Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Biały obrus z adamaszku

Moje dziedzictwo to z pozoru kawałek zwykłej białej tkaniny – nieco zniszczony już obrus, przeważającą część roku tkwiący w kuchennej szufladzie. Równocześnie jednak jest to kilkadziesiąt lat historii i bardzo długa droga przebyta z Wołynia do Niemiec, przez "Ziemie Zachodnie", aż do mojego miasto rodzinnego – Jeleniej Góry. Aby ukazać niezwykłą przeszłość tego przedmiotu, a tym samym zrozumieć jego wartość dla naszej rodziny, przybliżyć trzeba historie aż czterech pokoleń.
 
Lipowiec koło Biłgoraja
 
Historia ta ma swój początek w trakcie życia moich pradziadków (a dziadków mamy ze strony ojca): prababci Józefy (1899-1983) oraz pradziadka Michała (1898-1966). Po ślubie zamieszkali oni we wsi Lipowiec (powiat Biłgoraj), położonej w głębi lasów nad rzeką Tanew, w dzisiejszym województwie lubelskim. W latach 20. i 30. XX wieku mieszkańcy Lipowca żyli w wielkiej biedzie, co związane było głównie z brakiem urodzajnych gleb na tych terenach. Prawdopodobnie właśnie te warunki skłoniły pradziadków do opuszczenia Lipowca w kolejnych latach. Ponieważ nie posiadali oni własnego gospodarstwa, mieszkali w tym czasie u bogatszych gospodarzy w zamian za wykonywaną pracę. W 1921 roku urodził się ich jedyny syn, a mój dziadek – Franciszek (1921-2006). Z opowieści rodzinnych, pamiętanych przez moją mamę, wynika, że prawdopodobnie w 1932 roku ukończył on czteroklasową szkołę podstawową w Lipowcu. Niestety samego świadectwa nie udało się zachować. Przypuszczalnie właśnie wtedy, po 1932 roku, zapadła decyzja pradziadków o wyjeździe na Wołyń (wschodnie Kresy Polski) w poszukiwaniu pracy oraz lepszych warunków do życia. 
 
Pobyt na Wołyniu
 
Z zapamiętanych opowieści rodzinnych oraz z notatek dziadka Franciszka, które poczynił czytając pod koniec swojego życia przewodnik turystyczny „Wołyń. Przewodnik po Ukrainie Zachodniej. Część I" Grzegorza Rąkowskiego, wynika, że pradziadkowie zamieszkali w okolicach Rafałówki (prawdopodobnie we wsi Rafałówka Stara) w województwie wołyńskim. Zapamiętane zostały także, powtarzające się również w notatkach dziadka, nazwy takich miejscowości jak Olizarka, Włodzimierzec czy Sarny.
 
Pradziadkowie pracowali wtedy w majątku hrabiów Olizarów. Pradziadek Michał wykonywał tam prace podleśniczego, natomiast prababcia Józefa pomagała w gospodarstwie rolnym. W zapamiętanych wspomnieniach oraz w słowach dziadka, okres ten jawił się jako jeden z najszczęśliwszych w ich życiu. Oboje pradziadkowie mieli pracę i cieszyli się ogólnym szacunkiem pracodawców. W tym czasie ich syn Franciszek miał możliwość rozwijania swoich umiejętności i zainteresowań. Nauczył się grać na skrzypcach, dzięki czemu później, w okresie Bożego Narodzenia, grał kolędy w miejscowym kościele, z czego jego rodzice byli bardzo dumni. Mieszkali oni wtedy również w swoim pierwszym własnym domu, który zbudował sam pradziadek.
 
W obliczu nadchodzących konfliktów między dominującą na Wołyniu ludnością ukraińską a Polakami, wielu mieszkańców tamtego terenu postanowiło uciekać. Taką też decyzję podjęli hrabiowie Olizarowie (prawdopodobnie próbując przedostać się do Francji, gdzie mieli rodzinę). Według słów dziadka, Olizarowie wyjeżdżając, część swojego majątku postanowili ukryć, natomiast drugą część rozdać. Prawdopodobnie właśnie wtedy (na początku lat 40-tych XX wieku) do rąk naszej rodziny trafił biały obrus z adamaszku, jako dar od pracodawców – hrabiów. 
 
Pod wpływem coraz częściej powtarzających się mordów na tamtych terenach, pradziadkowie podjęli niecodzienną i odważną decyzję – ucieczki do Niemiec. W roku 1943 tysiące osób z Wołynia wywiezionych zostało na roboty przymusowe. Pradziadek z prababcią postanowili zgłosić się na nie dobrowolnie. Przewidywali bowiem, że nawet najcięższa praca w Niemczech będzie dla nich korzystniejsza niż pozostanie w tym czasie na Wołyniu, gdzie w każdej chwili groziła im śmierć z rąk nawet najbliższych sąsiadów. Ta decyzja prawdopodobnie uratowała ich życie.
 
Roboty przymusowe w Niemczech – okolice Hannoveru
 
Decyzja ta spowodowała równocześnie rozdzielenie rodziny. Pradziadkowie zostali wywiezieni do pracy w Niemczech, natomiast ich syn Franciszek pozostał na Wołyniu i wkrótce przedostał się do tworzonych właśnie na tych terenach partyzanckich oddziałów 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej. Praca w niemieckim gospodarstwie nie należała do najłatwiejszych, jednak ponieważ pradziadkowie byli sumienni i pracowici w zlecanych im obowiązkach, traktowani byli przez pracodawców stosunkowo dobrze. Praca zapewniała im bezpieczeństwo i gwarantowała podstawowe warunki bytowe.
 
Przenosząc się do Niemiec, oprócz najbardziej potrzebnych przedmiotów, pradziadkowie zabrali ze sobą również i biały obrus od Olizarów. Trudno powiedzieć jaką rolę pełnił on w domu koło Hannoveru. Być może już wtedy używany był przy okazji uroczystych niedzielnych obiadów. Równie prawdopodobne jest jednak to, że spoczywał on wówczas bezpiecznie gdzieś na dnie walizki, od czasu do czasu przywołując pradziadkom miłe wspomnienia. 
 
Zakończenie II wojny światowej
 
Po zakończeniu II wojny światowej w 1945 roku pradziadkowie wrócili do Polski. Podróżując koleją postanowili osiedlić się w zachodniej części Polski (ze względu na dość dobre warunki życia). Ich wybór padł na małe miasteczko o średniowiecznym rodowodzie – Kożuchów, położony w województwie lubuskim, około 20 kilometrów od Zielonej Góry. Na swój nowy dom wybrali średniej wielkości gospodarstwo rolne z bardzo dobrze zachowanymi budynkami gospodarczymi: stajnią i stodołą oraz z dużą ilością sprawnych maszyn rolniczych. W tym czasie ich syn Franciszek, wraz z oddziałami partyzanckimi, przedostał się na Lubelszczyznę i tam pozostał już do czasu zakończenia wojny. W grudniu rodzina odnalazła się. Syn Franciszek przyjechał do Kożuchowa, jednak zaraz potem postanowił wrócić do województwa lubelskiego. Tam mieszkała jego ówczesna sympatia – moja babcia – Halina Baran. W 1952 roku dziadkowie postanowili się pobrać i już wspólnie powrócić do Kożuchowa. Na mieszkanie wybrali niewielki dom przy ulicy Drzymały – w pobliżu gospodarstwa  rodziców dziadka.
 
Gospodarstwo pradziadków istniało do roku 1966. Wtedy to zmarł pradziadek, a całe gospodarstwo wraz z trzema sąsiednimi zostało wykupione przez państwo (ze względu na plany powstania w tym miejscu budynków Zakładu Sprzęgieł).
 
Ze wspomnień mojej mamy wynika, że do 1966 roku wszystkie Wigilie odbywały się w domu pradziadków. W wigilijny wieczór na stole zawsze pojawiał się biały i mocno wykrochmalony obrus. Właśnie w taki dzień mama, jak wspomina, po raz pierwszy wysłuchała opowieści swojego taty o pamiątkowym obrusie, a tym samym o długiej drodze jaką przebył z Wołynia, przez Niemcy aż do Kożuchowa. Co roku towarzyszyły temu barwne opowieści o hrabiach Olizarach i miejscowościach, które dziś znajdują się już poza granicami Polski. Jak wspomina moja mama, nasza rodzina zawsze z wielką dumą pokazywała wyhaftowany na środku obrusu monogram właścicieli z umieszczoną nad nim hrabiowską koroną.
 
Obrus używany był tylko dwa razy w roku: w Wigilię oraz podczas kolędowej wizyty księdza. Tak też dzieje się i dziś. Po śmierci pradziadków i dziadków obrus znalazł się w naszym domu, a tradycja używania go dwa razy w roku w dalszym ciągu jest przez nas kontynuowana. Obrus, z pozoru zwykły kawałek materiału, dla nas – potomków Michała i Józefy, a równocześnie dla nas – znających jego historię, posiada bardzo duże znaczenie. Być może właśnie ze względu na tą ukrytą wartość, niewidoczną dla osób postronnych, przetrwał on w naszej rodzinie do dnia dzisiejszego.
 
Autorka: Agnieszka Hołub 2015 r.

1 /image/image_gallery?uuid=${fileEntry.getUuid()}&groupId=36523360 0 0 Agnieszka Hołub Biały obrus z adamaszku 2 $prev