Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Wszystko gra, czyli muzyczna opowieść o moim dziedzictwie

Przygotowania do niniejszej pracy zajęły mi wiele czasu, ponieważ długo zastanawiałam się, o czym mogę z pełną świadomością powiedzieć, że jest moim dziedzictwem kulturowym. Czy region, w którym żyję, w którym się urodziłam, gdzie spędziłam większą część życia? Niekoniecznie, ponieważ nie kultywuję rodzimych tradycji, nie dbam o środowisko okolicy, rzadko wyjeżdżam na wycieczki rowerowe czy piesze w pobliżu Krakowa czy na obszarze Małopolski. Mało we mnie dbałości o prawdziwe produkty regionu, mało prawdziwie polskiego gotowania, podtrzymywania kultów religijnych. Czy może rodzina jako opowieść, saga? Także miałam wątpliwości, czy dzieje mojej rodziny można by uznać za moje dziedzictwo, pomimo wielu ekscytujących elementów, jakie w życiu moim i moich bliskich się wydarzyły. Ponadto rodzina jest rozsiana po całym świecie, utrzymujemy ze sobą kontakty od Święta i kiedy brak planów na wakacje. Podziwiam jednego z moich wujków, który za swoje hobby przyjął sporządzenie drzewa genealogicznego rodziny. Prace trwają, nie wiem, na jakim są etapie, ale jego zachłyśnięcie się obfitością rodzinnych opowieści, przemożna chęć upamiętnienia zmarłych i dowiedzenia się jak najwięcej o żyjących wprawia mnie w niemy zachwyt i zazdroszczę wujkowi silnej woli w poszukiwaniu często bardzo skrzętnie ukrytych wiadomości i pamiątek. Wreszcie, nie mogę powiedzieć o polskości, że jest moim dziedzictwem – należę do osób skierowanych ku podróżom, uważam, że granice grają istotna rolę dla polityki, ekonomii, gospodarki, ale nie dla ludzkich dążeń, pragnień, marzeń. Dopiero za granicą, gdzie życie jest zupełnie inne, bez żadnej waloryzacji w kategoriach lepiej i gorzej – w spotkaniu z obcym językiem, kulturą, innym znaczeniem uśmiechu człowiek może spojrzeć w głąb siebie i nauczyć się swojego własnego języka. Poza tym uwielbiam uczyć się języków obcych i możliwość praktyki z anglofonami czy użytkownikami innych języków jest dla mnie wyzwaniem i frajdą. Zastanawiałam się, czy mogę uznać mój język, bądź co bądź, język krakowski, małopolski, za swoje dziedzictwo. Opisałabym wtedy wszystkie ciekawe sformułowania, jakich nauczyłam się od rodziców jako dziecko, a potem okazało się, że są słowami używanymi potocznie, neologizmami podtrzymującymi tożsamość społeczności. Uznaję za ważne i niezwykle ciekawe to zjawisko, odczuwam chęć zbadania go szerzej, ale jednak nie ten temat wybrałam jako podstawę do niniejszych rozważań.
 
Podsumowując ten przydługi wstęp muszę podkreślić, że wszystkie wymienione elementy grają dla mnie istotną rolę w budowaniu swojej świadomości patriotycznej i kreowaniu swojego życia. Nie mogę ich jednakże usytuować na piedestale mojego dziedzictwa, bo to nie one – czy raczej nie przede wszystkim one spowodowały, że jestem tym, kim jestem tu i teraz.
 
Mam jednak coś, co powoduje, że moje życie jest harmonijne, co uwrażliwia mnie na dysonanse i zachęca do pochylania się nad każdą ćwiartką życia: muzyka. Swoją przygodę z muzyką rozpoczęłam, gdy moja mama była w 4 miesiącu ciąży i grała rolę w teatrze muzycznym. Nie da się ukryć, że z mlekiem zostałam nakarmiona miłością do śpiewu, opery, instrumentów, dźwięków wydawanych przez wszystko, co żyje i co trzeba ożywić pracą ludzkich rąk. Mój tato jest dyrygentem, odkąd pamiętam pokazywał mi, jak grać na pianinie, uczył taktować. W efekcie tych wszystkich zabiegów poszłam do szkoły muzycznej, której nie ukończyłam – zabrakło mi półtora roku do uzyskania dyplomu, ale na tym nie skończyła się moja historia z muzyką. Po ukończeniu liceum rozpoczęłam studia nie związane z muzyką, ale już pół roku później śpiewałam z chórem Psalmodia na koncercie Nieszpory dla Papieża Jana Pawła II w pierwszą rocznicę Jego śmierci.
 
Chciałabym napisać, że tutaj zaczyna się opowieść o moim dziedzictwie kulturowym. Opisać niezwykły koncert, podkreślić, jak ważna była to chwila – mój tato dyrygował, ja śpiewałam w chórze. Jednak uświadamiam sobie, że dziedzictwo nie wyrasta nagle tak jak ja, nie wychowuje się go chwilowo, jest upamiętnieniem i celebrowaniem nawet małych elementów – tradycji, gestów, przekazów, które sprawiają, że ludzkie życie nabiera sensu i ponadczasowości. Muszę więc odwołać się do moich dziadków, czyli Franciszka i Izabeli.
 
Dziadek uczył na akademii muzycznej, był śpiewakiem. Tata poszedł w jego ślady, skończył szkołę i akademię muzyczną w Krakowie. Babcia występowała, również śpiewając na scenie Teatru Bagatela, ówczesnego Teatru Rozmaitości. Ze strony mojej mamy nie było muzycznych tradycji w rodzinie, ale moja mama od zawsze kochała śpiew i ukończyła szkołę muzyczną. Od zawsze – od mojego zawsze – pracowała też w teatrze muzycznym.
 
Moje dzieciństwo było więc dzieciństwem do pozazdroszczenia: podczas Świat Bożego Narodzenia zasiadaliśmy w maleńkim pokoju i razem z rodziną śpiewaliśmy kolędy przy akompaniamencie taty grającego na pianinie. Kiedy trochę podrosłam i zaczęłam szkołę, wtórowałam mu na skrzypach. Pamiętam, gdy siedząc na balkonie krakowskiej filharmonii, nie rozumiejąc zupełnie nic z tej magii, która trwa na estradzie, dyrygowałam w szalonej radości razem z tatą, wygrywałam rozchełstane pasaże z pianistą, przeżynałam wyimaginowane skrzypeczki razem z koncertmistrzem i buczałam dziewczęcym basem razem z waltorniami. Nie straszne mi były takie dumne hasła jak Beethoven, Mozart, Bach, to była niezwykła feria barw, dźwięków, radości i ekstatycznej nirwany, której nijak nie mogłam wtedy ani pojąć, ani wyrazić, ani docenić. We wspomnieniach widzę również jak płakałam razem z moja mamą, która grając tę samą rolę, którą grała będąc w ciąży, chodziła po widowni w poszukiwaniu swojego brata. Śpiewała wtedy niezwykle smutną piosenkę, dzieci płakały, muzyka grała mollowe smutki i cała sala szukała biednego chłopca razem z moją mamą. A ja umierałam z dumy, że to moja mama i że to mój skarb – jak ona śpiewa, że śpiewa, że jest muzyka i ja zaczynam rozumieć, że w tej muzyce zawarte jest więcej niż w słowach, bo słowa nazywają uczucia a muzyka je wyraża.
 
Nie było zatem innej drogi jak posłać dziecko dwóch muzyków do szkoły muzycznej. I tam zaczął się skrzypcowy etap mojego życia. Ćwiczyłam z tatą, on na altówce ja na skrzypcach. Akompaniował mi, kiedy ćwiczyłam trudne frazy w koncertach Bacha. Przez rok grałam również na flecie poprzecznym, ale obowiązkowy fortepian zniweczył moją fletową karierę. Jednak chwile związane ze skrzypcami również należą do ciekawych i pełnych radości: czy to na lekcjach skrzypiec, gdy udawało mi się wyćwiczyć niemożliwie trudną codę, czy na zajęciach z zespołów, gdzie razem z innymi uczniami graliśmy w kwartecie różne utwory. Były audycje muzyczne, prezentowanie swoich umiejętności w szerszym gronie i oswajanie się z publicznością. Były także wyjazdy, gdzie nie było weselszego i bardziej rozśpiewanego autobusu jak nasz. Wykonywana przez nas muzyka miała tak wielką moc, że nie musieliśmy nic innego mówić, można było porozumiewać się piosenkami, utworami. Co więcej, kontakty z zagranicznymi uczniami też potwierdzały doniosłość znaczenia muzyki, bo jedną z chwil, które najbardziej zapadły mi w pamięć z jednej z wyjazdów, było wykonanie utworu gospel na chór mieszany podczas zwykłej lekcji chóru. Śpiewaliśmy ten jeden utwór tak długo, aż umieliśmy go na pamięć, ale nie tylko to było istotne – jeszcze ważniejsza była radość wynikająca ze współdzielenia muzyki, świadomość użycia własnego ciała do wykonywania całkowicie pięknego utworu, idealnie wpisanego w nurt gospel, utworu, gdzie radość jest w każdym z akordów. Pomimo, że od tej chwili minęło ponad 12 lat, do dzisiaj mam nuty tego utworu i potrafię go zaśpiewać z pamięci.
 
Jednak po ukończeniu szkoły średniej wydawało się, że już nic nie będzie łączyło mnie z muzyką. Okazało się jednak, że tradycja miała inne plany i skierowała mnie na uczelnię, z której chórem – Psalmodia – miał być wykonywany wyżej wspomniany koncert dla Papieża. Koncert był niezwykłym wydarzeniem dla mnie i dla mojej rodziny – przybrał nietypową formę. Mianowicie, odbywał się równocześnie w trzech miastach – Krakowie, Gdańsku i Warszawie. Przemyślana reżyseria zakładała, że każdy z zespołów będzie wykonywał utwór na zmianę. Koncert udał się do tego stopnia, że postanowiłam zostać w chórze na dłużej i w ten sposób śpiewam w Psalmodii do dzisiaj.
 
Podczas tej siedmioletniej już przygody, miałam okazję śpiewać w najbardziej rozpoznawalnych miejscach w Polsce: w filharmonii krakowskiej, w Operze Krakowskiej, na koncercie dla gen. Andersa w Drohiczynie, na tourne po Włoszech, Austrii, Niemczech, Szwecji, Czechach. Podjęłam również indywidualne lekcje śpiewu i myślę, że mogę określić siebie jako sopran, chociaż niezwykle daleka droga dzieli mnie od mistrzostwa na Eliny Garancy, mojej idolki.
 
Z racji tak głęboko zakorzenionych tradycji muzycznych, przedmiotem mojego zastanowienia jest sytuacja muzyki i wszelkich związanych z nią instytucji w Krakowie i w Polsce. Ogromnym zagrożeniem płynącym z sytuacji ekonomicznej jest kwestia dotacji. Państwo pokrywa koszty podstawowe, czyli pensje i utrzymanie bazy - budynku, administracji. Czy jednak istnieje możliwość powierzenia kierownictwa takich instytucji w ręce organizacji pozarządowych, czy taka sytuacja nie pogorszyłaby odbioru sztuki, nie wpłynęłaby na pauperyzację odbiorców, nie przyniosłaby więcej szkód niż sytuacja obecna? Wydaje mi się, że nie, z kilku elementarnych powodów: muzyka, sztuka najbardziej ulotna ze wszystkich, jest kwestia gustu, ale posiada kanony analogiczne do kanonów w literaturze, architekturze, malarstwie, itd. Akademie muzyczne pełne są wszechstronnie (w obszarze muzyki) wykształconych młodych, pełnych zapału i pasji muzyków, ale także podróżującej po świecie i związanej z przeróżnymi zagranicznymi instytucjami muzycznymi kadry. Nie ma takiej możliwości, by powierzenie w ich ręce instytucji muzycznych przyniosło pogorszenie jakości. Muzyka, jak inne sztuki, musi się otwierać na nowości, musi iść z duchem czasu i choć symfonie Mozarta wciąż urzekają spójnością wypowiedzi, nie sposób nie zauważyć, że odbiorca pragnie także innej, obok klasycznej, podniety artystycznej. Właśnie po to kształceni są studenci, którzy nawet częściej niż studenci uczelni nieartystycznych wyjeżdżają za granicę na różnego rodzaju stypendia. Obserwacja kultury od środka, od kulis, pozwala na niezwykle głębokie poszerzenie wrażliwości, ale przede wszystkim świadomości, czym jest i jak działa świat muzyki od strony organizatorskiej. Nie ma zatem obawy, że powierzenie kierownictwa w takie ręce zaowocuje zubożeniem treści. Na pewno wśród takich muzyków zdarzy się Jan Klata, który zapragnie zrewolucjonizować polską scenę muzyczną, ale czy właśnie nie takiego wyrwania z marazmu nam dzisiaj potrzeba?
 
Druga kwestia dotyczy kosztów, jakie ponoszą artyści a tym samym instytucje muzyczne zatrudniające artystów. Niedawno podjęta została kwestia niezatrudniania w przedszkolach profesjonalnych rytmiczek, twierdząc, że przedszkolanki są wystarczająco wykształcone, by przeprowadzać z dziećmi fascynujące, zapadające w pamięć zajęcia muzyczne. Trudno mi się z tym zgodzić: przywoływałam już wspomnienia z mojego okresu szkoły i co prawda w moim przypadku ta reguła się nie potwierdza, ale jestem w mniejszości - większość koleżanek i kolegów czynnie uprawia ten wspaniały zawód muzyka. Wiele z moim koleżanek już od pierwszej klasy szkoły podstawowej grało na fortepianie, powoli zdobywają narzędzia do wykonywania przyszłego zawodu. Po szkole podstawowej, a byłam pierwszym rocznikiem gimnazjum, należało wybrać, przechodząc do sześcioletniej dla nas szkoły (połączenie gimnazjum i liceum) profil - instrument lub rytmika. Wynika z tego, że 13 letnia osoba, musiała już wiedzieć, że zajmie się tym zawodem w przyszłości i od momentu tego wyboru zaczyna się kształtowanie jej życia. Oczywiście, jak w każdym przypadku, nie wszystkie koleżanki (piszę w rodzaju żeńskim, ponieważ na moim roczniku nie było żadnego chłopca na tym profilu) faktycznie zawód wykonują, ale nie zmienia to faktu, że dla tych, które to robią, decyzja została podjęta właśnie w tym okresie. Dowodzi to, że nie ma racji pani Dorota Zawadzka, szerzej znana jaki Super niania, że ktokolwiek może wykonywać taką pracę.
 
Jak ma się to jednak do kwestii finansowania: tak samo jak wybór zostania lekarzem czy astronautą, takich decyzji nie podejmuje się w efekcie chwilowego kaprysu. Do jej podjęcia niezbędne są studia, wyrzeczenia, a przede wszystkim godziny czasami morderczej pracy - ćwiczenie codziennie, przez kilka godzin. Ponadto trud bycia muzykiem polega na tym, że praca nie jest biurem, do którego wchodząc zostawia się swoje życie na wieszaku, a wychodząc zamyka się drzwi i praca oczekuje za nimi do następnego razu (nie dewaluując oczywiście znaczenia pracy biurowej, którą sama wykonuję i którą zabieram czasami ze sobą do domu). Ćwiczenie, kursu, warsztaty, przesłuchania, konkursy, to muzyczna codzienność. W moim przekonaniu tak ogromny wkład pracy w szerzenie kultury zasługuje na godne pensje, które są jednym z wyrazów docenienia muzyka przez administrację instytucji. Powierzenie jej w ręce organizacji pozarządowej może - oczywiście nie musi, ale zakładam optymistyczną wersję - poprawić tę sytuację na przykład poprzez zmianę zatrudnienia na impresaryjne. Muzycy nie byliby zaangażowani na pełen etat (co tak naprawdę funkcjonuje zupełnie inaczej - nie ma możliwości pracy w jednej instytucji, trzeba znajdować dodatkowe zatrudnienie, z czego wynika, że konkurencja jest ogromna), lecz doangażowywania do poszczególnych spektakli, koncertów, wydarzeń. Taka elastyczność spowodowałaby, że więcej osób znalazłoby zatrudnienie, a podniesienie pensji wiążące się z rezygnacją ze stałych etatów poprawiłoby sytuację na muzycznym rynku ekonomicznym.
 
Kwestią związaną ściśle z pogorszeniem rynku muzyki na polskiej arenie sztuki jest edukacja. W szkołach podstawowych nie ma rozbudzanej świadomości, czym jest muzyka klasyczna, jakie ma zalety, nie uczy się ludzi wrażliwości i program nie zakłada obowiązkowych wyjść np. do filharmonii. Nie jest to pomysł utopijny, raczej marzenie o wdrożeniu do ludzkich umysłów, że muzyka jako sztuka nie musi być wyłącznie nudnym skleceniem dźwięków, których się nijak nie rozumie i które oprócz melodii, która i tak za kilka taktów się zmienia i poprzez różne wariacje przestaje być rozpoznawalna jako temat początkowy, nie ma w niej żadnej wartości. Muzyka jest przede wszystkim rozrywką, zawsze nią była oraz sferą komunikacji, w moim przekonaniu odnoszącą bezpośrednio do Absolutu, przez swoją ulotność, pewnego rodzaju absurdalność (wszystkich dzieł sztuki możemy dotknąć, muzyki, w podobieństwie do słowa pisanego możemy dotknąć tylko, gdy jest zapisana - od książki odróżnia ją jednak kwestia wykonania, bez którego nie istnieje żadne dzieło muzyczne). Można się nią bawić, mieszać wątki, ma różne odsłony, zabawne brzmienia niektórych instrumentów, totalnie tajemnicze innych, delikatne, majestatyczne, rześkie czy zwinne.  Edukacja głosi, że muzyką można zapisać smutek i radość, zwątpienie i niepewność, ale nie pokazuje jak. W tej sytuacji rozwiązaniem mogłoby być powołanie do życia organizacji, które zajęłoby się edukacją muzyczną młodzieży w szkole, z ramienia instytucji związanych z muzyką, filharmonii, teatrów muzycznych. Skoro skrzypek pracujący w operze pracuje jako nauczyciel skrzypiec w szkole podstawowej, dlaczego nie mógłby prowadzić zajęć z edukacji muzycznej w szkole podstawowej nieartystycznej?
 
Zarysowałam jedyne dwie kwestie, jakie dotyczą muzyki w polskiej świadomości kulturalnej. Łączą się one z moim dziedzictwem w ten sposób, że widzę, jak nieuchronnie kończy się jakaś era muzyki, odchodzi do lamusa, przestaje być trendy i należy, by być na topie, słuchać raczej rocka i popu, a przynajmniej większym faux pas jest nie wiedzieć, czym jest Arctic Monkeys, niż ile symfonii napisał Beethoven. To moje dziedzictwo powoli odchodzi w niepamięć, zacierają się ślady wykształcenia, coraz mniej jest koncertów, coraz mniej oper w tradycyjnych inscenizacjach. A ile radości przynosiły mi zawsze barwne kostiumy, gigantyczne peruki, połączone z pompatycznym dźwiękiem puzonów i karmelowym muśnięciem smyczków.
 
Autor: Katarzyna Wojtaszek 2014r.
Data opublikowania: 06.04.2014
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko