Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Muzyka kształtująca życie

Co dla mnie jest moim własnym, osobistym dziedzictwem? Takie proste na pierwszy rzut oka pytanie okazało się dość trudnym oraz wymagającym przeanalizowania całego życia. Żeby szukać czegoś w przeszłości, musiałam zastanowić się nad teraźniejszością – nad tym, co jest dla mnie ważne tu i teraz. Najważniejszą z wartości dla większości z nas jest rodzina. Z nią są związane najlepsze wspomnienia, drodzy sercu ludzie, miejsca, przedmioty i oczywiście zwyczaje. Te wszystkie wartości, które wymieniłam powyżej, pomagają nam „trzymać się" w życiu codziennym – tak samo, jak drzewa trzymają się ziemi przy pomocy korzeni. Jednymi z takich „korzeni" dla mnie są zwyczaje i tradycje mojej rodziny.
 
Kiedy stajemy się dorośli, dość często nie jesteśmy w stanie wyodrębnić zwyczajów, które panują w naszej rodzinie. Są dla nas naturalne, ponieważ dużą część z nich przejęliśmy z czasów dzieciństwa. Najczęściej były przekazywane w formie ustnej od babć i dziadków. Niestety, dość często się zdarza, że takiego rodzaju „informacja" z przeszłości jest postrzegana przez najmłodsze pokolenia jako coś niepotrzebnego i uciążliwego. Tak było i w moim przypadku, jednak dziś tego żałuję.
 
Halej powiedział kiedyś, że „Nikt nie jest w stanie zapewnić dzieciom tego, co mogą im dostarczyć dziadkowie: to Oni obsypują pyłem gwiazd życie swoich wnucząt". Dziś, jak najbardziej z tym się zgadzam. 
 
Moi dziadkowie byli ludźmi bardzo inteligentnymi. Pobrali się w połowie XX wieku, od razu po zakończeniu II wojny światowej. To były trudne czasy i z tego powodu ich największym marzeniem było stworzenie zwartej i szczęśliwej rodziny. Jak wynika ze słów mojej babci, w dużej mierze udało im się to dzięki wprowadzaniu zwyczajów i tradycji do życia rodzinnego. Tych zwyczajów było bardzo wiele. Chciałabym napisać o jednym z nich, mającym wpływ na całe moje życie. Najpierw jednak muszę odrobinę cofnąć się do przeszłości.
 
W 1935 roku moja babcia wraz ze swoimi rodzicami pojechała na wycieczkę do Sankt-Petersburga, podczas której trafiła na koncert muzyki klasycznej, zorganizowany przez Konserwatorium im. Nikołaja Rimskiego-Korsakowa. Była w wieku około dziesięciu lat. To, co usłyszała, wywarło na niej duże wrażenie, ponieważ muzyka jest językiem uniwersalnym i często intuicyjnym. W ten wieczór zagrano koncert „Cztery pory roku" Antonio Vivaldiego, który stał się w przyszłości jej ulubionym utworem – początkiem obcowania ze światem muzyki klasycznej i narodzinami pierwszego rodzinnego zwyczaju. Później babcia nadała mu nazwę: „Klasyczna sobota".
 
„Klasyczna sobota" była po pierwsze sposobem „powrotu" do dzieciństwa, po drugie próbą wniesienia do powojennego życia jak największej ilości piękna i kolorów. Każda taka sobota zaczynała się podobnie. O godzinie 10:00 babcia szła do kuchni i włączała swój ulubiony koncert Vivaldiego. W tym momencie każdy dokładnie wiedział, że nadeszła pora na wspólne śniadanie. Tylko i wyłącznie w ten dzień można było napić się herbaty z porcelanowych filiżanek. Od razu po śniadaniu babcia zaczynała gotować obiad, na który zawsze był zaproszony ktoś z miłośników muzyki, literatury lub sztuki. Zazwyczaj wszyscy zbierali się o godzinie 14:00. Mój dziadek był myśliwym i dlatego też każdy sobotni obiad zaczynał się od wniesienia przez babcię talerza z pieczenią z dziczyzny. Podczas wspólnego jedzenia i rozmów, w tle można było usłyszeć radio „Kultura". Kulminacją każdego obiadu był pieróg z jabłkami. Gdy nadchodziła ta chwila, dziadek zazwyczaj włączał gramofon i wybierał jedną z ostatnio kupionych płyt winylowych. Wydaje mi się, że nie był zbyt wielkim miłośnikiem muzyki klasycznej, jednak z pewnością był zakochany w babci i to, co było ważne dla niej, stawało się tak samo ważne dla niego. Raz w miesiącu, w sobotni wieczór, cała rodzina wybierała się do miejskiego domu kultury na koncert chóru lub orkiestry, które w czasach PRL-u odbywały się dość licznie.
 
Znaczenie tej tradycji w moim życiu jest nie do przecenienia. Dzięki zainteresowaniu całej rodziny muzyką klasyczną, już w wieku sześciu lat miałam zajęcia z nauczycielką gry na fortepianie. Sokrates stwierdził, że „wychowanie przez muzykę jest najznakomitsze, bowiem rytm i harmonia najgłębiej wnikają w duszę, wzbudzając wykształcenie w niej odwagi i przyzwoitości. Wykształcenie muzyczne uchodzi za środek wychowawczy potężniejszy od innych". Całkowicie zgadzam się z tymi słowami.
 
Zajęcia z Panią Anią przekonały mnie i rodziców, że muzyka to moja przyszłość. W 1993 roku zaczęłam naukę w szkole muzycznej I stopnia, a w 2004 roku uzyskałam świadectwo ukończenia szkoły muzycznej II stopnia. Od razu rozpoczęłam studia na Akademii Muzycznej w Mińsku i po pięciu latach studiów zostałam zatrudniona na stanowisku wykładowcy i dyrygenta. 
 
Jestem muzykiem już od ponad dwudziestu lat i jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się tego żałować. Zdaję sobie sprawę, że za ten prawidłowy wybór swojej życiowej drogi muszę być wdzięczna mojej babci. Niestety, od niedawna już jej nie ma i w hołdzie jej pamięci w każdą sobotę piję herbatę z babcinej porcelanowej filiżanki i słucham koncertu Vivaldiego...
 
Autorka: Natallia Prushynskaya 2015r.
Data opublikowania: 09.03.2015
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko