Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Tajemnice starego biurka

Dziedzictwo – słowo które zna każdy, ale mało kto zastanawia się nad jego właściwym znaczeniem. 
 
Bo czymże to właściwie jest dziedzictwo? Dla jednych spadek po poprzednich pokoleniach, często w formie materialnej – ruchomości, nieruchomości, pieniądze, akcje, obligacje i wszystkie inne niezliczone dobra w które można przekształcić odwieczne marzenie i dążenie gatunku ludzkiego do gromadzenia, a co za tym idzie nieustannej pogoni za bogactwem.
 
Inne rozumienie, biegunowo różne, to wartości całkowicie niematerialne, ale mocno nasączone patosem. Dziedzictwo to bogactwo narodu, to cechy, zwyczaje, postawy, które wyróżniają nas jako nację od innych nacji. Tak rozumiane  Dziedzictwo kształtowane jest poprzez historię, tradycję, patriotyzm. To drugie rozumienie znamy z lekcji historii, szkolnych akademii, wystąpień ludzi związanych z kulturą czy z  mediami. Większość z nas, ma świadomość, że to bardzo ważne, i że jest naszym udziałem, ale z drugiej strony jakoś to odległe i mało mające wspólnego z codziennym życiem.
 
Trudne wiec zadanie przede mną, napisać esej o Moim dziedzictwie. Moim, czyli osobistym, więc nie bardzo mogę powoływać się na rzeczy oczywiste. Krakowianka z dziada-pradziada, niewątpliwe dziedzictwo, co tu dużo mówić, dziedzictwo pełna gębą i mocnymi nogami podpartymi przez Unesco. Jakby moje, ale nie tylko, również 800 tysięcy innych Krakowian, ba nawet 38 milionów pozostałych Polaków. I mimo całej mojej miłości do tego wyjątkowego miasta, czułości dla jego zakamarków, uroku starych kamienic, tajemnic fortów i kopców, atmosfery kleparzy, cienia starych parków, moje ale nie do końca, moje ale do spółki z innymi.
 
Siedzę nad kartką papieru, czas sączy się leniwie, zegar tyka, mrok zapada, a w głowie pustka. Zaczyna padać deszcz, wygrywa kantyczki na szybach delikatnie usypiając wszystko dookoła. Czarne, bezlistne drzewa za oknem wygina wiatr. Jak miło w ciepłym pokoju, przy lampce z dala od zimnych kropel deszczu i zawieruchy. Deszcz układa na szybach mozaikę z kropli, spływają w dół łącząc się ze sobą w małe strumyczki, a te dalej w większe…. I nagłe olśnienie. Dziedzictwo nie od razu jest wielkie, powstaje z mniejszych. Jak wszystko musi mieć swój mały początek i łączyć się z innymi częściami, aż powstanie tak monumentalny twór jak Dziedzictwo Narodowe. To myśl bardzo optymistyczna bo oznacza, że każdy z nas jest ważny w jego tworzeniu. Historie Narodu tworzone są przez historie rodzin. 
 
Nagle wszystko zaczyna układać się w klarowną i przejrzystą całość. Jak mogłam być tak niemądra, żeby nie pomyśleć od razu o najbardziej oczywistej rzeczy. Przecież wystarczy pójść do naszego salonu, żeby ze ścian spoglądała na mnie dobrodusznym wzrokiem prababcia Róża otulona wieńcem prawdziwych sasanek, które zerwał dla niej pradziadek w okresie narzeczeństwa (wtedy jeszcze nie były pod ochrona), tuż obok dziadek Wojciech w szkicu autorstwa samego Wańka, niczym Słowacki w białej rozchełstanej koszuli, z natchnionym wzrokiem wieszcza. Na przeciwległej ścianie portret Marszałka Piłsudskiego, a pod nim stare biurko z rodzinnymi pamiątkami. I tu aż się prosi o przytoczenie pierwszej rodzinnej historii a zarazem tradycji. Bez względu na to gdzie rodzina mieszkała, zawsze na honorowym miejscu mieszkania wisiał obraz Marszałka, a pod nim stało rzeczone biurko. Tak już było przed wojną, podczas okupacji i za czasów komunizmu, aż po dziś dzień. Nigdy portret Piłsudskiego nie zaznał odosobnienia w żadnym schowku bez względu na zawieruchę dziejową.
 
A pod portretem biurko, jak stare dobre małżeństwo, zawsze razem. Portret i biurko. 
 
Biurko pierwotnie należało do mojego pradziadka. Kupione na początku lat trzydziestych  razem z pięknym okrągłym stołem, wyściełanymi krzesłami i fotelem. Czysta moderna, bardzo w owych czasach nowoczesna i modna. Cały komplet stoi obecnie w naszym salonie.
 
W biurku niezliczone skarby. Stare fotografie, listy, bibeloty, w każdym przedmiocie zaklęta jest historia związana z naszą rodziną. Z każdym pokoleniem  przedmiotów w biurku  przybywa. Najpierw chował je tam pradziadek, potem prababcia gromadziła w nim listy od męża z obozu w Anglii. Pojawiać się zaczęły fotografie i pamiątki związane z  moimi dziadkami Anną i Wojtkiem, potem z moim tatą i jego braćmi. Potem moi rodzice dokładać zaczęli zdjęcia, dziecięce rysunki i inne pamiątki, biurko już trzeszczy w szwach i wygląda na to, że ja z siostrą będziemy musiały kupić dodatkowe szafki, bo nie sposób przecież pozbyć się najstarszych pamiątek. Są bardzo cenne a jedna z nich jest szczególnie wyjątkowa. W kontekście tego przedmiotu słowo dziedzictwo nabiera szczególnego znaczenia. A związana jest z nim następująca historia:
 
Druga Wojna Światowa, moja prababcia Róża, żona oficera Wojska Polskiego, który podczas gdy dzieje się ta historia walczy na frontach kampanii wrześniowej, pozostała  z dwójką swoich starszych dzieci oraz z najmłodszą Hanusią, moja babcią, w Krakowie. Dziadek przed wojna był pracownikiem Poczty Polskiej, która umożliwiła rodzinom swoich pracowników a w szczególności tym zmobilizowanym, ewakuacje z Krakowa na wschód Polski. Ewakuacja odbywała się pociągiem. W okolicach Przemyśla pasażerów pociągu zaskoczył nalot bombowy. Wtedy na tej trasie przemieszczały się również składy przewożące wojsko i zapewne one były celem nalotów nieprzyjaciela. Kiedy nadleciały samoloty, pociąg zatrzymał się i pasażerowie usiłowali ukryć się w lesie obok torów. Moja babcia miała wtedy pięć miesięcy. Kiedy zaczęły spadać bomby, prababcia położyła się z najmłodszą córeczka na ziemi i usiłowała osłonic ją własnym ciałem. Pozostałe dzieci, dziewięcioletnia Tereska i czternastoletni Zdzisław leżały obok. Jak głosi rodzinna legenda Tereska za nic w świecie nie chciała położyć się na brzuchu, tak była zafascynowana widokiem spadających bomb. Dziś Ciocia Teresa, seniorka rodu, nadal we wszystkim potrafi odnaleźć piękno, jest artystą plastykiem, projektuje i wykonuje tkaniny artystyczne i scenografie teatralne. Wróćmy jednak do naszej opowieści. Samoloty odleciały, ucichł przejmujący gwizd spadających bomb i huk wybuchów. Ludzie powoli zaczęli opuszczać swoje kryjówki, niestety nie wszystkim udało się przeżyć. Prababcia Róża podnosi się z ziemi. Hanusia nawet nie płacze, dziecko urodzone podczas wojny w jakiś cudowny sposób adaptuje się do grozy rzeczywistości. Nagle prababcia Róża zamiera i blednie, niespełna 20 cm od główki maleńkiej Hanusi połyskuje wbity w ziemie pokaźnych rozmiarów odłamek. Podnosi go wkłada do kieszeni i zabiera ze sobą. 
 
Ten odłamek znajduje się w naszym biurku razem z pożółkłą karteczką z wykaligrafowaną pięknym przedwojennym pismem notatką prababci Róży o tym, co się stało we wrześniu 1939 roku. Wszyscy w rodzinie znamy te historię i jak kiedyś będę miała własne dzieci, to też będę z nimi przeglądać stare biurko, wszystkie jego tajemnice, żeby powspominać tych których już z nami nie ma, ale na szczęście zostali w naszej pamięci. Pokażę im odłamek i opowiem o historii sprzed lat. 
 
To moje dziedzictwo, stare biurko strzegące setek historii naszej rodziny. Bez tych małych historii, nie byłoby tej wielkiej. A dlaczego odłamek jest szczególny? Bo w jego przypadku słowo dziedzictwo ma jeszcze jedno, bardziej bezpośrednie znaczenie. Jedno jest pewne, gdyby uderzył 20 cm w bok, ten esej by nie powstał.
 
Autor anonimowy 2015r.
Data opublikowania: 09.03.2015
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko