Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

„Człowiek bez swojej przeszłości jest martwy, jego teraźniejszość jest martwa"*

Rok 1989 to symboliczna data w historii Polski. Wszak nie co dzień obala się komunizm i zasiada przy Okrągłym Stole. Data ta była także ważnym wydarzeniem dla pewnej polskiej rodziny, choć  z innego powodu. Przyczyną był mały berbeć, który świętował swe pierwsze urodziny. Dziecko posadzono przy okrągłym stole i podsunięto mu mnóstwo przedmiotów: kieliszek, różaniec, ołówek, pędzel, banknot, śrubokręt. Cała familia zebrała się aby z zapartym tchem śledzić ruch małej rączki. Dziecko przyglądało się przedmiotom, a rodzina szeptała: co wybierze nasze maleństwo? Po dłuższym wahaniu maluch wybrał ołówek. Cóż, patrząc z perspektywy czasu, mogłam wybrać śrubokręt – nie musiałabym się martwić o przyszłą pracę. Nie ma jednak co płakać nad rozlanym mlekiem. Ołówek bowiem stał się od tej pory moim atrybutem, z którym nigdy się nie rozstaje. Zapisuje nim swoje myśl, artykuły publicystyczne oraz rodzinne wspomnienia (a obecnie także pracę magisterską).    
 
Myślę, że miłość do pisania otrzymałam w spadku po ciotce żyjącej na początku XX wieku.  Babka Zychowa poetka zawodowa co się sama chowa (tak podpisywała swe prace), była postacią nietuzinkową. Za każdym razem, kiedy siadam do napisania jakiegoś tekstu, myślami wracam do niej – kobiety, której cząstka jest we mnie. I która nie zniknie w otchłani dziejów, tak długo, jak długo nasza rodzina pielęgnuje pamięć o Niej. Pisząc ten tekst myślę nie tylko o Niej, ale o wszystkich, którzy ukształtowali mój charakter, moje przekonania i światopogląd.
 
Jako roczny berbeć nie zdawałam sobie sprawy, że urodziłam się w rodzinie o tak bogatych, różnorodnych korzeniach. Myśląc: rodzina wyobrażam sobie patchworkową kapę, zszytą z pozornie niepasujących do siebie elementów: Kresy, Wielkopolska, Podkarpacie, Francja, z których powstaje piękny, spójny wzór. Jest on widoczny w tradycjach świątecznych, kuchni, powiedzeniach, charakterystycznych zwrotach językowych. Wszystko to w połączeniu z Wałbrzychem – moim miejscem urodzenia, nabiera specyficznego kolorytu.
 
Wałbrzych, do 1945 roku Waldenberg to miasto które stało się „nowym", niekoniecznie chcianym, domem dla licznych wysiedleńców z Kresów Wschodnich (z Borysławia, Drohobycza, Stanisławowa i wielu innych miejscowości południowo - wschodniej części II Rzeczypospolitej), repatriantów z Zachodu (głównie z Francji i Belgii), Greków, Żydów, Cyganów. W końcu to miasto Niemców, na których ślady natrafiamy na każdym kroku. Kresowiacy i Niemcy musieli pozostawić swoje domy, dobytek gromadzony latami, bliskich na cmentarzach. Jedyne co im pozostało to fotografie i wspomnienia przekazywane z pokolenia na pokolenie. Jednak jednym z nich nie potrafię do końca współczuć z prostej przyczyny: jestem po części Kresowiaczką. Domowe opowieści o Kresach (Kulczyce, Borysław) ukształtowały moje wyobrażenie o Nich. Chociaż jestem kolejnym pokoleniem „Kresowiaków", bezustannie tęsknie za rodzinnymi stronami moich pradziadów. Mam świadomość, że to se ne vrati jak mawiają Czesi, ale jest to część mojego dziedzictwa i będzie także częścią dziedzictwa moich dzieci.
 
Gdyby ktoś zapytał mnie teraz o to, gdzie tkwią moje korzenie, miałabym problem z odpowiedzią. Nie wrosły one mocno i trwale w tkankę Wałbrzycha. Mam przecież świadomość, że mieszkam na ziemiach, które nie są polskimi, co przypominają mi na każdym kroku poniemieckie zabytki, historia miasta oraz ekspozycje muzealne. Być może 18 lat bytowania (młodość jest bezrefleksyjna) w tym miejscu to za krótki czas na zapuszczenie korzeni? Pomimo tego, boli mnie okrutne traktowanie przez Polaków niemieckiego dziedzictwa Dolnego Śląska. Zaoranie cmentarzy, dewastacja pięknych pałaców, rozbiórka zabytkowych budowli na materiał budowlany, tylko dlatego, że podlegają kategorii obcości, jest niedorzeczne. Oburzamy się w jaki sposób Litwini czy Ukraińcy traktują polskie zabytki na Kresach, a wcale nie jesteśmy lepsi. Mam nadzieję, że takie zachowania, zarówno z jednej jak i drugiej strony, odejdą wkrótce w zapomnienie.
 
Kiedy myślę o Wałbrzychu przed oczami pojawia się obraz brzydkiego, zaniedbanego miasta (mającego ogromny potencjał turystyczny), otoczonego piękną przyrodą. Dziś Wałbrzych powoli dźwiga się z upadku. Jednak nie zaśpiewam za Grzegorzem Turnauem: „Tutaj jestem, gdzie byłem / Gdzie się urodziłem / Tu się wychowałem / I tutaj zostałem". Absolutnie nie wstydzę się, że stąd pochodzę, chodzi raczej o brak perspektyw na przyszłość. Nie można przecież wstydzić się miejsca, z którym związanych jest tyle wspomnień: dobrych i złych, wesołych i smutnych. Występy z Zespołem Pieśni i Tańca Wałbrzych, podwórkowe zabawy, smak pałaszowanej na dworze (bo przecież wychodzi się na dwór, nie na pole) kromki z ketchupem, mozolną wspinaczkę na osiedlowym trzepaku (jakie dziecko wie dziś jak wygląda trzepak?), rozbite kolana podczas gry w pikę, jeśli chować się podczas chowanego, to tylko w piwnicy i wiele innych wspomnień, które będę opowiadać dzieciom z mojej rodziny. Do Wałbrzycha będę zawsze wracać duchowo i fizycznie. To jest mój Dom, tu mieszka moja Rodzina, a moi przodkowie pochowani są na tutejszym cmentarzu.
 
Snucie opowieści o przodkach, czasach dawnych i obecnych jest czymś naturalnym w mojej rodzinie. Pamiętam, że jako młoda dziewczyna z zapartym tchem słuchałam rodzinnych opowieści o pradziadach. Byli wśród nich ułani walczących z bolszewikami, żołnierze I i II wojny światowej, przedwojenni działacze PPR, harcerze Sokoła, więźniarki obozu Ravensbruck, szewcy, kolejarze, górnicy i PRLowscy więźniowie polityczni. Opowiadano o głodzie, prześladowaniach przez Sowietów, wkroczeniu Niemców do Polski, ciężkim życiu na wsi na początku XX wieku, spaleniu Kalisza w 1914 r., wydobyciu borysławskiej ropy, zażywaniu truskawieckich wód i wielu innych wydarzeniach. Do nich dołączano opowieści czasów „najnowszych": stanie w PRLowskich kolejkach, duszenie się pod maską gazową na zajęciach z PO, obowiązkowa służba wojskowa, narodziny Solidarności, pamiętny dzień nie wyemitowania Teleranka, wybory 1989 r.
 
Dużo miejsca poświęca na snucie opowieści o dziadku, który był najważniejszą osobą w naszej rodzinie. Dziś pielęgnuje się pamięć o Żołnierza Wyklętych – ludziach, którzy przez tyle lat żyli poza zbiorową pamięcią Polaków. Jest to szczytna inicjatywa, jednak powoli zaczyna się odwracać proporcje pamięci. Chodzi mianowicie o negatywne opinie dotyczące polskich żołnierzy walczących w I i II Armii Wojska Polskiego. Nazwy te budzą dziś negatywne skojarzenia, bowiem jednostki zostały powołane przez Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Niestety mało osób zadaje sobie pytanie: jaki wybór mieli poborowi urodzeni na Kresach Wschodnich? W większości przypadków żadnego. Bo czy wyborem jest kula w łeb za odmowę wstąpienie do armii polskiej zawiązanej przez komunistów czy śmierć na wojnie. Skąd o tym wiem? Mój dziadek służył w I Armii, a dokładnie w 6 Pomorskiej Dywizji Piechoty. Wcielony do armii pod przymusem, walczył m.in. w przełamaniu Wału Pomorskiego. O wojnie mówił niechętnie, bo czy można swobodnie i z zapałem opowiadać o śmierci kolegów, pozbawianiu życia przeciwników, ranach wojennych i szykanach ze strony dowódców? Te ostatnie wynikały z sytuacji domowej i wiązały się z młodszą siostrą -  Józefą. Moja ciotka należała do Sokoła. Kiedy Sowieci wkroczyli do województwa samborskiego, oskarżyli młodych harcerzy o działalność wywrotową względem Rosjan. Wielu z nich skazano na karę śmierci. Józefa uniknęła śmierci, bowiem wspaniałomyślna władza radziecka nie zabijała 16latków. Skazano ją jednak na zsyłkę do Kazachstanu. W 1942 roku wraz z Amią Andersa, opuściła piekło na ziemi. Zatrzymała się w Afryce, gdzie pomagała polskim dzieciom w słynnej Szkole pod Baobabem. Stąd przedostała się do Wielkiej Brytanii, by w końcu osiąść na stałe w Argentynie. Ta historia jest jedną z wielu opowiadanych w naszej rodzinie. 
 
Historie te (w połączeniu z pamiątkami i fotografiami) tworzą sagę mojej rodziny. Mam wrażenie, że cząstka każdego przodka jest we mnie, w moich gestach, uśmiechu, wyglądzie. Otuchy dodaje mi fakt, że moi antenaci nie zostaną zapomniani, ale będą trwać w przyszłych pokoleniach. W pamięci mam bowiem słowa Józefa Piłsudskiego: naród, który nie szanuje swej przeszłości nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości.
 
*Tytuł eseju stanowi cytat z książki „Córka Czarownic" Doroty Terakowskiej.
 
Autor: Justyna Kulczycka 2014r.
Data opublikowania: 06.04.2014
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko