Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Kilka słów o tych prawdziwych rodzicach

Moje oczy są koloru brązowego. Niby nic dziwnego dopóki ktoś nie przyjrzy się moim rodzicom – oboje mają niebieskie tęczówki, oboje są starsi od rodziców moich rówieśników. O tym, że jestem adoptowana dowiedziałam się chyba w wieku 5 lat. Nie pamiętam szczegółów. Zdziwienie? Niezrozumienie? Pytania skierowane do kuzynki: czy ona mając „normalnych" rodziców czuje się jakoś inaczej…, czy to, że moja mama nie jest moją „prawdziwą" mamą, oznacza, że jestem jakimś gorszym dzieckiem…i w ogóle co to wszystko oznacza? Tata mi kiedyś powiedział, że mama płakała kiedy po raz pierwszy trzymała mnie na rękach w częstochowskiej porodówce. Przez lata dorastałam w poczuciu pewnej odrębności od moich rodziców, mimo, że bardzo ich kocham. Dziś wiem, że ta więź, która się między nami narodziła jest wyjątkowa. Mam świadomość, że nie są do mnie podobni zewnętrznie, ale za to odziedziczyłam po nich wiele zachowań, gestów, tradycji, które były powielane w ich rodzinach przez pokolenia.

Nie wiem jak wyglądała moja biologiczna mama. Czasami się zastanawiam kim była, czy była podobna do mnie, ile cech po niej odziedziczyłam. Kiedy tak o tym wszystkim rozmyślam, to szybko dochodzę do wniosku, że nie powinno mieć to dla mnie żadnego znaczenia. Moja rodzina jest tutaj, ze mną. Nie ma innego rodzinnego domu, nie ma innej mamy, nie ma innego taty, brata. Poza DNA istnieje jeszcze inny rodzaj dziedziczenia. To co nas kształtuje to pamięć i wspomnienia: dzieciństwo, wychowanie, dojrzewanie, radości, łzy, zabawy, obowiązki, święta, wigilie, wakacje, wyjazdy, remonty, choroby, szkoły, studia. Wszystkie te sprawy są związane z TYMI rodzicami i TĄ rodziną.

Odziedziczyłam po nich DOJRZAŁOŚĆ. Rodzice wychowywali mnie dość „surowo" w porównaniu do moich rówieśników. Nie mogłam mieć niektórych zabawek, oglądać niektórych bajek i filmów, spać poza domem czy chodzić na imprezy. Taki sposób wychowania spowodował, że nauczyłam się żyć w poczuciu, że nie wszystko czego pragnę mogę dostać i że na pewne rzeczy czas przychodzi później. Dzięki temu wyrosłam na osobę, która jest odpowiedzialna, świadoma zagrożeń i cierpliwa. Moi rodzice są bardzo szanowanymi ludźmi w naszym mieście. Dzisiaj czuję swoją dojrzałość, siłę płynącą z wychowania przez rodziców. Wiem, że dzięki nim jestem bardzo odpowiedzialną osobą.

Odziedziczyłam po nich NAWYKI. Ścielenie łóżka, odkładanie przedmiotów na tzw. swoje miejsce, robienie listy zakupów – to tylko niektóre nawyki, które rodzice od dziecka starali się wpoić mi do głowy (oczywiście jest także spora część złych nawyków, które po nich odziedziczyłam – niezamykanie szamponu w łazience po mamie, odkręcanie wszystkich grzejników w domu w tacie). Wszystko to składa się na to kim dzisiaj jestem, jak traktuję innych, jak traktuję siebie.

Odziedziczyłam po nich TRADYCJE. Wigilia i Święta Bożego Narodzenia to najbardziej rodzinne święto jakie istnieje. Moja rodzina co roku obchodzi je tak samo i podejrzewam, że podobnie jak inne rodziny. Kilka dni wcześniej zaczynają się przygotowania: mama kupuje indyka – największego jakiego tylko się da, tata choinkę, która obowiązkowo musi być prawdziwa i bardzo gęsta. Ja zajmuję się przygotowaniem dekoracji i ozdób – składam gwiazdki z papieru według tradycyjnego sposobu, który był przekazywany w rodzinie z pokolenia na pokolenie, piekę i dekoruję pierniki oraz lepię uszka do wigilijnego barszczu. Strojenie choinki  odbywa się w naszym domu tylko i wyłącznie w dzień Wigilii. Każdy z domowników zanim zasiądzie do świątecznego stołu musi się odpowiednio elegancko ubrać. Sam obrzęd wigilijny zawsze wygląda tak samo: tata odczytuje fragment Pisma Świętego o narodzeniu, dzielimy się opłatkiem i składamy sobie życzenia, spożywamy przygotowane potrawy (koniecznie 12!) i na koniec odpakowujemy prezenty. Te świąteczne podarunki są zazwyczaj bardziej wyszukane niż te, które dajemy sobie na inne okazje. Po kolacji chętni idą na pasterkę do kościoła. Podczas tych dni staramy się śpiewać kolędy i pastorałki przy akompaniamencie wujka grającego na pianinie. Od tego roku moje Święta wyglądały trochę inaczej, z racji tego, że były po raz pierwszy spędzone z moim mężem. Chcieliśmy je spędzić w gronie obu naszych rodzin, dlatego musiałam dostosować się też do innych tradycji i zasad panujących w innym domu.

Odziedziczyłam po nich BYCIE DAMĄ. Często słyszę o sobie, że zachowuję się jak dama. Czasami mnie to drażni, bo myślę sobie, że ludzie postrzegają mnie jak księżniczkę. Znajomi rodziców, starsi ludzie zachwycają się moją uprzejmością, sposobem wysławiania, umiejętnością posługiwania się sztućcami czy prostą sylwetką podczas siedzenia przy stole. Dla mnie są to rzeczy naturalne, dla innych pewnie albo nieobecne w dzisiejszych czasach, albo rzadko spotykane. Moje niektóre zachowania rówieśnicy odbierają raczej jako moją zarozumiałość i to czego właśnie nie lubię najbardziej czyli przypadłość księżniczki. Myślę, że rodzice nauczyli mnie nie tylko szacunku do innych ludzi, ale przede wszystkim szacunku do samej siebie.

Odziedziczyłam po nich DOM PEŁEN MIŁOŚCI. Wychowałam się w domu pełnym miłości i rodzinnej atmosfery. Dopiero od niedawna zaczęłam doceniać wspólne jedzenie posiłków (pamiętam, że jak byłam nastolatką to było to moim największym koszmarem) – rzadko się zdarzało, żeby kogoś nie było przy stole. Podczas wspólnego jedzenia odbywały się długie rozmowy na poważne i mniej istotne tematy. W domu zawsze był pies, z którym wychodziliśmy na długie sobotnie lub niedzielne spacery. Mój rodzinny dom kojarzy mi się z ciepłem – tata zawsze w zimie palił w kominkach, mama czekała z ciepłym obiadem, wysłuchiwała wszystkich moich problemów; tata starał się zawsze uchylić nam nieba wyjazdami czy prezentami. Tak jest do dzisiaj, mimo, że wyszłam za mąż i coraz rzadziej bywam w domu. Czasami się zastanawiam jak to jest, że ktoś tak naprawdę obcy jest w stanie pokochać cię, dać ci wszystko czego potrzebujesz do życia (a nawet więcej) i nie oczekiwać nic w zamian. Moi rodzice dali mi dom, którego wiele biologicznych dzieci mogłoby mi pozazdrościć; miłość, która jest prawdziwa mimo dzielących nas genów; poczucie bezpieczeństwa, mądrość i wykształcenie.

Odziedziczyłam po nich NAZWISKO. Jestem dumna z mojego nazwiska. Dziadek ze strony taty walczył w Powstaniu Wielkopolskim. Tata jest znanym adwokatem, z bardzo dużym doświadczeniem, prężnie działającą kancelarią i szeregiem wygranych spraw. Jego nazwisko jest znane w środowisku prawniczym. Mama jest lekarzem ze specjalizacją neurologa dziecięcego, pracuje w szpitalu i prowadzi swój prywatny gabinet. Pacjenci ją bardzo lubią i szanują, nie znam drugiej tak pomocnej i bezinteresownej osoby. Kiedy się przedstawiam niektórym ludziom w mojej miejscowości słyszę dużo miłych słów na temat moich rodziców  – wiem, że są dobrymi ludźmi, ale kiedy ktoś obcy o tym mówi, daje mi to dużo radości. Kiedy w ubiegłym roku stanęłam przed ważną decyzją dotyczącą zawarcia małżeństwa, wiedziałam od początku, że moje nazwisko będzie dwuczłonowe – chciałam by moje nazwisko rodowe pozostało ze mną na zawsze. Mam świadomość, że mój brat „przedłuży" żywotność naszego nazwiska, ale chciałam w pewien sposób oddać hołd rodzicom, którzy kiedyś dali mi dom i ofiarowali swoją miłość. Dzięki nim nie czuje się kimś obcym, czuje się częścią ich świata.

 Adoptowane dziecko staje się częścią danej rodziny, dziedziczy zarówno materialnie, jak i przejmuje tradycje, gesty i zachowania rodziców, krewnych. Myślę, że to, co wyniosłam z domu pozostanie ze mną na zawsze – być może w całości, może tylko po części, może tylko w moich wspomnieniach – ale gdzieś tam będzie istniało dla następnych pokoleń. DNA w dziedziczeniu wartości nie ma żadnego znaczenia. Dziś już wiem, że to ONI są tymi prawdziwymi rodzicami.

Anonim 2016 r. 

Data opublikowania: 17.02.2016
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko