Przejdź do głównej treści

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Zesłane z ZSRR

Lwów, 1930 – 1945. Wszyscy z ulgą korzystają z życia bez wojny, spacerują po mieście, gdzie w centralnym punkcie stoi kolumna Mickiewicza. Miasto dobrze prosperuje, kultury się przenikają w poszanowaniu względem innych, nikt nie chce być nachalny, uniwersytety w swojej szczytowej formie. Życie toczyło się w wyznaczniku miast rozwiniętych, kawiarniach. Dobrze prosperujące kawiarnie w rynku miasta, gwarno i szczęśliwie. Przechodnie zaglądający do lokali by na chwilę przysiąść, podelektować się pyszną słodkością, wypić kawę w miłym towarzystwie, wszystko na tle drewnianych skrzyń ze stylizowanym napisem E. Wedel. Panie przychodzące to istne damy, jakie się zna z rycin tudzież zdjęć z lat dwudziestych, bufiaste suknie, wysoko upięte fryzury. Panowie nie gorsi, dżentelmeni jak się patrzy, dystyngowani, dobrze ubrani w skrojonych na miarę garniturach. Owe przybytki, skupione w rękach rodzin, mieszczańskiej i szlacheckiej. Z pokolenia na pokolenie, przekazywane mistrzowskie kompozycje cukiernicze, na różne frykasy od wypieków słodkich, po desery lodowe. Rodziny spokojne, nikomu niewadzące. Spokój i radość w mieście burzy informacja o wybuchu wojny, kolejnej po ledwie dwudziestu latach spokoju. W niecały rok po tej informacji na świecie pojawia się Krysia, dziewczynka rezolutna, ciekawa, w domu nie ma już ojca, który na front został wysłany. W domu samie kobiety, Krysia, jej mama oraz ciocia. We Lwowie, względnie jeszcze się życie toczy, nawet mała Krysia gdzieś się gubi w mieście, ale szczęśliwie odprowadza ją Romka, która była pod kościołem, bo Krysia miała małą torebkę pełną papierków, gdzie zapisany był adres. Wojna się kończy, wojska radzieckie, wkraczają do miasta, dość brutalnie, do domu Krysi, jej matki i ciotki również. Skorzy są do odprawiania egzorcyzmów, ponieważ dom bogaty i duży, a i nawet woda bieżąca, która skojarzyła się im z pętaniem przez diabły. Obyło się bez przykrości, jedyna to ta, że musiały się szybko przesiedlić. Polki, więc niech jadą tam, gdzie ich państwo. Matka i ciotka w pośpiechu pakują co można, wszak trudno ocenić co najcenniejsze, formy do ciastek, tabliczek czekolady, a nawet maszynę do lodów i parę zdjęć, miały zaledwie około dwudziestu czterech godzin. Kobiety, wraz z mała Krysią początkowo mają trafić do Nysy, gdzie wuj Krysi na kolei pracował, lecz w trakcie podróży, przeniesiono go do Zdzieszowic. Tam też trafiły. Szczęście dopisało, że i praca się znalazła wraz z przydziałem mieszkaniowym w familoku. Tam też dorasta Krysia, na Śląski Opolskim. Ojciec nawet z wojny wraca, strasznie schorowany i taki nieswój, umiera pięć lat po wojnie. Krysia chodzi do szkoły, później idzie do liceum i rozpoczyna pracę na kolei, gdzie pozna Tadka. Chłopak ze wsi świętokrzyskiej, przyjeżdża wraz z pociągami do tutejszej koksowni. Postanawiają założyć rodzinę, rodzi się córka i chłopiec. Krysia, do czasu przemian ustrojowych '89, będzie się posługiwać dowodem osobistym, gdzie miejsce urodzenia to Lwów, zesłana z ZSRR.

Stare Sioło, koło Lwowa, 1919–1944. Wieś tamtego czasu i tamtych terenów, to istna symbioza. Obok siebie w zgodzie, bez większych zarzewi konfliktowych, żyją głównie wyznawcy dwóch religii, katolicy i prawosławni. Traktują się tak samo, świętują wzajemnie swoje święta, zgodnie z obyczajami rodzinnymi tudzież narodowościowymi. Polacy i Ukraińcy spokojnie wiodą życie, uprawiają ziemie, prowadzą gospodarstwa. Raz na jakiś czas, ktoś wyjedzie do miasta. Proste, z pozoru, błogie życie. Rodzi się tam, w rodzinie katolickiej i żyje Stefania, najmłodsza z dziewięciorga dzieci. Wiedzie życie takie jak inni, proste i wiejskie. Poznaje tam również Janka, chłopaka z prawosławnej rodziny, który jest kościelnym w cerkwi. Doczekują się nawet dwójki dzieci. Niestety, narodziny młodszego dziecka, córki, zbiegają się z niepokojami narodowo wyzwoleńczymi ze strony UPA. Wieści szybko się rozchodzą, co się dzieje w innych wioskach. Niestety, każdy zaczął występować przeciwko każdemu, bez względu na to czy jeszcze wieczór wcześniej pili ze sobą wódkę. Już wiadomo, że obecnie ich małżeństwo, dwu religijne stało się czymś, co nie może mieć miejsca, postanawiają uciekać po tragedii, którą zobaczyła Stefania w swoim rodzinnym domu. Janek i rodzeństwo Stefanii, próbują załatwić wyjazd w głąb Polski. Stefania w tym czasie próbuje coś zrobić z córeczką, która zachorowała. Przez pola biegnie do ukraińskiej znachorki, która daje zioła do kąpieli dziecka, mające pomóc, jednoczenie udziela błogosławieństwa, by udało jej się wrócić do wioski. Udaje się, Stefania i Janek z dziećmi są w pociągu, również dwóm siostrom Stefanii, udało się do niego dostać, a nawet części rodziny ciut dalszej. Jadą w Polskę, nie wiedzą gdzie, nie wiedzą co będą robić. Pociąg stawał co jakiś czas, motorniczy mówił, w którą stronę, jaka mieścina i ile do niej, a za każdym razem kończył słowami idźcie i mieszkajcie gdzie chcecie. Stefania z rodziną wybrali wieś na Śląsku Opolskim, nie daleko Brzegu. Tereny wysiedleńcze, które wcześniej należały do III Rzeszy Niemieckiej, niemalże nie zniszczone przez bombardowania. Osiedlili się w wiosce Rosenthal, jeszcze wtedy. Zajęli gospodarstwo, w mieście udało się kupić zwierzęta. Janek został kościelnym w miejscowym kościele. Żyli dobrze, mimo trudu ucieczki jaki przeżyli. Doczekali się nawet kolejnego dziecka, drugiej córki. Żyli spokojnie, aż do niespodziewanej śmierci Janka. Stefania, sama już później uprawiała ziemię i wychowywała dzieci. Do czasu przemian ustrojowych ’89, będzie się posługiwać dowodem osobistym, gdzie miejsce urodzenia widnieje Socjalistyczna Republika Ukrainy, zesłana z ZSRR.

Można sobie zadać pytanie, co mają wspólnego mają obie te historie? Otóż, obie te historie składają się jak puzzle, na moje dziedzictwo, z którego wyrosłem. Opowieść pierwsza, to krótka historia mojej babci, ze strony mamy. Druga, to historia mojej prababci ze strony ojca. Dziwne trafy i zawirowania historyczne, spowodowały, że teoretycznie dwie skrajnie różne rodziny z tego samego regionu, w późniejszych pokoleniach połączyły się ze sobą. Jednak najpierw trafiły w ten sam region, Śląsk Opolski.

Różne obyczaje, różne tradycje, różne historie. Według mnie jest to najbardziej ubogacające co mogło się przydarzyć mojej rodzinie. Z obu rodzin wyniosłem, poszanowanie dla innych i zrozumienie, że każdy jest taki sam, nie ma lepszych i gorszych, że nie ważne co by się działo w rodzinie siła, a z osobami spoza rodziny trzeba żyć w zgodzie i zrozumieniu. Tolerancja, bo tak trzeba określić tą myśl, nie ważne kim jesteś, skąd pochodzisz, na przykład z bogatego czy biednego domu, to nie ma znaczenia, bo liczy się to jakim człowiek się jest.

Również w rodzinie, panuje podejście do życia, które mówi, by mimo tragicznych wydarzeń, cieszyć się z tego co jest, żeby zawsze odnaleźć jakieś pozytywy. Tak zawsze mówiła prababcia i mówi również babcia, które swoje przeżyły, zupełnie inaczej, a podejście do życia podobne, mimo pochodzenia z różnych warstw społecznych tamtych lat.

Różnorodność w mojej rodzinie widać najbardziej, przy okazji obchodzenia różnych świąt. Jako przykład podam mijające święta Bożego Narodzenia. Nadmienię, że dopiero studia pozwoliły mi popatrzeć na ten aspekt inaczej, niż na coś normalnego u mnie w rodzinie. Jeden z przedmiotów, traktował o kulturowych aspektach jedzenia. Element typowo lwowskie na stole wigilijnym to tort. Tort zwyczajowo kojarzy się z urodzinami, lecz u mnie również ze świętami. Jak się okazało, jest to element typowo mieszczański-szlachecki ze Lwowa, który sugerował majętność, bo tylko w takich domach się go przygotowywało. Niestety, kiedy mama mojej babci i ciotka, pakowały się, nie zabrały przepisów, a tort świąteczny wykonywały zawsze z głowy. Nikt nie spisał tej receptury, co powoduje, że jedynie próbujemy odtworzyć tort orzechowo-kawowo-makowy. Element, który pochodzi ze strony chłopskiej, z której wywodziła się mija prababcia, to barszcz. Barszcz czerwony, był po prostu na wyciągnięcie ręki. W rejonach Starego Sioła, był powszechny, bo każdy uprawiał buraki, a we Lwowie uważany by za zupę chłopów. Nadto, ciekawiej się robi kiedy pojawiają się elementy śląskie, typowe tylko i wyłącznie dla Śląska Opolskiego, na przykład weisswurst wigilijny, który swoje korzenie ma w Niemczech, szczególnie Rejonu Bawarii.

Z trudnych historii rodzinnych, które przydarzyły się w obu stronach mojej rodziny, przeszedłem do czegoś być może prozaicznego, jak jedzenie. Lecz historie mojej babci oraz prababci, mimochodem stworzyły coś bardzo ważnego dla mojej rodziny, co istnieje do dziś, dziedzictwo, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Moja rodzina, na zasadzie podań przekazuje opowieści, w których są zawarte myśli przewodnie – tolerancji i szacunku, dwóch z gruntu różnych rodzin, których losy się splotły, tradycje i potrawy, których staramy się odnaleźć sens i korzenie, dlaczego tak wygląda nasz stół, a nie inaczej, by nie mówić, bo tak jest i już oraz otwarcie na wprowadzanie nowych zwyczajów kulturowych z jednoczesnym zachowaniem naszych własnych. Myślę, ze zawdzięczmy to właśnie prababci i babci.

Autor: Adam Forlita 2021 r.