Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pamięć przechowana w słowach

Niewiele pozostało mi wspomnień związanych z babcią Kazią. W tym roku minie siedemnaście lat od jej śmierci. Tak naprawdę też chyba nigdy nie miałam szansy jej dobrze poznać, zbliżyć się. Przetrwało zaledwie kilka rozmytych w pamięci obrazów, raczej przypominających te zamrożone w fotografiach, niż przywołujących osobiste doświadczenie czyjejś obecności, które można by ocalać.  Jest jedno takie szczególne wspomnienie, które żyje we mnie już właściwie tylko dzięki zachowanemu zdjęciu... Sierpniowe popołudnie, za domem dziadków wiejskie pole w czasie żniw i snopki siana, a w sianie zatopiona babcia i jej kilkuletnie wtedy wnuczki w jarmarcznych kolorowych kapeluszach z wstążkami prosto z odpustu, dziś jeszcze bardziej passe niż wtedy.
 
Zachowało się też kilka babcinych fotografii z jej wczesnej młodości, przedstawień typowych, jakie widzi się w dokumentacjach z tamtych lat – i fryzura, i kroje sukienek jakże adekwatne do czasów. Są snute przez moją mamę opowieści, niekiedy bardzo konkretne, przywołujące obrazy w ich pełnej jaskrawości, innym znów razem fragmentaryczne, silnie jednak wyrastające z jej dziecięcych wyobrażeń i późniejszych wspomnień o babci. Wyłania się z nich postać dość enigmatyczna – kobieta introwertyczna, intelektualistka przez lata niepogodzona z tym, że wojna i sytuacja rodzinna utrudniały jej edukację, że przyszło jej mieszkać na wsi, do której zbytnio nie pasowała i chyba pasować nie chciała, szukając ucieczki po trosze w pracy, po trosze w literaturze, która przez lata była jej wierną i absorbującą towarzyszką. Babcia żyła trochę tak, jakby jej istnienie rozgrywało się w pewnym zawieszeniu, gdzieś pomiędzy nie zawsze przychylnym światem, który przyszło przyjąć, a tym, którego się oczekiwało.
 
Myślę teraz, że była osobą, której można by zadać wiele pytań, na które nie odpowiedziała, na które być może nie odpowiedziałaby nigdy. Szczególnie jedna historia domaga się opowiedzenia, czy chociaż dopowiedzenia – historia jej pierwszej miłości...
Zostało po niej, dawniej skrzętnie chowane pomiędzy sukienkami – być może tymi samymi, co na czarno-biały zdjęciach – zawiniątko listów od młodego romantyka, ukrywającego się pod podpisem „Zawsze ten sam" bądź „Zawsze Ci wierny" i inicjałem „R." Zachowało się ich kilkanaście – część bardzo starannie napisanych, wręcz kaligraficznym, idealnym pismem. Część już bardzo naruszona przez czas, wyblakła, pisana na kartkach, które prawie rozsypują się w palcach. Niektóre słowa ulotne, kreślone ołówkiem na skrawku papieru, jakby w pośpiechu. Wielu godzin i trudu potrzeba, aby je do końca oczytać, aby wyłuskać sens spomiędzy białych plam, jakie na kartach pozostawił upływający czas, tak, by nie było to bliskie jedynie pochopnym zgadywankom. Białe plamy zostały nie tylko na kartach listu, ale przede wszystkim na samej historii. Babcia nie mówiła o tej miłości zbyt chętnie, z jej słów też wiadomo niewiele, jedynie, że ktoś taki był i był szczególnie bliski, że poznali się na pamiętnym dworcu w Środzie (miejsce, do którego w listach powraca się wielokrotnie), a później dzieląca ich odległość dawała szansę głównie na kontakt korespondencyjny. Dziesięć lat później wyszła za mąż za mojego dziadka. Jak długo trwała tamta relacja, dlaczego i w jaki sposób się zakończyła... nie wiadomo.
 
Wydaje się, że resztę historii można by doczytać z listów. Niczym po sznurkach spróbować dotrzeć do przeszłych zdarzeń i rozwikłać to, co niejasne, nie zapominając przy tym, że to opowieść widziana oczami tylko jednego z jej bohaterów. Dużo w niej przemilczeń, więcej emocji towarzyszących aktom pisania, subtelnych odwołań do przeszłości – miejsc, czasu, tego wszystkiego, co było wspólne, co było razem – niż konkretnych faktów; sporo też rozważań, i niekiedy filozofowania – o szczęściu, samotności, tęsknocie. 
 
Babcia Kazia urodziła się w 1930 roku, listy są datowane między rokiem 1949 a 1951, korespondencja przypadają zatem na lata jej wczesnej młodości. Nie wiem, ile z nich zaginęło, ile brakuje, aby mogły stworzyć pełną opowieść. Ostatni z zachowanych został napisany 22 sierpnia 1951 roku, ale nie wydaje się ostatnim, narracja urywa się jakby w połowie, zakończenie pozostaje otwarte...
 
Nie są to jedyne listy, jakie pozostały po babci. Jest w nich jednak coś wyjątkowego – niesamowita dbałość o formę, o piękno języka, smakowanie słów. Część z listów jest napisana wierszem, niekiedy na kilka stronic, tworząc minipoematy. Oto fragment rozpoczynający list oparty właśnie na takim rozbudowanym wierszu:
 
Przeczytaj i zrozum
 
Serce – Ty jesteś zakute w kajdany
Próżny jest ból Twój i twoja tęsknota
Próżna twa myśl co nad światem ulata
Przeczekając nicość na wsze strony
Kaziu serce Ci moje posyłam
Dziękczyno-szczere słowa
Z duszą stęsknioną jak limba pochyła
Zdało się życie zaczęła od nowa
I tylko ją to czuję a nie piszę prozą
Bo moja proza jest więcej zawiła
Dlatego piszę skróconymi dziś rymy
I tytuł daję im słowy tytuł
Przeczytaj i zrozum.
 
(fragment listu napisanego 26.09.1949 roku w Sulęcinie)
 
Te pisane „prozą" też niepozbawione są pierwiastka liryzmu. Wynika to, jak myślę, z osobowości piszącego, z jego percepcji świata, sposobu przeżywania własnej indywiduacji, w końcu też z doświadczania tego, co zrodziło się między dwojgiem bliskich sobie osób.
 
Zaśmiałbym się może pierwszy raz w życiu, tak szczerze, serdecznie, gdybym wiedział, że jesteś uśmiechniętą, wesołą i zadowoloną z życia. Jednak jest inaczej, czuję, że z każdą godziną staję się niezrozumiałym. Wzrok rzucam w przestworze i szukam w nim Kogoś... Szukam niewypowiedzianie smutnego, ale zarazem pięknego, zdobiącego Twe usta uśmiechu. Porwałbym Ciebie i cały świat w me może niegodne ramiona i dałbym szczęście, gdyby dzisiaj z powrotem stanąłem przy Tobie.(fragment z listu napisanego w Świebodzinie 29.03.1951 roku).
 
Uważnemu czytelnikowi te epistolograficzne wyznania mogą przypominają nieco te z „Cierpień Młodego Wertera", bliska jest im kreacja podmiotu (młody, zakochany mężczyzna, cierpiący z niemożności spełnienia uczucia), podobna doza egzaltacji i dotykanie tak ulotnej materii – czegoś, co rodzi się pomiędzy wspomnieniem a marzeniem, między tęsknotą a oczekiwaniem. Dziś raczej nie dostaje się takich listów. A może po prostu nie ma już takich mężczyzn? 
 
Po babci została jeszcze całkiem pokaźna biblioteczka książek, które były jej wielką pasją. Dostojewski, Reymont, Hugo, Sienkiewicz... długo można by wymieniać. Same ważne pozycje, które w bibliotece pewnie znalazłyby się na półce: „Arcydzieła literatury polskiej i światowej", niekiedy trochę nad wyraz otrzymując to miano. Nie można zapomnieć jeszcze o jej ulubionej Gabrieli Zapolskiej, po której podobno, na sugestię babci, otrzymałam imię. Do wielu z tych dzieł sięgałam podczas edukacji szkolnej, po niektóre dopiero na studiach polonistycznych, do innych nie mogę przekonać się do dziś. Może i na pojednanie z nimi przyjdzie swój czas. 
 
Podobno długie noce babcia spędzała na czytaniu kolejnych literackich pozycji. Niektóre mają na marginesach osobiste zapiski, w innych czasem znajduje się poukrywane listy – może te, których brakuje do spójnej, miłosnej narracji? W mojej biblioteczce znajdują się też książki, które ja, będąc dzieckiem, dostawałam bezpośrednio od niej. Kilka z nich, prawie że na pamięć, pamiętam do dziś.
 
W spadku po babci została również stara maszyna do pisania, która przez ponad 20 lat stanowiła główne narzędzie jej pracy – w czynnościach biurowych, korektach tekstów, w czasie, kiedy pomagała swoim uczniom przygotowywać się do matury z języka polskiego. Moja mama mówi, że jedne z jej najwcześniejszych wspomnień o babci wiążą się właśnie ze stukotem klawiszy owej maszyny, niekiedy nieustającym do późnej nocy. Pamięć o człowieku czasem bardzo silnie zrasta się z przedmiotami, a te  momentalnie potrafią ewokować obrazy, uobecniają nieobecnych.
 
Oprócz tych wszystkich materialnych pamiątek, które pozostały po babci, zachowało się we mnie jeszcze coś, co długo było nieuświadomione. Dostrzegam to chyba dopiero teraz, kończąc studia polonistyczne, edytorskie. Tym, co trwa we mnie po niej jest pewna słabość do słowa pisanego i do literatury oraz wiara w to, że „rękopisy nie płoną". I imię, podobno, po pani Zapolskiej. 
 
Autor: Gabriela Dul 2014r.

1 /image/image_gallery?uuid=82db80e9-e8b3-4e1f-88be-23f5e3093e07&groupId=36523360 434 637 z archiwum Gabrieli Dul Jeden z listów adresowanych do Babci 2 2