Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Muzyczne inspiracje

Czym jest dziedzictwo kulturowe? W moim mniemaniu jest to pojęcie stosunkowo patetyczne, które niesie ze sobą wyższe wartości (np. duchowe, czy historyczne). Możemy mówić o dziedzictwie, które jest wspólne dla danej grupy (np. symbole narodowe) oraz indywidualne dla poszczególnej osoby (np. pamiątka po dziadku). Kojarzy mi się ze świadomością tradycji i ważnym przekazem. Próbowałam szukać odpowiedzi na to pytanie wśród rodziny i znajomych. Było to dla nich nie lada wyzywanie. W swojej pracy chciałabym przedstawić moje dziedzictwo kulturowe.

Muzyka w moim rodzinnym domu była obecna od zawsze. Babcia grała na pianinie, mama chodziła do szkoły muzycznej, ciocia była śpiewającą aktorką, a tato już od najmłodszych lat próbowała zarazić mnie miłością do gry na gitarze. Babcia przekazała mi swój gramofon i kolekcję płytę winylowych, którą sukcesywnie poszerzam. Znajdują się tam również płyty z czasów młodości mojego taty. Wręczając mi je dopowiadał ciekawe historie i w jaki śmieszny sposób udało mu się je zdobyć. Myślę, że rodzina od najmłodszych lat uwrażliwiała mnie na piękno muzyki. Jest ze mną obecna od zawsze. Bez względu na to, jak się czuję potrafię odzwierciedlić swoje emocje w słuchanej muzyce. Traktuję to, jako nadzwyczajne, małe piękno otaczającego mnie świata. Muzyka bardzo często jest moją inspiracją, kiedy próbuję coś namalować i najzwyczajniej w świecie umila mi m.in. pracę.

Gdy miałam 15 lat mój tato zapytał mnie, czy nie chcę z nim wyjechać na kilka dni na wakacje, nad morze na muzyczny festiwal. Niedługo miałam kończyć gimnazjum i pomyślałam, że to dobry pomysł, aby tak zacząć wakacje przed pójściem do liceum. Nie do końca wiedziałam, czym był festiwal, na który chciał mnie zabrać. Wiedziała, że odbywał się nad polskim morzem i że moja starsza siostra jeździła tam z zamiłowaniem. Wszystko było już zorganizowane, czekałam tylko na początek lipca. Skończyły się egzaminy do liceum, rok szkolny również – zaczęły się wakacje. 3 lipca z samego rana ruszyliśmy nad morze.

Zatrzymaliśmy się u znajomego mojego taty w Sopocie. Moja siostra była już na miejscu ze swoimi znajomymi. Krótki odpoczynek i ruszyliśmy na Lotnisko Babie Doły w Gdyni. Szybka zmiana biletu na opaskę na rękę i już byłam w środku. Obok mnie szedł mój tato, ze swoimi znajomymi, gdzieś dalej moja siostra w widocznym nastroju na zabawę i setki innych osób z uśmiechem na twarzy. Pamiętam, że w tamtym momencie powiedziałam sobie, że to będzie taka moja tradycja i będę jeździć co roku ze swoimi znajomymi. Ogrom wszystkiego co działa się dookoła mnie w tym momencie był nie do opisania. Największa scena (Main Stage) od razu po lewej stronie od wejścia, dalej scena mniejsza (World Stage) i na samym końcu pola scena pod namiotem (Tent Stage). Chodząc po całym obszarze festiwalu nowe miejsca odkrywało się na każdym kroku. Dotarłam do Kina Letniego, Namiotu Modowego oraz Namiotu Architektury, Kącik Relaksu, Scena Teatralna, a po bokach np. już mniejsze namioty z muzyką alternatywną. Organizatorzy Open'era co roku proponują coś nowego jeżeli chodzi o organizację przestrzeni, jednak strefy gastronomiczne są zawsze w tym samym miejscu, z dużym wyborem jedzenia i picia. Od kilku lat mniej więcej w połowie pola znajduje się Diabelski Młyn, a parę metrów wcześniej modernistyczna choinka, o ile tak można to nazwać. Przeważnie jest ona punktem moich spotkań ze znajomymi, jeżeli któreś z nas się odłączyło od grupy. Ostatnio również zauważyłam strefę dla dzieci. W ramach dbania o środowisko zakazano z kolei np. podchodzenie z plastikowymi kubeczkami z piwem, czy z jedzeniem pod sceny. Jednocześnie ostatniego dnia festiwalu za konkretną liczbę zebranych plastikowych kubków można dostać koszulkę, lub inny gadżet festiwalowy. Zorganizowano też stary autobus, w którym uczestnicy festiwalu mogą się podpisać lub napisać co im w duszy gra. Takich atrakcji i wiele innych można znaleźć właśnie na lotnisku w Babich Dołach.

Z mojego pierwszego festiwalu w pamięć zapadł mi najbardziej występ islandzkiej piosenkarki Bjork oraz formacji, której nie znałam wcześniej: LCD Soundsystem. Bjork była najbardziej wyczekiwaną gwiazdą tej edycji festiwalu. Wraz ze swoimi chórkami nie zawiodła odbiorców. W momencie kiedy na początku koncertu zagrała utwór „Hunter" ciarki przeszły mnie po całym ciele. Myślę, że nieważne, jak różniłyby się jej płyty na przestrzeni lat, jest na tyle charyzmatyczną osobą, że przekona do swojej zmiany każdego fana. Wcześniej uważałam, że muzyka elektroniczna do mnie nie przemawia. Jednak formacja LCD Soundsystem urzekła mnie swoimi alternatywnymi dźwiękami. Mimo elektroniki potrafili przekazać mi swoją muzykę, a ja cały ich koncert stałam, niczym zaczarowana przechodząc z nogi na nogę.

W tamtym roku padał niemiłosierny deszcz. Więc po pierwszym dniu szybko zaopatrzyłam się w kalosze, ,jak przystało na prawdziwego festiwalowicza. Moja siostra w między czasie oprowadzała mnie, mówiła gdzie warto iść, co zobaczyć. Być może atmosfera festiwalu tak mnie „zaczarowała", ale czułam, że to jest miejsce do którego chcę wracać. Do Białegostoku wracałam pociągiem, nie mogłam wyjść z podziwu tego co przeżyłam.

Następnym razem pojechałam już ze swoimi znajomymi. Znowu te same przeżycia, to samo miejsca, a jednak widziane i rozumiane już trochę inaczej. Ciekawe wydaje się to, że co roku ten sam festiwal przeżywam w nieco inny sposób. Porównuje swoje odczucia z mojego pierwszego wyjazdu i np. z ostatniego roku. To jak się zachowywałam, co myślałam. Widzę, jak się zmieniłam. Często wyjazd ten skłania mnie do głębszych przemyśleń. Jednocześnie jest cudowną formą wypoczynku i relaksu po roku pracy, czy studiów.

Z kolei co bardzo mi odpowiada, w momencie kiedy nie mam ochoty stać w tłumie pod sceną i „walczyć" o jakąkolwiek widoczność artysty, mogę odejść nieco dalej. Siadam na zielonej trawie i wszystko oglądam na telebimie. Sama atmosfera pochłania całkowicie. Już od początku, z dworca w Gdyni jedzie się specjalnymi autobusem na pole festiwalu – w środku słychać rozmowy ludzi podekscytowanych dzisiejszymi koncertami. Później mijam pole namiotowe, morze namiotów…swoją drogą co roku obiecuję sobie, że będę mieszkać na polu namiotowym, jednak za każdym razem wybieram wygodniejszą opcję. Następnie przechodzę przez bramkę i rozpoczyna się magia. Na każdym kroku można poznać nowych, pozytywnych ludzi. Nie wiem, czy wynika to z okresu wakacyjnego i ogólnego relaksu, czy z odpowiedniego stanu upojenia alkoholowego. Być może to i to. Muszę wspomnieć również o tym, że z jednym biletem wstępu możesz iść na koncerty gwiazd światowej skali. W czasie 4-5 dni miałam szanse usłyszeć muzykę moich ulubionych wykonawców w jednym miejscu! Za każdym razem idę na koncert artysty, którego wcześniej nie znałam. Co roku poznaję innego wykonawcę i wracam zakochana w jego muzyce. Do moich ulubionych koncertów zalicza się występ Prince'a i zespołu Coldplay z 2011 roku. Pierwszy artysta zrobił „przedstawienie" na scenie. Inaczej nie mogę tego określić. Stroje, chórki, dobór piosenek i na sam koniec koncertu utwór „Purple Rain", a do tego konfetti w kolorach złotym i fioletowym – to wszystko złożyło się na piękną całość. Open'er z roku 2011 był wyjątkowy, ponieważ było to 10-lecie festiwalu. Po koncercie Prince'a na scenę wyszedł Mikołaj Ziółkowski (szef Alter Art) i podziękował za spędzone wspólnie lata. Na telebimach puścił film z urywkami ze wszystkich lat, a w tle widać było fajerwerki.  Ten festiwal był dla mnie zupełnie wyjątkowy, ponieważ pierwszy raz udało mi się wygrać bilet. Pewnego czerwcowego dnia dzwonił do mnie nieznany numer. Byłam bardzo zabiegana, ponieważ następnego dnia miałam obronę pracy licencjackiej. W końcu jednak odebrałam i głos w słuchawce powiedział mi, że wygrałam bilet na 10 edycję festiwalu. Był to jeden z milszych dni w moim życiu. Następnego dnia obroniłam swoją pracę i w nocy ruszyłam nad morze.

Powroty nad ranem i oglądanie wschodów słońca na plaży w Sopocie. Niemalże duchowe doznania podczas koncertów moich ulubionych wykonawców. Z tym  kojarzy mi się Open'er Festiwal. Jest to doświadczenie, które ciężko opisać. Podczas wszystkich swoich podróży mogłam poznać osoby z różnych subkultur, z różnych stron świata. I co to dla nich wydawało się dziwne, a co normalne. Myślę, że takie miejsce może być ciekawe z punktu widzenia badań np. socjologicznych.

 Od momentu propozycji mojego taty już co roku, na początku lipca podróżuję  nad morze. Odkładam pieniądze, obecnie staram się o urlop w konkretnym terminie (wcześniej byłam tylko studentką, więc nie miałam takiego problemu). W ciągu roku głosuję na artystów, których chciałabym zobaczyć, jednocześnie słuchając w wybrane dni radia, żeby dowiedzieć się kogo ogłoszono, jako kolejnego artystę następnej edycji Open'er Festiwal. Pod łóżkiem mam pudełko do którego co roku wkładam np. opaski z festiwalu czy line-up. Jednocześnie staram się być otwarta na nowe rzeczy, dlatego też co roku biorę udział w nowym, innym festiwalu, na którym wcześniej nie byłam (m.in. Woodstock, Basowiszcza, Międzynarodowy Festiwal Muzyki Dawnej w Białymstoku). Póki co jednak Open'er zostaje moim faworytem. Myślę, że tę tradycję będę kultywować długo i przekażę ją następnym pokoleniom. Zamiłowanie do muzyki i festiwali, które w głównej mierze przekazał mi mój tato wpłynęło na moją tożsamość. Tę pasję traktuję, jako moje dziedzictwo kulturowe.

Autor: MB 2016 r.

Data opublikowania: 16.02.2016
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko