Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polskie kolędy

Największym i najbardziej wartościowym dziedzictwem dla mnie są polskie kolędy. Tak się okazało, że właśnie kolędy towarzyszyły mi w trudnych okresach mojego życia, o czym póżniej opowiem, ale do dnia dzisiejszego kojarzą mi się one z poczuciem święta, radości i ciepła. Kolędy dla mnie to skarbiec najlepszych wartości i uczuć – religijnych, narodowych, artystycznych, jak też tych najbardziej intymnych, związanych ze wspomnieniami dzieciństwa: wigilii, choinki, pasterki i nieodłącznego od nich śpiewania kolęd w gronie rodzinnym.
 
Urodziłam się 10 września 1990 roku w Krasnodarze, Rosja. Więcej niż połowę życia mieszkałam w Rosji, ale nigdy nie miałam poczucia przynależności do narodu rosyjskiego. Dlaczego? Pierwszą przyczyną jest specyficzny stosunek Rosjan do obcokrajowców, to znaczy, że wystarczy mieć polskie nazwisko, żeby ciebie już traktowali jako obcego. Moja mama i ja mamy polskie nazwisko po moim pradziadku Marianie.
 
Mój pradziadek Marian Jasiński urodził się w 1898 w Warszawie, był trzecim dzieckiem w rodzinie. Po ślubie przeprowadził się do Pragi, które teraz jest dzielnicą Warszawy, lecz w tych czasach uważana była za miasteczko. 
 
Po kilku latach młoda rodzina postanowiła wyjechać do Rosji, do Krasnodaru, w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Udało się. Pradziadek pracował jako inspektor finansowy, kilka lat później urodził się ich syn a mój dziadek Edward (02.12.1924). W Księdze Pamięci w Krasnodarze znalazłam jego nazwisko. Stąd wiem, że pradziadka skazali na śmierć 28.08.1938 г. tylko dlatego, że był Polakiem. Rozstrzelali go osiem dni później 05.09.38 r. Prababcia dowiedziała się o jego śmierci dopiero dwa lata później. Od tego momentu w dokumentach narodowość naszej rodziny zapisywana zostaje jako rosyjska, w domu przestajemy posługiwać się językiem polskim. Ale moja mama nigdy nie zapomniała historii naszej rodziny i uczyła mnie ją szanować. To stało się drugą i najważniejszą przyczyną tego, że najbardziej wartościowym dziedzictwem dla mnie stało się dziedzictwo polskie a nie rosyjskie. 
 
Moja mama zawsze miała poczucie przynależności do polskiej narodowości i chciała kultywować polskie tradycje i kulturę. W domu często obchodziłyśmy polskie święta. Po raz pierwszy polskie kolędy śpiewała mi mama, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. Po tych strasznych wydarzeniach z 1938 r., w życiu codziennym posługiwaliśmy językiem rosyjskim, lecz w święta bardzo cicho, żeby nikt obcy nie słyszał, śpiewaliśmy razem kolędy. To była nasza tajemnica, to łaczylo rodzinę i dawało poczucie jedności. Wtedy one stały się dla nas pieśniami patriotycznymi, symbolizowały polskość.
 
Po raz drugi w życiu „spotkałam" polskie kolędy kiedy miałam 11 lat, i to też było w Rosji. Moja mama zapisała mnie do ośrodka polonijnego „Jedność" w Krasnodarze. W tych czasach to była mała organizacja, łącząca Polaków z południa Rosji. Polacy, stanowiący stosunkowo nieliczną grupę etniczną ludności Kubania, doświadczyli w okresie władzy radzieckiej prawdziwej katastrofy demograficznej, związanej zarówno z represjami stalinowskimi, jak również z utratą samoidentyfikacji religijnej, kulturalnej oraz językowej. Tym niemniej, Polonia Kubania przetrwała podczas skomplikowanych etapów swoich dziejów, potrafiła uniknąć kompletnej asymilacji w regionie, gdzie częstokroć ulegały przetopieniu różne narody.
 
„Jedność" działała w sposób następujący: kilka raz w roku organizowane były spotkania członków organizacji, żeby omówić sprawy bieżące, zapoznać się z nowymi dla organizacji ludźmi oraz dostać czasopismo „Wiadomości Polskie". Dla mnie, jako dla dziecka, te zebrania były zawsze bardzo długie i męczące. Ja czekałam na święta. 
 
Jak mówiłam już wcześniej, organizacja nie była liczna, i święta zawsze staraliśmy się  spędzać razem. Jedną z organizatorów takich uroczystości była Pani Jadwiga, piękna starsza Pani. Ona przyjechała z Krakowa 20 lat temu razem z mężem, który dostał prace i została na zawsze, chociaż wiem, że bardzo tęskniła za Polską. Pani Jadwiga postanowiła zrobić z nas, dzieci polonijnych, zespół piosenki polskiej „Skowronek". Występowaliśmy tylko i wyłącznie na spotkaniach naszej organizacji, bo tak naprawdę nikt z nas nie miał talentu, ale zawsze dostawaliśmy wielkie brawa. 
 
Najbardziej pamiętnym dla mnie było Boże Narodzenie w 2012 roku. Dwa miesiące przed świętem Pani Jadwiga szyła dla mnie sukienkę – ja miałam być aniołem. Suknia była przepiękna i ja nie mogłam już doczekać tej chwili, gdy mogłabym ją włożyć. 
 
Miesiąc przed świętami, 23 października, zdarzył się atak na moskiewski teatr na Dubrowce. Wówczas w teatrze odgrywano drugi akt musicalu "Nord-Ost". W tym momencie w teatrze znajdowały się 922 osoby. Atak zakończony był 3 dni później odbiciem obiektu przez antyterrorystów i śmiercią 173 osób. Przez 3 dni cały kraj czekał na wiadomości, w prawie każdej rodzinie nie wyłączali telewizora. Po tych wydarzeniach moja mama bała się iść do zatłoczonych miejsc, wiec postanowiła obchodzić święto w domu. Jednak ja nie mogłam zaakceptować takiej decyzji, więc prosiłam i prosiłam by iść do centrum, gdzie powinno było być spotkanie. W końcu mi się udało. 
 
To Boże Narodzenie było naprawdę rodzinnym, bo przyszło tylko 20 osób. „Skowronki" śpiewały kolędy, w kącie sali była mała choinka, ktoś przyniósł ze sobą ryby i ciasteczka, opłatki. Każdy składał życzenia tylko i wyłącznie o to, żeby nic podobnego na świecie więcej się nie zdarzyło.
 
Po raz trzeci i z zupełnie innej strony, kolędę poznałam dwa lata temu, kiedy przyjechałam do Krakowa żeby podjąć studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. Mieszkać w Krakowie, najpiękniejszym miejscu w Polsce, o tym marzyłam już od kilku lat. Przed świętami zdecydowałam się nie wyjeżdżać, bo do domu mam około 2000 km. Okazało się, że Kraków o tej porze jest pusty, wszyscy wyjeżdżają do domów i nawet w akademiku nie ma ludzi. Było mi strasznie smutno, bo po raz pierwszy w życiu Boże Narodzenie obchodziłam nie w gronie rodzinnym. Postanowiłam pójść do Bazyliki Mariackiej na Koncert Kolęd: „DLA TRZECH KRÓLI" w wykonaniu Janusza Radka oraz innych artystów. Nigdy wcześniej nie słyszałam kolęd śpiewanych w kościele. Trudno mi znaleźć takie słowa, żeby opisać moje uczucia. Z jednej strony znam wszystkie słowa i muzyka jest taka sama, lecz… Nie słyszałam żeby kolęda brzmiała na tyle uroczyście i przepięknie. Czułam, jakbym po kilku latach rozdzielenia spotkała swojego najlepszego przyjaciela, który dawno wyjechał do innego kraju – i stał bardziej szczęśliwy, niż kiedyś.
 
W trakcie przygotowania tego eseju czytałam o polskich kolędach w Internecie. Wydaje mi się ważne, że kolędy nie ograniczały się tylko do roli pieśni religijnej, obrzędowej. W pewnych okresach historycznych stały się pieśniami patriotycznymi, symbolizowały polskość.
 
Stary czy młody, wierzący czy obojętny religijnie – gdzież jest Polak, dla którego melodie „Bóg się rodzi...", „Wśród nocnej ciszy...", „W żłobie leży..." – nie stanowiłyby części własnej duszy?
 
Podobnie brzmiących zachwytów nad rodzimą twórczością kolędową można odnaleźć w polskiej literaturze i krytyce niemało. Wypowiadali je najwybitniejsi poeci, jak Adam Mickiewicz, który w wykładach z literatury słowiańskiej (1841) mówił:  "Nie wiem, czy jaki inny kraj może się pochlubić zbiorem podobnym do tego, który posiada Polska... Mówię o zbiorze Kantyczek... Uczucia w nich wypowiedziane, uczucia macierzyńskie, gorliwej czci Najświętszej Panny dla Boskiego Dzieciątka, są tak delikatne i święte, że tłumaczenie prozą mogłoby je spospolitować. Trudno by znaleźć w jakiejkolwiek innej poezji wyrażenia tak czyste, o takiej słodyczy i takiej delikatności". 
 
Autor anonimowy 2015 r. 
Data opublikowania: 10.02.2015
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko