Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Babcine historie

Długo zastanawiałam się o czym powinnam napisać – czym jest lub będzie moje dziedzictwo. Zaczęłam więc zastanawiać się nad moją rodziną, ich przeszłością, swoim pochodzeniem. Gdzieś obok tych rozważań pojawiło się w mojej głowie pytanie komu miałabym to przekazać? Do tej pory nie zastanawiałam się nad tym kim będę za 20 lat – nie jestem w stanie powiedzieć jak będzie wyglądało moje życie w przyszłości oraz komu przekażę rodzinne tradycje i historie. Patrząc z tej perspektywy musiałabym napisać mocno osobistą pracę uwzględniając pewne wyobrażenie mojej osoby, które najpewniej byłoby błędne i zanadto wyidealizowane. Skupie się więc na zawiłej historii mojej rodziny, starając się ją maksymalnie uprościć.
 
Jedna z najwcześniejszych anegdot dotyczy mojej pra-pra-pra-prababcia (tj. pra-babcia Józefy Śliwy mojej pra-babci), która w czasie Wiosny Ludów (luty 1846 roku), podczas powstania chłopskiego, uratowała dziedzica przed „czerniawą". Jest kilka wersji tej historii:
— I wersja: Chłopi gonili dziedzica, wpadł do domu pra...babci, gdy przędła na kądzieli, ukryła go pod spódnicami (nosiła ich kilka). Za uratowanie życia żyła dostatnio przy dworze.
— II wersja: pra...babka była wysoką i tęgą kobietą; gdy obierała w stodole ziemniaki do sadzenia, wpadł dziedzic uciekający przed chłopską pogonią. Ona schowała go pod spódnicą, usiadła i dalej obierała ziemniaki. Chłopi przeszukali stodołę i odeszli. Po tym zdarzeniu uratowany dziedzic podarował pra..babci dużo ziemi.
— III wersja: pra…babcia była w ciąży, ukryła dziedzica pod spódnicą i darła się, że rodzi - chłopi odeszli. Dziedzica przechowała w drzewie w dziupli (mieszkali pod lasem).
 
Najsilniejsze jednak emocje wiążą się z opowieściami mojej babci, której młodość przypadła na czasy II wojny światowej. Wynika to najpewniej z tego, że nie dotyczyły odległych opowieści o dalekich przodkach, ale były to wspomnienia naocznego świadka, tak silne, że mimo upływu lat wciąż wzbudzały w babci ogromne emocje i łzy. Słysząc je jako dziecko nie rozumiałam z nich zbyt wiele, z czasem dopiero uświadomiłam sobie ich wagę i znaczenie dla babci, ale i dla mnie.
 
Moja babcia urodziła się w 1920 roku na ziemiach wschodnich, w Tomaszowicach koło Kałusza. Pradziadkowie mieli duże gospodarstwo oraz liczne potomstwo – babcia miała łącznie dziewięcioro rodzeństwa w różnym wieku. Pradziadek był wójtem Tomaszowiec i dodatkowo pracował przy regulacji rzek - często jeździł do Kałusza i Stanisławowa. Prababcia zajmowała się domem i gospodarstwem. Zawsze lekko bawiło mnie, gdy babcia wspominała, że jej mama codziennie rano przed śniadaniem czesała męża. Na polu pracowali zarówno Polacy i Ukraińcy, a moja babcia nosiła im pierogi i barszcz z kiszonych buraków. Bardzo lubiła słuchać, jak podczas pracy Ukraińcy śpiewają i nawet jako osiemdziesięciopięciolatka wciąż śpiewała mi te piosenki. Na czas wojny pradziadek zabronił swoim dzieciom małżeństw, bo nie chciał by jego dzieci młodo owdowiały. W tamtym czasie zdarzały się też śmieszne anegdoty. Babcia lubiła wspominać, jak pewien Niemiecki oficer zobaczył jej siostrę (była bardzo ładną kobietą z warkoczami do samej ziemi) i tak mu się spodobała, że poprosił by zrobiła sobie zdjęcie i dała mu na pamiątkę, by mógł pokazać ją rodzinie. Ciocia Stasia bez zastanowienia powiedziała mu, że Niemcowi zdjęcia nie da, odwróciła się i odeszła, zostawiając go zdumionego. Najtrudniejszym momentem dla całej rodziny była ucieczka z domu przed UPA. Babcia opowiadała o podpalanych kościołach, w których chowali się Polacy, o mordujących nocami banderowcach, o odwetach Polaków i o donosach sąsiadów. Tłumaczyła mi, że ogromne problemy miały rodziny polsko-ukraińskie, w których współmałżonkowie byli zmuszani do zabicia najbliższych lub zabijani byli wszyscy. Bardzo przeżywała zabójstwo młodszego syna swojej zmarłej siostry, którym się opiekowała i traktowała jak brata; zamiast leżeć schowany w zbożu, zaczął uciekać i został zastrzelony. Za pomoc Polakom były przewidziane surowe kary dla Ukraińców, ale mimo to niektórzy sąsiedzi pomagali. Pradziadek dowiedział się od przyjaciół, że dłużej nie mogą go kryć (mimo, że był dobry dla Ukraińców) i musi z rodziną uciekać, bo inaczej zabiją ich wszystkich. Ostatnią noc w Tomaszowicach babcia spędziła uciekając przed banderowcami – wcześniej rozdzieliła się z bratem i rano mieli się spotkać w umówionym miejscu pod domem. Nic im się nie stało. Choć babci cudem udało się przebiec między posterunkiem banderowców. Zmęczona i wystraszona uciekła na pola. Zawsze się nad tym zastanawiałam, jak człowiek zachowuje się w sytuacjach krytycznych. Babcia zamiast udać się do ciotki, albo zaprzyjaźnionej rodziny uciekła na pola – wybrała rodzinną ziemię, na której schowana w wysokiej trawie usnęła. Pradziadkowie jak większość w tamtym czasie, uciekali na zachód, a w trakcie podróży zdarzały się różne nieprzyjemne sytuacje. Pradziadek znał język niemiecki oraz rosyjski i starał się jak tylko mógł, by bezpiecznie przetransportować całą rodzinę. Po długiej podróży osiedlili się w Przedmościu; dorosłe dzieci wraz z rodzinami osiedlili się w pobliskim Głogowie lub Wrocławiu. Za moją babcią do Przedmościa przyjechał też mój dziadek. Długo trwało nim się zgodziła i przyjęła jego oświadczyny. Zamiast myśleć o małżeństwie, wolała zajmować się ogrodem lub pracami ręcznymi. Jednak w końcu założyli rodzinę, pojawiły się dzieci.
 
Babcia była bardzo pragmatyczną osobą. Często wspominała jak jej kuzynce udało się przeżyć na Syberii, ponieważ umiała pięknie szydełkować i w zamian za leki i opiekę medyczną, robiła obrusy i serwety lekarzom. Miałam 6 lat, gdy babcia zaczęła mnie uczyć haftować, szydełkować i robić na drutach – zawsze mówiła, że to są podstawowe czynności, które każda kobieta powinna umieć. Oprócz tego podejmowałam pierwsze próby gotowania i pieczenia, oprawiania zwierząt czy prac w ogrodzie. Bardzo często odwiedzaliśmy babcię, a ja lubiłam te wszystkie prace – haftowanie obrusa zajmowała wiele tygodni, wymagało precyzji i cierpliwości ale końcowy efekt zawsze był tego wart. Do tej pory lubię podejmować zadania, które wymagają ogromnego skupienia i nakładu pracy.
 
Teraz rozumiem, że te wszystkie opowieści tak często powtarzane były spowodowane ogromną tęsknotą do rodzinnego domu. Babcia nigdy nie pojechała na Ukrainę, ale całe życie chciała tam wrócić. Chciała raz jeszcze zobaczyć rodzinne strony. Zrobiła to dopiero jej córka w latach 90-tych. Niestety cała zabudowa (duży dom i stajnie) zostały wyburzone i nie pozostał po nich żaden ślad. Jedynie drzewo, duży dąb, pęknięty i zniszczony stał jeszcze w miejscu gdzie wcześniej było podwórze. W tym samym czasie wydarzyła się pewna historia. Podczas wakacji przyjechał jakiś pan - powiedział nam że jest tłumaczem dla pewnego Niemca, który jako mały chłopiec został wysiedlony wraz z rodziną ze swojego domu. Tego, w którym zamieszkała maja babcia. Babcia przyjęła gościa z Niemiec, przygotowała duży obiad, zjechała się cała rodzina. Pamiętam jakie to było wydarzenie; od tego Niemca otrzymaliśmy z bratem po walkmenie, które w tamtym czasie były prawie nieosiągalne. Gość z Niemiec opowiadał o budowaniu domu, o swoich wspomnieniach. Babcia opowiadała mu o przesiedleniu z ziem wschodnich i swoich wspomnieniach. Doskonale znała jego tęsknotę za rodzinnym domem i nie słuchała krytycznych opinii (że pewnie wraca po swoje itp.), bo tak nie było. On po wysiedleniu również mocno tęsknił za rodzinnym domem. Potem ten Niemiec był u nas jeszcze dwukrotnie (nie pamiętam już jego nazwiska), ale zawsze przyjeżdżał z aparatem typu polaroid i robił po dwa zdjęcia (dla siebie i dla nas). Babcia zawsze bardzo pozytywnie wspominała te wizyty.
 
Jako dorosła już osoba często słyszałam, że dość śmiesznie rozmawiam z moją mamą, czy z babcią – wystarczyło, że ktoś słyszał jak mówiłam „Mamo, czy Mama mogłaby coś dla mnie zrobić...?" albo „Nie wiem o czym Mama mówi". Rzeczywiście zauważyłam, że do najbliższych zawsze zwracałam się w ten sposób „Mamo, czy Mama mogłaby / Babciu, czy Babcia mogłaby / Ciociu, czy Ciocia mogłaby...". Nigdy wcześniej się temu nie przysłuchiwałam. Nie pamiętam też, by ktokolwiek mi mówił jak powinnam się do nich zwracać lub mnie poprawiał. W mojej rodzinie wszyscy tak rozmawiają pomiędzy pokoleniami. Wynika to z ogromnego szacunku do starszych, który zawsze był w naszej rodzinie okazywany. Do babci zawsze przyjeżdżały jej siostry i bracia, którzy byli ciociami i wujkami (lub raczej takimi babcio-ciociami i dziadko-wujkami) i było to dla mnie coś tak normalnego jak śnieg zimą. 
 
Moja babcia zmarła w wieku 90 lat – odeszła tak jak chciała, spokojnie i we śnie. Pisząc tę pracę uświadamiam sobie jak ogromny wpływ na to kim jestem i jakich wyborów dokonałam miała historia rodziny, wartości i tradycje. I mimo że nie o wszystkim napisałam (może dla czytającego będzie to lekko chaotyczna praca, nie wiem), to dla mnie napisanie tej pracy było ogromnym przeżyciem – mnóstwo dobrych wspomnień, miłości i odrobina łez. Dotarło do mnie, że z czasem pozostały tylko same dobre wspomnienia – nawet wydarzenia, jakie kiedy byłam dzieckiem wydawały mi się niesprawiedliwe czy bolesne, z czasem stawały się dobre, bo istniały. Zastanawiające jak ludzka pamięć się zmienia, jak z czasem zyskują na wartości każde wspomnienia, tylko dlatego że wciąż je mamy. Zastanawiając się nad tym co przekaże kolejnym pokoleniom, mam tylko nadzieję, że będzie to równie wartościowa historia mojego życia, jak ta którą zapisała mi babcia. Myślę że jej doświadczenie i nauka są we mnie, i wpływają na to kim jestem. Podobnie jak opowieści jej mamy i jej babci zapisały karty historii naszej rodziny. Sądzę, że jeśli wiemy kim jesteśmy i skąd pochodzimy, to pytanie dokąd zmierzamy nie będzie już niczym strasznym.
 
Autor: Alicja Żok 2014r.
Data opublikowania: 06.04.2014
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko