Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Domy

Zawsze miałam ogromny kłopot z odpowiedzią na, zasadniczo dosyć proste, pytanie: skąd jesteś? Urodziłam się i przeżyłam pięć pierwszych lat swojego życia w Augustowie, stolicy szant, żagli i "krainy tysiąca jezior". Chociaż do tej pory lubię tam wracać, w żaden sposób nie czuję się przecież augustowianką. Później nastąpiła przeprowadzka – wybór rodziców padł na dość przypadkowe miasteczko na lubelszczyźnie, którego całe istnienie opiera się na pobliskiej kopalni węgla kamiennego. Poza tym jest na tyle niewyróżniające się, że mogłoby być miastem X w dowolnym polskim województwie. Zupełnie szczerze mogę powiedzieć, że darzę to miejsce cichą, acz upartą niechęcią i nie odczuwam w stosunku do niego absolutnie żadnego przywiązania. Nie ma mowy o poczuciu lokalnej przynależności i dumy, a nawet nostalgii za placami zabaw i skwerkami pamiętanymi z dzieciństwa. Do szkół uczęszczałam w Lublinie, więc tam spędzałam większość swojego czasu i spotykałam się ze znajomymi. Nie mogę jednak powiedzieć, że to moje miasto, bo nigdy tam nie mieszkałam. Zatem gdy ktoś pyta mnie o pochodzenie, krótsza i bardziej wymijająca odpowiedź brzmi: z okolic  Lublina, w dłuższej wersji opowiadam całą powyższą historię. Podsumowując – nie ma żadnego konkretnego miasta ani wsi, z którym się utożsamiam.

Cały ten przydługi wstęp nie jest jednak tematem niniejszego eseju, a jedynie próbą nakreślenia pewnego tła i wprowadzenia do rozważań nad tym, co mogę uznać za swoje dziedzictwo. Nie będzie nim konkretne miejsce, przedmiot, zwyczaj, ani osoba. A może inaczej: znajdzie się w nim trochę z każdej z tych kategorii. Kiedy myślę o tym, co mam cennego i co chciałabym przekazać innym, do głowy przychodzi mi tak naprawdę jedna rzecz – dom. Oczywiście nie chodzi tu o dosłowne rozumienie, dach nad głową, cztery ściany, konkretny budynek. Mam raczej na myśli zlepek relacji, codziennych rytuałów, pewnej atmosfery, czyli wszystkiego, co sprawia, że jakieś miejsce nazywamy domem. Kiedy wracam do domu, nie myślę o wieżowcu w miasteczku na lubelszczyźnie ani stancji na krakowskim Ruczaju, tylko o ludziach, którzy tam na mnie czekają, rozmowach z nimi i kawie pitej zawsze z tej samej filiżanki. Jak to już zostało na początku ustalone, jestem w pewnym sensie człowiekiem znikąd, ale tym, co daje mi jakieś korzenie i poczucie przynależności, są wszystkie miejsca, które kiedykolwiek nazywałam domem.

Najważniejszym z nich jest bez wątpienia dom, który dzielę z moją mamą. Mieszkanie na szóstym piętrze bloku, pomalowanego na bliżej nieokreślony odcień beżu. Na jego progu zawsze czeka na mnie czarna kotka i na powitanie miękko ociera się o nogi.  Jest z nami już od ośmiu lat i trudno mi wyobrazić sobie ten dom bez niej. Stałym zwyczajem moim i mamy jest wspólne picie kawy,  podczas którego rozsiadamy się na kanapie w salonie i prowadzimy długie rozmowy o sprawach mniej lub bardziej ważnych. Jeśli jest ciepło, wychodzimy na ukwiecony balkon – to oczko w głowie mojej mamy. Co roku bierze sobie za punkt honoru żeby nasz miejski balkon jak najbardziej przypominał miniaturowy ogródek. Moim wkładem w to przedsięwzięcie jest zazwyczaj skrzynka z ziołami, których używam potem w kuchni. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak ważne są dla mnie balkonowe kwiatki, dopóki pierwszym zakupem do nowego, krakowskiego mieszkania, nie okazała się doniczka z wrzosami. Odkąd pamiętam nasz dom odwiedzało zawsze wielu gości, przyjaciół oraz znajomych zarówno moich, jak i mamy. Lubię te wizyty, podczas których zbieram nowe opowieści, punkty widzenia i opinie ludzi w różnym wieku, o innych doświadczeniach. Cieszę się, że nasz dom to miejsce, gdzie czują się swobodnie i chętnie spędzają czas.

Teraz na zaszczytnym miejscu w salonie stoi choinka – przedmiot naszej dumy, wybierany i przystrajany z ogromną pieczołowitością. Każda zawieszona na niej ozdoba ma swoją historię: szydełkowe śnieżynki wydziergane przez nieżyjącą już prababcię, ceramiczne aniołki przywiezione z pielgrzymek i złociste, brokatowe bombki, podarunek od podopiecznych mamy ze świetlicy, w której pracowała. Choinkę ubieramy co roku dzień przed Wigilią i ustawiamy pod nią prezenty. Wieczorem, przy kubku świątecznej herbaty, wręczamy sobie podarunki i podziwiamy nasze choinkowe dzieło.

To w tym domu narodziła się także moja pasja związana z kuchnią i jedzeniem. Przyczyna była bardzo prosta – moja mama niestety niekoniecznie umie, a na pewno nie lubi gotować. Najlepszym na to dowodem jest to, że jednym z moich smaków dzieciństwa była "chińska zupka". Dlatego też będąc jeszcze gimnazjalistką, przejęłam na siebie obowiązek przygotowywania posiłków. Zaczęłam zbierać przepisy, przyprawy i akcesoria kuchenne, eksperymentować z kuchnią włoską, francuską i chińską. Będąc nieuleczalną estetką, każdą potrawę staram się podawać jak najładniej, aby nawet codzienne posiłki miały w sobie coś odrobinę uroczystego. Swój repertuar szybko wzbogaciłam także o wypieki i od tego czasu kwitnie moja twórczość, pełna tortów urodzinowych, bożonarodzeniowych pierniczków i ciasteczek do herbaty. Przygotowując dziesiątki babeczek na wesele zaprzyjaźnionej pary, czy tort na urodziny przyjaciółki, odczuwam zawsze tę samą radość, że mogę podarować coś, co stworzyłam własnymi rękami.

Kolejny, istotny w moim życiu dom, to siedziba dziadków w niewielkiej wsi niedaleko Zamościa. Odkąd byłam dzieckiem uwielbiałam tam jeździć, nie tylko ze względu na obecność babci i dziadka, ale także z powodu niezwykłych możliwości, jakie daje przebywanie na wsi. Dziadkowie prowadzili duże gospodarstwo – hodowali przeróżne zwierzęta i uprawiali ziemię – teraz już z racji ich wieku i możliwości, znacznie uszczuplone. Spędzając na wsi wszystkie ferie i wakacje, poznałam życie blisko natury, zgodnie z jej cyklami i zmianami. Zdobyłam szacunek do pracy rąk oraz całego procesu, który sprawia, że widzę przed sobą worek mąki czy garść truskawek. Miałam także możliwość, aby być blisko zwierząt, których od najmłodszych lat byłam wielką miłośniczką. Podziwiałam nowo narodzone, różowe prosiaczki, nieporadne cielęta i niańczyłam wszelkie napotkane psy i koty. Do tej pory, przyjeżdżając do dziadków, z zapałem godnym odkrywcy skarbów zbieram jajka z kurnika. Przebywając blisko zwierząt, stałam się też wrażliwa na ich krzywdę i w konsekwencji nie potrafię teraz przejść obojętnie obok porzuconego, zabłąkanego kociaka lub psa.

Wiem, że w domu dziadków zawsze czeka na mnie troskliwa babcia z nieśmiertelnym "ale ty zmarniałaś w tym Krakowie" na ustach i przyjazne kuksańce od dziadka. Potem ze strony babci nastąpi wyliczanka wszystkich rzeczy do jedzenia, a kiedy już zasiądę nad miską parującej zupy lub talerzem pierogów, dziadek przeprowadzi ze mną szczegółowy wywiad o tym, jak to sobie w życiu radzę. Choćbym nawet przyjeżdżała do nich co tydzień, za każdym razem będę traktowana jak ważny gość.

Odkąd wyjechałam na studia, musiałam sama zacząć budować sobie domy. Gromadząc wszystkie swoje dotychczasowe doświadczenia, wspomnienia i wiedzę, zaczęłam tworzyć nowe zwyczaje, zbierać przedmioty i kreować domową atmosferę. Obecne mieszkanie to już moja trzecia stancja z kolei, tym razem wynajęta z dwójką przyjaciół. Choć minęło dopiero kilka miesięcy, mogę śmiało powiedzieć: czuję się tu jak w domu. Atmosfera jest prawie rodzinna, a więc dbamy o siebie nawzajem, pomagamy sobie, ale nie obywa się bez żartów i docinków. Często spontanicznie zbieramy się w kuchni i każdy opowiada o swoim dniu. Gdy pada propozycja herbaty, wiadomo, kto będzie pił w jakim kubku. Z troską godną mojej babci dokarmiam współlokatorów gotowanymi przez siebie obiadami. Przypominam o czapkach i szalikach, cierpliwie znosząc docinki o byciu "mamą". No właśnie, moja mama powinna być ze mnie dumna, bo pomimo galopujących mrozów, już snuję plany odnośnie tego, co posadzę wiosną na balkonie.

Wszystkie domy, których już nie ma, te, do których ciągle wracam lub dopiero przy moim udziale powstaną, są moim dziedzictwem. To w nich kształtuje się moja tożsamość, wiedza i doświadczenie. W tych domach przeżyłam najważniejsze chwile, które, choć nie zawsze szczęśliwe, to jednak sprawiły, że jestem właśnie taką wersją siebie. To także dziedzictwo, które nieustannie dzielę z otaczającym mnie światem i wierzę, że warto przekazać je dalej.

Autorka: Anna Gołąbek 2017 r.

Data opublikowania: 21.03.2017
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko