajomym Ukraińcu rozmawiającym po polsku tak dobrze, że nie da się nawet przypuścić, że polski nie jest dla niego językiem ojczystym, ja nie rozumiem czy to się opowiada żebym się cieszyła, że ktoś jest tak utalentowany, czy to w taki sposób dają mi do zrozumienia, że ja jestem jeszcze daleko do takiego poziomu. 
 
W okresie największego braku wiary w siebie i swoje umiejętności znowu zaczęłam zastanawiać się nad tym ile jeszcze mam  spędzić w Polsce, by zacząć mówić bez akcentu. Żeby w momencie, gdy powiem, że jestem z Kijowa usłyszeć zaskoczone: „Poważnie? Nie, niemożliwe". Co mam zrobić? Czytać tylko po polsku? Słuchać tylko polskiej muzyki? Oglądać filmy z polskim dubbingiem? Myśleć po polsku? Czy to oznacza, że mam zrezygnować ze wszystkiego ukraińskiego co jest we mnie? Świadomie pójść na kroki, przeciwko którym kiedyś walczyli moi rodacy (czy to mówi we mnie pamięć historyczna)? Nawet jeśli warto to zrobić z racjonalnych argumentów czuję, że nie jestem w stanie wyeliminować język ukraiński z codziennego użytku. 
 
Warto?
 
Asymilacja kulturowa. Proces określający całokształt zmian społecznych i psychicznych, jakim ulegają jednostki, odłączając się od swojej grupy i przystosowując się do życia w innej grupie o odmiennej kulturze.
 
Dobrze wiem, że jestem właśnie idealnym wzorcem takiej jednostki, o której mówi się w definicji z dowolnej encyklopedii. Mimo to, że to ja odłączyłam się od swojej grupy i przystosowałam się do życia wśród Polaków czuję, że więzi łączące mnie i moją rodzinę nie rozerwą się póki zachowuję w sobie poczucie ukraińskości. Póki w rozmowach ze sobą posługuję się językiem ukraińskim. To właśnie język stanowi dla mnie podstawę ukraińskości, która tyle przetrwała. 
 
Język ojczysty to pierwsze słowa przerażonego ojca, który po raz pierwszy zobaczył swoje dziecko, to kołysanki mamy, to nasze pierwsze słowa, to sposób w jaki postrzegamy świat. I nawet jeśli język to są tylko „znaczki", zrezygnować z książek, które czytamy, z poezji, której słuchamy, z języka, który nas formuje, to tak jakby odwrócić się od samych siebie, od prawa do tej przestrzeni, na której żyjemy, o czym w jednym z ostatnich wywiadów powiedział ukraiński pisarz i poeta Serhij Żadan, którego opinię całkowicie podzielam.  
 
Moje dziedzictwo? To mój język, to nawet ten nienawidzony akcent. A nazwa? Nie jestem Kaia, nie jestem Caitlin. I nawet gdybym nazywała się Kotryną i wyglądałabym tak samo, wtedy już bym nie była tym samym człowiekiem piszącym te słowa. Posiadałabym zupełnie inne dziedzictwo. Wiem to na pewno. 
 
Autorka: Katarzyna Sorokopud 2015 r. 
Data opublikowania: 11.02.2015
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko