Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Jedyne, co pójdzie ze mną w świat, to geny i wspomnienia

Podchodząc do tematu tej pracy, zastanawiałam się, czym może być moje dziedzictwo kulturowe. Internet oraz zajęcia na uczelni mówią, że powinno się ono wiązać z wartościami duchowymi, zjawiskami historycznymi lub obyczajowymi. Przekazywane z pokolenia na pokolenie, mające znaczenie dla mojej tożsamości. Kultywowanie poczucia piękna i  wspólnoty.

A ja... Siedzę i myślę. Tata, to góral z Nowego Sącza. W sumie to z pipidówki jemu podlegającej. Nauczony pracy od dziecka, wszystko co osiągnął, zrobił własnymi rękami. Podziwiam Go za tę determinację, chociaż często, w żartach, wypominam, że nawet mi pieluchy nie zmieniał więc „co on tam wie o dzieciach". Gdyby nie on, nie miałabym wszystkiego co mam. Pracując w Hucie im. T. Sendzimira chodził na nocne zmiany, żeby rano jechać na targ i handlować. Nie ważne czy zima, czy lato. Czy deszcz czy 40 stopni w słońcu. Chciał osiągnąć cel, zapewnić mnie i mojej mamie godne życie i żeby nam niczego nie brakowało. No i nie brakuje. Choć jeszcze do niedawna aż tak tego nie doceniałam. Wydawało mi się to normą. Jak widać, moje mentalne 25 lat, w ekspresowym tempie ewoluuje. Tata całe życie próbował mnie uczyć poczucia obowiązku, solidności, odpowiedzialności. Do tej pory mówi mamie, żeby mi pokazała to czy tamto, bo „jak ona sobie w życiu poradzi". Mimo, że uwielbiam leżeć na kanapie jak ten leń i nic nie robić cały dzień, budzi się we mnie poczucie obowiązku. Żeby osiągnąć szczyty. Te mojego taty są ogromne. Myślę, że ja dla niego jestem największym szczytem pomimo, że okazuje mi to w ogromnie pokrętny sposób. Ja, zresztą, jemu też. Ogrom naszej miłości okazujemy sobie za pomocą miliarda kłótni. Mama ma nas dość, oboje siebie mamy dość. Ale to dzięki tym kłótniom widzę, ile mam jego genów. Kiedy byłam dzieckiem mieliśmy swoje zabawy, na widok których, mama wyrywała sobie włosy z głowy. Był boks, było sumo. Tata nie jest osobą, która szczególnie okazuje swoje uczucia. Jest nauczony bycia konkretnym. Wszelkie moje emocjonalne rollercoastery przyjmuje z politowaniem. Jak to góral. Z pewnością mam po nim upierdliwość i konkretny umysł.

Pradziadek mojego taty wyjechał kiedyś do Ameryki, za chlebem. Potem ściągnął resztę rodziny. Teraz już wiem, skąd ta wieczna Ameryka w mojej głowie i sercu, a moje zafokusowanie nie wzięło się znikąd. A mama? To perfekcyjny huragan. Zmiecie z powierzchni ziemi wszystko, co nie jest po jej myśli. Nawet mnie oraz tatę. To przez nią płaczę nawet na wzruszających reklamach w telewizji, a film o psie Hachiko to ludzka Niagara. Mama urodziła się w najlepszym miejscu na świecie. Lubaczów, mała miejscowość na Podkarpaciu. Spokojne miasteczko, do którego kocham przyjeżdżać. Do tej pory mieszka tam rodzeństwo mojej mamy, ze swoimi rodzinami. Od dziecka czuję, że jest to moje miejsce na ziemi. Mimo, że nie dzieje się tam nic. Rodzina mojego taty nie odpowiada mi charakterem. Krytykanctwo i narzekanie mają w genach. Tak, mój tata również. Mnie to co jakiś czas omija, ale czasem daje o sobie znać. Nie jesteśmy sobie bliscy. Za to rodzina z Lubaczowa… Istny ogień. To po nich mam absurdalnie paskudne poczucie humoru, które uaktywnia się zwłaszcza, gdy ktoś interesująco się połamie lub powie coś tak głupiego, że głowa mała. Mieszka tam również mój chrzestny, który jest miłośnikiem sportu i mnożenia pieniędzy. Cholera! Tata mnoży, chrzestny mnoży, to i ja powinnam. Swoją drogą ciekawe, że dzieci upodabniają się nie do swoich rodziców, ale do chrzestnych. O ile wujek mi odpowiada bardzo, tak chrzestną zostawiłabym w spokoju. Zresztą ona mnie zostawiła.

Tak, uważam, że geny moich rodziców są moim największym dziedzictwem. A może prędzej ich rodziców? W Lubaczowie zawsze chodzę tymi samymi ścieżkami, odwiedzam te same miejsca i robię te same rzeczy. Może trochę dlatego, że tam nic innego robić się nie da. Ale mimo, że źle się czuję w takim spokoju, tam czuję, że jestem u siebie. Tam się uczyłam jeździć na rowerze, ale najwyraźniej moje ambicje były zbyt małe, a mama bała się o moje zęby i piątą klepkę… bo się nie nauczyłam. Pewnie jej się też nie chciało więcej prać po tym, jak spadałam z tego roweru jak głupia, prosto w błotne kałuże. Taaaaak. Moja ulubiona zabawa, którą mam udokumentowaną na płycie VHS. Ogólnie to nic nie umiem. Nie umiem jeździć na rowerze, dopiero niedawno opanowałam utrzymywanie się na powierzchni wody, zamiast pod. Gotowanie idzie mi jak po grudzie, nauka – pożal się Boże. Przede wszystkim Lubaczów pełni dla mnie funkcję centrum wszechświata. Na moje (nie)szczęście jestem jedynaczką. Zawsze marzył mi się starszy brat, siostra albo chociaż pies. Na żadną z tych rzeczy nie mam szans. W Lubaczowie zawsze zbieramy się wszyscy i spędzamy wspólnie wieczory. Teraz, kiedy mamie nie chce się iść na Wigilię do jej brata, tłumaczę, że niech się cieszy, że ma do kogo. Ja niestety zostanę kiedyś sama…

Rodzice – ok. Lubaczów – ok. Ale centrum mojego życia jest Kraków. Dokładniej nawet, to Nowa Huta. Do dzisiaj bronię jej za każdym razem, gdy ktoś się zastanawia czy mam schowaną w torebce maczetę. Zawsze mówię, że nie. Mam ją w kieszeni. Nie wyobrażam sobie siebie gdzieś indziej. Kiedyś marzyłam o mieszkaniu w centrum miasta, by móc codziennie chodzić brukowanymi uliczkami, w tętent końskich kopyt. Teraz widzę, że nigdzie nie jest tak zielono, jak właśnie w Nowej Hucie. Trzeba pamiętać, że doceniła ja nawet znana aktorka, Joanna Kulig, która mieszkała nieopodal mnie. Będąc dzieckiem z zacięciem detektywistycznym bardzo się przejęłam, gdy dowiedziałam się, że w bloku obok nas, mieszkał Jacek Zieliński ze Skaldów. Pal licho zespół! Trzeba było się dowiedzieć kto to jest! Niestety, zanim zebrałam się na odwagę, zdążył się wyprowadzić. Może zauważył, że jakaś wariatka za nim krąży? Reszta moich dni mijała na zabawach, na placu zabaw pod blokiem. Żałuję, że tamtych czasów już nie ma. Mogłam bezkarnie rozbijać głowę o huśtawkę i nikt nie miał pretensji do moich rodziców, że mnie zaniedbują. Nową Hutę znam z każdej strony. Tej bezpiecznej i tej mniej. Jako nastolatkę, fascynowało mnie niebezpieczeństwo. Po pierwsze – byłam dzieckiem, po drugie – nikt nie powiedział, że miałam coś w głowie. Na przestrzeni czasu myślę, że niewiele. Jednak wychowanie moich rodziców spowodowało, że byłam odporna na wpływy otoczenia Wiadomo, musiałam przeżyć zakazaną miłość z niebezpiecznym facetem czy ucieczkę z domu, zapominając o szczoteczce do zębów. Ucieczka była tak fascynująca, że bojąc się reakcji rodziców, napisałam im sms, kiedy wrócę.

Teraz, kiedy mam swoje 25 lat na karku i plany na przyszłość, dostrzegam piękno miasta, w którym żyję od urodzenia i mojej dzielnicy. Widzę wspaniałą, starą architekturę i bloki, które mają więcej lat niż ja sama. Zresztą w takim mieszkam. Widzę Teatr Ludowy, który w tym w 2015 roku obchodził swój jubileusz 60-lecia, na deskach którego miałam okazję występować. Raz, bo raz, ale jednak ! Widzę Łaźnię Nową, która jest dumą Nowej Huty i Kino Sfinks, w którym oglądałam bajki. Ogromnie mnie cieszy, jak rozwija się tu kultura. Nowohuckie Centrum Kultury idzie jak burza i postawiło zimą lodowisko. A jakie spektakle do niego przyjeżdżają ! Z przyjemnością siedziałam na widowni, gdy na scenie swoje role odgrywali Katarzyna Glinka czy Mikołaj Roznerski. Zalew Nowohucki, w lecie, zrobił furorę „Zalewem Sztuki". A teraz? To przecież tutaj kręciła się „Pani z przedszkola", a niedawno spotkać można było Jima Carrey'a. Dopiero teraz jestem w stanie to wszystko docenić. Kiedy jestem starsza i chce mi się wiedzieć. Chce mi się także dowiadywać. Widzę, że Nowa Huta to nie tylko siedzenie pod blokiem i wracanie do domu na 20, bo „Na Wspólnej" leci. Choć to były piękne czasy. To tutaj przeżyłam pierwsze załamania, dowiedziałam się jak smakuje alkohol i nauczyłam się mówić „nie". Wiem też, jak łatwo jest osądzać ludzi, chociaż sama często to robię. Wiem, że osoba zła nie zawsze jest zła, a dobra nie musi być dobrą. Dziedzictwem są moje doświadczenia, które z chęcią przekażę swoim dzieciom. Dumnie im powiem, że jestem w Nowej Huty.

Być może ta praca nie jest to końca tym, czego ode mnie oczekiwano. Czasem jednak warto przełamać schematy. Moja rodzina nie ma tradycji, które kultywuje. Które przekazano mi i które ja przekażę dalej. Osobiście, bardzo bym chciała. Jedyne, co pójdzie ze mną w świat, to będą moje wspomnienia i geny. To one są moim dziedzictwem kulturowym. Ukształtowały mnie i nauczyły wyrażać siebie. To te geny pozwoliły mi rozwijać swoją pasję, dzięki której pisanie tego tekstu było przyjemnością. To przez te geny nie raz wzruszyłam się, sklejając litery w słowo.

Autor: Anna Matiaszek 2016 r.

Data opublikowania: 16.02.2016
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko