Przejdź do głównej treści

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Wielka miłość na Azotach

Słysząc za każdym razem dziedzictwo, postrzegałam je w wymiarze narodowym, europejskim czy światowym. Ku mojemu zdziwieniu, na zajęciach uświadomiono nam, że dziedzictwo to coś równie bliskiego, co  towarzyszyło ludziom od zawsze. Dla mnie, jest to właśnie piękna historia miłosna moich dziadków, która mogłaby się nie wydarzyć gdyby nie budowa Azotów Puławy w 1960 roku. Ta wielka fabryka nawozów, była miejscem, gdzie rozpoczęła się historia całej mojej rodziny. Moja babcia siedemnastoletnia wtedy Teodozja, pracowała jako kelnerka na bankietach organizowanych z okazji wszelkich świąt czy uroczystości. Kluczowym momentem, tej opowieści jest sylwester w 1965 roku.  Mój świętej pamięci dziadzio opowiadał, że kiedy zobaczył babcię to już wiedział, że „to ta jedyna”. Sylwester, jednak to nie był moment, kiedy osobiście się poznali. W tamtych czasach, Azoty były bardzo prestiżowym i pożądanym miejscem pracy i zapewne z tego powodu,  dziadek nie podszedł do babci i nie przywitał się. Dziadzio, jako kierowca nie przebywał w Puławach codziennie, natomiast znalazł sposób, aby skontaktować się z tą olśniewającą wtedy siedemnastoletnią piękną dziewczyną, która tego wystrzałowego wieczoru była przebrana za uroczą biedronkę, ze względu na tematyczny charakter imprezy.

Pewnego dnia, kiedy babci akurat nie było w pracy zaczepił jedną z jej koleżanek i poprosił o informacje na jej temat. Ważnym faktem jest to, że dziadkowie mieszkali dość daleko od siebie. Moja babcia Tadzia od urodzenia aż do dzisiaj mieszka we wsi Wólka Gołębska, która oddalona jest od Puław około dwanaście kilometrów. Mój świętej pamięci dziadzio Stasio, pochodził ze Słupi Nadbrzeżnej. Ogromne zauroczenie dziadzia Stasia, moją ukochaną babcią potwierdzić może odległość jaka dzieliła obojga wtedy bardzo młodych ludzi. Zarówno moja babcia jak i ja pochodzimy z województwa lubelskiego, natomiast miejscowość z której pochodził dziadek znajduje się w województwie świętokrzyskim. Odległość jaką przemierzał, chcąc zobaczyć się z babcią to około dziewięćdziesiąt kilometrów w jedną stronę. Jednak dla mojego ukochanego zmarłego już dziadzia, droga nie była żadnym problemem a wręcz przyjemnością. Stasio był pasjonatem motoryzacji, a na dowód tego jeździł pięknym czarnym motocyklem IFA BK z 1960 roku. Mój dziadek był bardzo przystojnym i wysokim mężczyzną z bujnymi, czarnymi i kręconymi włosami. Co ciekawe, do tej pory wszyscy w rodzinie uważają, że moje loki są właśnie zasługą dziadzia. Mój ukochany Stasio wyglądający niczym przywódca włoskiej mafii, był kulturalnym i szarmanckim młodzieńcem. Niesamowitej klasy i szyku dodawała mu skórzana, ciężka kurtka przesiąknięta zapachem papierosów, które dziadek palił przez całe swoje dorosłe życie. Myślę, że w dzisiejszych czasach na palcach jednej ręki, możemy policzyć mężczyzn charakteryzujących się taką elegancją i szarmanckim zachowaniem. Nie dziwię się więc, że kiedy dziadzio po zdobyciu adresu babci podjechał w swoim wyjątkowym stylu pod jej dom, babcia poczuła motyle w brzuchu. Zawsze postrzegałam ich parę za idealną, która wyglądem i życiem przypominała historię niczym z amerykańskiego filmu romantycznego, której do szczęścia niczego nie brakowało. Z opowieści mojej cioci Ziuty a siostry rodzonej Teodozji wiem, że babcia poruszała się z niezwykłą lekkością i miała figurę wybiegowej modelki. Moja ukochana Teodozja uwielbiała nosić długie, zwiewne sukienki w grochy, które dodawały jej uroku osobistego. Patrząc na zdjęcia babci z młodości mam wrażenie, że widzę polską Brigitte Bardot. Jej włosy miały kolor orzecha laskowego a końcówki zawsze były podkręcone na stare plastikowe wałki. Jak łatwo się domyślić, zarówno babcia jak i dziadek zauroczeni  i głęboko w sobie zakochani szybko podjęli decyzję o ślubie, który będzie uwiecznieniem ich szczęścia i przyrzeczeniem sobie dozgonnej miłości. Niestety tak jak w każdej romantycznej historii, bohaterowie muszą zmierzyć się z przeciwieństwami losu.

W przypadku moich dziadków były to dwie sytuacje, które mogły znacznie zaważyć na ślubie dwójki zakochanych. Mój dziadzio, dzięki swojej niesamowitej urodzie, cieszył się dość dużym zainteresowaniem płci pięknej. Ich historia na szczęście zakończyła się happy endem, natomiast mało brakowało, aby wszystko zakończyło się dzień przed wielkim planowanym weselem. Całe zamieszanie wynikło za sprawą byłej narzeczonej dziadzia – Krystyny, która nie była w stanie pogodzić się z utratą narzeczonego i próbowała w perfidny sposób rozdzielić Stasia i Tadzie. Ostatniego dnia, przed wielkim dniem na Wólkę Gołębską dodarł list zaadresowany do babci.

Szczęśliwa i podekscytowana babcia po otwarciu koperty nagle z rozpromienionej prawie panny młodej, przygasła i nagle do jej głowy zaczęły napływać wyrzuty sumienia. Wszystkie te uczucia, były skutkiem treści otrzymanego listu. Krysia, bo tak na nią mówiono, miała ogromne pretensje do babci i obwiniała ją za zniszczenie jej marzeń i zasugerowała, że babcia Tadzia buduje swoje szczęście na jej tragedii. Żeby tego było mało w trakcie drogi do babci, dziadzia Stasia ugryzła osa. Na jego nieszczęście, miał na nie uczulenie co poskutkowało dokuczliwą opuchlizną, która jak wiadomo nie dodaje uroku. Wydawało by się, że gorzej już  być nie może. List od byłej narzeczonej i ukąszenie przez owada na którego jad ma się uczulenie to nie są dobre wróżby na nowej drodze życia. Jak mówi jednak przysłowie „prawdziwa miłość pokona wszystkie przeszkody” i tak na całe szczęście było w przypadku Teodozji i Stanisława. Mimo, że ślub odbywał się w upalnym lipcu to opuchlizna dziadzia, całą noc leczona zsiadłym mlekiem ustała i była wręcz niewidoczna. Babcia, mimo chwilowego załamania i dylematów ze względu na tak dużo przykrych słów, które skierowano do niej w liście, postanowiła pójść za głosem serca i poślubić swojego ukochanego mężczyznę. Po ślubie, było piękne, huczne wesele w stodole, które babcia świetnie wspomina do tej pory. Tydzień po ślubie i weselnej zabawie w Wólce Gołębskiej, młodzi pojechali do Słupi Nadbrzeżnej, gdzie według ówczesnych tradycji odbyło się wesele dla rodziny pana młodego. Kiedy weselne emocje już powoli opadały przyszedł czas, aby rozpocząć wspólne małżeńskie życie. Moi dziadkowie, początkowo zamieszkali z rodzicami babci Teodozji a z moimi pradziadkami. Świętej pamięci Helena i Zygmunt Góra to byli cudowni ludzie o złotym sercu, którzy zawsze mimo ogólnej wtedy biedy pomagali wszystkim jak tylko mogli. Ja osobiście pamiętaj prababcię Helenkę, która zawsze uśmiechała się do wszystkich i zawsze służyła dobrym słowem. Na moje nieszczęście nie pamiętam pradziadka Zygmunta. Wszyscy w rodzinie zgodnie uważają, że „tak dobrego człowieka jak dziadzio Zygmunt to ze świecą szukać”. Na dowód tego, moja mama zawsze mówi, że kiedy przychodziła pora obiadu dziadzio Zygmunt zawsze upewniał się czy wszyscy mają pełne talerze a o sobie myślał na końcu. Z tak altruistycznym charakterem teściów, mój dziadzio Stasio nie musiał się martwić o zaaklimatyzowanie w nowym miejscu. W tamtym momencie życia, niczego im do szczęścia nie brakowało. Po roku szczęśliwego małżeństwa na świat przyszła pierwsza córka Monika a moja ciocia. Później narodziła się Elżbieta, moja matka chrzestna i jako trzecia na świat przyszła moja ukochana mama, Małgosia. Na przestrzeni lat, kiedy rodzina się powiększała, dziadzio Stasio prężnie zaczął działać, aby zapewnić jak najlepsze warunki do życia swojej żonie jak i trzem córkom. Stanisław Szewczyk, bo tak właśnie nazywał się mój dziadek był świetnie zorganizowany i przedsiębiorczy. Po tym jak narodziła się pierwsza córka Szewczyków, dziadzio podjął decyzje o budowie domu, w którym do tej pory mieszka babcia Tadzia i w którym spotykamy się całą rodziną. Kiedy cały dom był już gotowy, po przeprowadzce, babcia zajmowała się domem i wychowywaniem córek, natomiast dziadzio postanowił zająć się hodowlą nutrii i królików. W pewnym momencie na podwórku pojawiły się kury i trzoda chlewna. Tutaj należy zaznaczyć, że dziadzio Stasio był perfekcjonistą, więc jego praca zawsze przynosiła oczekiwane rezultaty, ponieważ, wyznawał zasadę, że jak już coś robić to porządnie. Jego świetna organizacja, cudowna żona i śliczne małe córeczki to życie niczym z bajki. Żeby tego szczęścia było mało, w tamtych czasach bardzo popularne było branie udziału w loteriach, które polegały na kupowaniu gazety do której dołączone były specjalne numery. Okazało się, że szczęśliwy numer należał właśnie do Stanisława Szewczyka. Nagrodą główną był wtedy największy hit motoryzacyjny Fiat 126, wszystkim bliżej znany jako „maluch”. Wtedy w rodzinie Szewczyków zapanowało wielkie szczęście, które dawało wiele nowych możliwości dla rodziny. Dla mnie dom, który stworzyli moi dziadkowie dla swoich dzieci jest przykładem tego bliskiego ideału. Babcia, kiedy dziewczynki już urosły i zaczęły żyć własnym życiem, została opiekunką w przedszkolu, które otworzyło się dla wszystkich dzieci z Wólki Gołębskiej oraz innych pobliskich wsi. Do tej pory babcia wspominana jest jako ta uśmiechnięta Pani w fartuszku, która zawsze oddawała całe serce dzieciom. Babcia pracowała w przedszkolu do czasu, kiedy ja byłam małą dziewczynką.

Dziadkowie z biegiem czasu, poświęcali, coraz więcej uwagi pojawiającym się na świecie wnukom. Oboje doczekali się ich aż sześcioro razem ze mną. Ciocia Monika, Ela oraz moja mama, dzięki cudownej rodzinie i odpowiednim wzorcom, stworzyły swoim dzieciom tak samo dobre i pełne miłości domy, co można nazwać niejako tradycją przechodnią. Kiedy moi ukochani dziadkowie, przeszli już na emeryturę, to wtedy właśnie zaczęły tworzyć się moje najpiękniejsze wspomnienia, a wynikało to z faktu, że byłam już starsza i na szczęście wszystko pamiętam. Moje ulubione chwile z wiejskiego życia u dziadków, to te kojarzące mi się z zapachami. Tak jak wcześniej wspominałam, mój dziadzio Stasio był nałogowym palaczem. Uwielbiałam przesiadywać u niego w garażu, gdzie dym papierosowy mieszał się z zapachem benzyny ze starego mercedesa. Babcia zawsze będzie mi kojarzyć się z kuchnią i zapachem świeżego pieczywa oraz smażonego oleju. Może to wydawać się dosyć dziwne połączenie, ale ma to swoje odwzorowanie w prawdziwym życiu. Ja jako dziecko, zawsze kiedy przychodził weekend czekałam tylko na moment, aby pojechać na noc do dziadków. W mojej miejscowości Puławy, w której ówcześnie mieszkałam kursowały tzw.: „emki”, które zresztą do tej pory istnieją bo są po prostu odpowiednikiem zwykłego autobusu, tylko, że z miejscową nazwą. Kończąc lekcje w każdy piątek po zjedzeniu obiadu mama odprowadzała mnie na „emkę” a na miejscu odbierała mnie babcia. Cała trasa trwała maksymalnie piętnaście minut, więc nigdy nie musiałam długo czekać aby zobaczyć się z babcią. Wracając do tych dziwnych zapachów, sprawa jest naprawdę prosta. Mój dziadzio Stasio, był ogromnym miłośnikiem jedzenia frytek, ale coś co dla mnie było zawsze szokujące to fakt, że jego ulubionym dodatkiem było zimne mleko, które zawsze popijał. Śmiesznym faktem jest to, że dziadzio już w tej historii drugi raz ma epizod z mlekiem. Przed ślubem, mleko uratowało go przed okropną opuchlizną, a w późniejszym życiu towarzyszyło mu przy zajadaniu się frytkami, które zresztą zawsze mu podkradałam. Jeżeli chodzi o świeże pieczywo, to była z kolei moja zachcianka. Babcia Tadzia, zawsze kupowała świeże białe bułki na mój przyjazd, które uwielbiałam jeść z masłem. Kiedy nocowałam u dziadków, wieczory spędzaliśmy albo we trójkę lub ja oglądałam telewizor, dziadzio palił w kuchni papierosy a babcia przyzwyczajona do tego zapachu, nic sobie z tego nie robiąc gotowała obiad na następny dzień. W sobotę po obiedzie do babci zawsze zjeżdżała się cała rodzina i tak spędzaliśmy idyllicznie czas.

Niestety każda, nawet najpiękniejsza historia miłosna, kiedyś dobiega końca. Dziadzio Stasio z powodu swojego nałogowego palenia dorobił się nowotworu żołądka. Walka o jego zdrowie trwała bardzo długo, ale nawet podczas choroby był w stanie się uśmiechać i otaczać swoją rodzinę miłością. Babcia, nie pokazywała po sobie ogromnego cierpienia, ale można się domyśleć jak okropnie się wtedy czuła, bo w końcu przeżyła z dziadziem ponad pięćdziesiąt lat w związku małżeńskim. Choroba dziadzia nie ustępowała co poskutkowało umieszczeniem go w hospicjum, w którym niestety po pewnym czasie zmarł. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj i nigdy nie zapomnę, momentu kiedy babcia przyszła do nas z tą informacją. Wtedy historia tej młodej pięknej kelnerki, w której zakochał się przystojny kierowca o czarnej bujnej czuprynie zakończyła się na zawsze.

Mój ukochany dziadzio odszedł srogą zimą, ale podczas naszego wspólnego ostatniego spaceru na cmentarz, mimo olbrzymiego mrozu który panował na dworze w pewnym momencie zza chmur pojawiło się ogromne słońce, które dawało nadzieje, że to z góry Stasio daje nam znać, że wszystko u niego dobrze. Pozostawił po sobie ogromny dorobek i co dla mnie najważniejsze swój garaż, który do tej pory, kiedy do niego wchodzę, przywołuje najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa. Babcia Tadzia dalej jest z nami i na całe szczęście ma się świetnie. Uważam, że historia moich dziadków jest materiałem na powieść, a jestem przekonana, że spodobałaby się każdemu kto by po nią sięgnął.

Autorka: Klaudia Goral, 2024 r.