Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Jestem jaki jestem

Słysząc temat projektu od razu wiedziałem o czym chcę pisać. Nawet kilka prób skupienia się na innym temacie nie zmieniło nic w tej kwestii. Może dlatego, że to o czym przeczytacie, często zaprząta moje myśli. Przejdę do rzeczy. Dziedzictwo, jakie by ono nie było, jest spadkiem. Na spadek raczej nie mamy wpływu, skoro jest rodzajem daru. Wpłynąć możemy na jego znaczenie. Czym dla nas będzie. Jak z nim będziemy żyć. W najstarszym muzeum na polskich ziemiach widnieje napis: „przeszłość przyszłości". Dzisiaj sobie myślę, że to proste i oczywiste. Zaklęcie, które wiele nam wyjaśnia. Rozwiązuje wiele życiowych supłów.
 
Narodziny człowieka są jak kupowanie kota w worku. Zarówno dla rodziców, jak i dla dzieci. Ci pierwsi mają na swoich barkach wielki obowiązek. Otóż, odpowiedzialni są za formowanie swojego potomstwa. Wiele cech przechodzi z pokolenia na pokolenie wraz z genami. Resztę nabywamy w procesie socjalizacji. Ile zatem jest mnie we mnie? Wydawać by się mogło, że to kim jesteśmy jest wypadkową szczęścia. I tak chyba (chociaż trochę) jest, przynajmniej do pewnego momentu w życiu każdego z nas. Piszę o tym, bo chciałbym podzielić się z Wami moim podejściem do dziedzictwa. Moim największym dziedzictwem jestem ja sam.
 
Dorastanie człowieka porównałbym do palenia w piecu w wielkiej maszynowni. Ciągłe: podkładanie, pilnowanie, opiekowanie się w celu osiągnięcia wystarczającej temperatury. Mam nadzieję, że również dostrzegacie tę analogię. Przychodzi jednak moment, w którym stajemy się samodzielni. Rozstajemy się z rodzicami. Pamiętam, jak codziennie rano mama robiła mi kanapki do szkoły, w niektóre dni nawet dwie. I tym razem, w tę najdłuższą wyprawę (rodzice) nie zapomnieli spakować mojego tobołka. Od kilku lat mieszkam w Krakowie. Tu studiuję i pracuję. To tutaj poznałem wspaniałą Kobietę. Na tym etapie życia czuję się silny i dojrzały, by odwrócić się czasem wstecz i (momentami) z przymrużeniem oka spojrzeć na moje dziedzictwo.
 
Moje ostatnie kilka lat to szukanie miejsca na ziemi. Balansowanie pomiędzy szczęściem a rozgoryczeniem, sukcesem a porażką i innymi antagonizmami. W tym wspaniałym meczu, gdzie nie gra się do jednej bramki, gdzie warunki są zmienne a szanse nierówne, gdzie starania wydają się być istotniejsze od wyniku, widzę jak wiele cennych umiejętności otrzymałem od rodziców. Czasami jednak ich taktyka okazuje się być nieadekwatna, niewystarczająca, może zbyt uboga. Ale po kolei… widzę mamę, która pracowała po nocach. Pracowała nie dlatego, że musiała, ale dlatego, że lubiła. Widzę tatę milczącego, zorganizowanego i pewnego siebie. Czasem widzę ich razem wierzących w to co robią. Wspierających tych, którzy potrzebują. Przychodzą dni kiedy widzę mamę trochę inaczej: niezadowoloną, stanowczą, wymagającą. Ojca, który nie potrafi sobie z czymś poradzić, którego coś przerosło. Z tych i innych cech ja zostałem ulepiony. Z tej samej gliny, jak to mówi moja babcia. Powroty do rodzinnego domu, choć ostatnio są rzadkie, to utwierdzają mnie w przekonaniu, że tak właśnie jest. Czasami w żartach babcia (ta sama babcia) rzuca pod nosem, że w ogóle nie jestem podobny do rodziców. Ja w odpowiedzi śmieję się, jaki to paradoks, że tego podobieństwa nie widać. W kłótniach ja versus rodzice najbardziej podoba mi się moment, w którym dochodzi do artykułowania w czym jest problem. Wtedy słyszę, że jestem „siaki-owaki". Potrzeba dużo dystansu, żeby dostrzec, że mama, czy tata są też „siacy-owacy". A jeszcze więcej, by zacząć to w jakiś sposób łączyć. Uwielbiam obserwować ich miny, kiedy coś zarzucają a ja odpowiadam, że nie dziwi mnie to jaki jestem. Przecież wychowałem się tutaj, w tym domu, w tej piaskownicy, pośród tych jabłoni (których de facto już nie ma za wiele w ogrodzie). Pośród takich a nie innych poglądów, spojrzeń, sytuacji. Nie chcę żebyście ten esej traktowali jako rozgrzeszanie siebie, szukanie winny poza mną. To nie jest moim celem.
 
Poprzednie studia uświadomiły mi jak wiele wartości „wyssałem z mlekiem matki", i jak wiele „skręciłem w warsztacie ojca". Zrozumiałem, że pewne cechy, które wyniosłem z domu, przeszkadzają mi. Ciężko jest do dwudziestu kilku lat dopisać zupełnie nową historię. Czy w ogóle jest to możliwe? Gdybym miał teraz coś powiedzieć rodzicom, to podziękowałbym im i uspokoił. Kawał dobrej roboty. Nie mają się czego bać. Wychowali mężczyznę najlepiej jak umieli, zapewnili tyle, ile byli w stanie. Dzisiaj to ja przejmuję pałeczkę. Dziedzictwo, które jest zapisane we mnie wymaga uwagi. Bodajże Max Weber pisał o redefiniowaniu tradycji. Ową uwagą w jakiś sposób definiuję swoje dziedzictwo, a redefiniuję jego zasób, treść. W tym momencie to ja rozdaję karty. W nowej, płynnej, w żaden sposób nieskończonej rzeczywistości chcę osadzić to, co z mojego punktu widzenia wartościowe. I chciałbym to zabrać ze sobą. Chciałbym o tym pamiętać i do tego wracać. Chciałbym to też w przyszłości komuś przekazać. Komuś, kto pewnie tak jak ja teraz, będzie zastanawiał się nad tym co warto ze sobą zabrać, a na co przymknąć oko. Co wybierze nie wiem, tak jak pewnie moi rodzice nie wiedzieli.
 
Nie wierzę w magiczny świat, w którym na nic nie mamy wpływu a nasz los jest gdzieś zapisany. Mamy wpływ na to kim jesteśmy i mamy wpływ na to, co dzieje się wokół nas. Wybieramy z pewnej palety, którą nam udostępniono, konstruowano za nas. Jednak w pewnym momencie to my konstruujemy, żeby później udostępnić. Wielce raduje mnie ten moment, kiedy po godzinach rozmyślań mogę dokonywać moich, świadomych wyborów. W końcu mam argumenty żeby powiedzieć dlaczego coś jest dla mnie wartością, a dlaczego stanowi rodzaj trudnego dziedzictwa, z którym nie chcę mieć ścisłego kontaktu. Wychowanie jest przekazywaniem: pierścionka, zegarka, naszyjnika, który krąży przez pokolenia.
 
Najtrudniejsze jest uświadomienie sobie tego podobieństwa.
 
Kiedy tak piszę ten esej przypomina mi się książka W. Kuczoka opisująca tragiczne losy starego K. i jego rodziny na przestrzeni trzech pokoleń. Losy tragiczne bo są hybrydą, są wypadkową wielu zdarzeń dziejących się w historii rodziny starego K. Sam autor tak opisuje swoją książkę: „Gnój jest historią rodzinnego piekła, opowiadaną przez dziecko, które już to wszystko ma za sobą, ale z jakichś przyczyn dzieckiem być nie przestało." [1]
 
Skoro tak naszło mnie na cytowanie to na koniec przyszła mi na myśl jeszcze jedna książka. Jeden z bohaterów książki Z. Miłoszewskiego na spotkaniu grupy terapeutycznej po skończeniu opowieści podsumowuje ją tak: „Ja wiem co chciałem opowiedzieć, ale Wy wiecie lepiej ode mnie co chcecie zrozumieć i jaki sens jest Wam teraz potrzebny…" [2]
 
Jedno wiem na pewno. Zakończenie jest moje i po mojemu. Wy zaś możecie zastanowić się, czy czytacie po swojemu, czy tak jak nauczyli Was rodzice?
 
Bibliografia
1. W. Kuczok "Gnój", Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2012
2. Z. Miłoszewski "Uwikłanie", Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2014
 
Autor anonimowy 2015 r.
 
Data opublikowania: 10.02.2015
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko