Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Nowe sytuacje

Przyznam się zupełnie szczerze, że zrealizowanie tego zadania przez długi czas wydawało mi się niewykonalne. Mimo, że moja rodzina posiada korzenie jeszcze w czasach świetności polskiej szlachty, znalezienie przedmiotu lub tradycji będącej mym osobistym dziedzictwem nie przynosiło żadnego efektu.

W pewnym momencie postanowiłem zadzwonić do mojego taty. W końcu tata zawsze pomoże swojemu synowi. Wybrałem numer telefonu. — Cześć tato. Słuchaj, musisz mi pomóc w realizacji pewnego zadania na studia — zacząłem rozmowę. — A co to za zadanie? — spytał. — Chodzi o to, że mam napisać tekst o przedmiocie lub jakiejś naszej rodzinnej tradycji, która może być moim dziedzictwem kulturowym. — Nic mi nie przychodzi w tym momencie do głowy. Ale zadzwonię do babci, może ona coś wymyśli — stwierdził. Rozmowa okazała się bezużyteczna. Praca nad zaliczeniem nawet nie ruszyła o milimetr do przodu. Żeby się zrelaksować, postanowiłem posłuchać muzyki.

Muszę tu dodać, że jestem wielkim fanem rocka i metalu. Dzięki pasji do tych dwóch gatunków obecnie dorabiam sobie jako dziennikarz muzyczny, recenzując najnowsze wydawnictwa, pisząc felietony oraz relacjonując wydarzenia muzyczne dla dwóch ogólnopolskich portali. W zeszłym roku zaraziłem się pasją do muzyki analogowej. Za jakieś 200 złotych zakupiłem na jednej ze stron internetowych stary gramofon marki Unitra. Gdy dotarł on do mnie kurierem okazało się, że nie działa. Nie wiem czemu, ale jakoś mnie to szczególnie nie zaskoczyło (mimo że sprzedawca zarzekał się, że „wszystko chodzi jak należy"). Jego naprawa pochłonęła kwotę, którą na niego wydałem, ale gdy włączyłem go po raz pierwszy, wydane na niego pieniądze wydawały się jakimiś drobniakami. Po dziesięciu latach słuchania muzyki z płyt kompaktowych obcowanie z płytą winylową, niewątpliwie posiadającą duszę, było czymś niezwykłym. Odgrywany album został dołączony przez sprzedawcę i ewidentnie nie odpowiadał moim muzycznym fascynacjom, ale jakoś nie miało to dla mnie znaczenia. Byłem zauroczony.

Od tamtej pory na płyty winylowe wydałem taką ilość pieniędzy, że pewnie starczyłoby na najnowszy model iPhone'a. Tyle że iPhone za jakiś czas wylądowałby na dnie szuflady pod telewizorem. A płyty zostaną ze mną na zawsze. Jestem tego bardziej niż pewien.

Po rozmowie z tatą poszedłem w kierunku regału, na którym trzymam swoje „perełki". Zanurzyłem rękę w morzu kolorowych okładek albumów muzycznych, by odnaleźć ten, który najbardziej odpowiadał moim aktualnym potrzebom. W pewnym momencie mój wzrok skupił się na jednym z nich. Uwagę mą przyciągnęły biało - czarne paski, umieszczone po skosie. Był to debiut zespołu Republika zatytułowany „Nowe sytuacje". Zupełnym przypadkiem znalazłem mój artefakt. Wielogodzinna burza mózgu okazała się zbędna. Od tego momentu pisanie tego tekstu było jak zrobienie bułki z masłem.

Lata 80. w historii Polski kojarzone są źle lub bardzo źle. Okres komunizmu, stanu wojennego, żywności na karteczki i kilometrowych kolejek do sieci sklepów Społem trudno wspominać dobrze. Na szczęście ja tych czasów nie doświadczyłem. Urodziłem się w 1993 roku, a dorastać zacząłem już w erze nowej wartości polskiego złotego (pamiętam moje zdziwienie, gdy kiedyś na dnie doniczki w salonie znalazłem metkę z ceną 138 000 złotych), przez co niedemokratyczna Polska to dla mnie termin obcy. Z tych właśnie powodów osobiście cenię lata 80. w Polsce za kilka rzeczy. Za umiejętność zjednoczenia się narodu w walce o wspólny cel, za wolę przetrwania tych bardzo niekomfortowych czasów (wiele osób nie dało rady i wyemigrowało) oraz za muzykę, jaka wtedy powstawała. To nie był czas cukierkowych piosenek emitowanych w komercyjnych rozgłośniach radiowych, tylko okres wszechobecnego buntu, próby zagrania władzy na nosie i ambitnych tekstów, pełnych aluzji i metafor, by nie zostały wykreślone czarną kreską przez oficera za biurkiem. Nie da się ukryć, że mistrzem w tej dziedzinie był toruński zespół Republika, którego sercem, mózgiem i duszą był Grzegorz Ciechowski. Artysta ten z tworzenia warstw lirycznych piosenek utworzył wręcz sztukę. Wielu znawców muzyki traktuje Ciechowskiego bardziej jako poetę, niż „zwykłego" tekściarza. Ciężko się z nimi nie zgodzić.

Album „Nowe sytuacje" swą premierę miał we wrześniu 1983 roku. Mój tata w tym okresie miał 17 lat. Jak większość ówczesnych nastolatków słuchał dużo muzyki. Był fanem Dżemu, Budki Suflera i innych pionierów rocka/ bluesa w naszym kraju. Kilka miesięcy wcześniej postanowił wraz ze znajomymi wybrać się do rzeszowskiej hali Walter (stoi ona do dziś w tym samym miejscu) na koncert kilku zespołów nowofalowych. Jednym z nich była początkująca grupa Republika. Tata wspomina, że gdy ujrzał ekipę dowodzoną przez Grzegorza Ciechowskiego, poczuł się jak na występie jakiegoś zagranicznego zespołu, mimo, że do tej pory nie dane mu było takowego ujrzeć. Nie miał nawet punktu odniesienia. Takie właśnie emocje opanowały jego umysł.

Po opuszczeniu miejsca imprezy mój tata wiedział, że właśnie zobaczył kapelę, która stała się momentalnie jednym z jego ulubionych zespołów. Republika jakiś czas później zaczęła regularnie pojawiać się w audycjach radiowej Trójki, dzięki czemu młodzi fani nowofalowego grania, w tym i mój tata, mogli zasiadać przy radioodbiornikach i zasłuchiwać się w swoich ulubionych utworach. Gdy album „Nowe sytuacje" miał swoją premierę, tata wiedział, że musi sobie sprawić tę płytę. Moi dziadkowie byli również fanami muzyki, jednak zupełnie innej niż tata. Preferowali klasykę spod znaku Chopina. Zbierali płyty właśnie z taką twórczością, która po dziś dzień znajduje się w mieszkaniu mojej babci. Mieli gramofon, więc tata miał na czym słuchać muzyki. Wystarczyło w takim razie pójść do sklepu, wybrać sobie krążek, wyciągnąć z portfela niezbyt wygórowaną kwotę pieniędzy, a następnie wrócić do domu, umieścić go w gramofonie i oddać się płynącym z głośników dźwiękom… Cóż, osoby żyjące w latach 80. dobrze wiedzą, że było „trochę" inaczej.

Ceny płyt były, w porównaniu do tych dzisiejszych, gdzie w dużych sieciowych sklepach można kupić album Metalliki za 19, 99 złotych, bardzo wysokie. Nie każdego było stać na takie zachcianki. Moi dziadkowie byli architektami, więc zarabiali trochę więcej, niż inni przedstawiciele społeczeństwa. Mimo to nie stać ich było na pokaźne zakupy w sklepach serwujących muzykę. Raz na jakiś czas dawali tacie pieniądze, by mógł sobie kupić jakąś nową płytę. Gotówki starczało tylko na albumy polskich wykonawców. Longplaye takich międzynarodowych gwiazd rocka jak Queen, The Beatles czy Led Zeppelin były nieosiągalne. Gdy album „Nowe sytuacje" pojawił się w sklepowych witrynach, ludzie jak jeden mąż rzucili się na niego. Jednak pierwsze wrażenie po wzięciu go do ręki nie było najprzyjemniejsze. Nie chodziło bynajmniej o jego okładkę (uważam, że jest po prostu świetna) czy też listę piosenek. Problem stanowiła cena - 700 złotych. W czasie, gdy inne płyty kosztowały ok. 150 - 160 złotych. Po krótkotrwałym zawahaniu ludzie jednak zakupywali ten krążek, mimo jego bardzo wysokiej ceny. Dzięki temu jego sprzedaż w pierwszym miesiącu przekroczyła 260 tysięcy egzemplarzy. Wśród jego nabywców znalazł się też mój tata. Lecz nie od razu.

Otrzymana przez rodziców kwota nie wystarczała na kupienie „Nowych sytuacji". Tata należy do osób, które niespecjalnie lubią dostawać pieniądze od innych (zaczął zarobkowo pracować w wieku 18 lat). Uważał, że kieszonkowe na drobne wydatki było i tak wystarczającą pomocą finansową od rodziców, dlatego nie śmiał prosić ich o dodatkowe 500 złotych na swój wymarzony album muzyczny. Postanowił zarobić je sam.

Jeden z sąsiadów w bloku, w którym mieszkał tata z bratem i rodzicami, poszukiwał chłopaków do typowo fizycznej pracy. Mój tata, chuderlak z krwi i kości, bez zawahania skontaktował się z mężczyzną i wykazał chęć pracy. Od następnego tygodnia po szkole miał pomagać mu w przenoszeniu mebli oraz tego typu sprawach. Fucha miała trwać nieco ponad tydzień. Po tym czasie tata odebrał wypłatę, której było na tyle, że mógł pozwolić sobie prócz płyty na inne zachcianki, i szybko pobiegł do najbliższego sklepu oferującego albumy muzyczne. W końcu, nieco ponad dwa tygodnie od premiery, wybrał swój egzemplarz „Nowych sytuacji" i z wypiekami na twarzy udał się do domu, by wysłuchać całości materiału.

Nie muszę chyba dodawać, że płyta przypadła mu do gustu. Co ciekawsze, nie tylko tata polubił debiut Republiki. Moim dziadkom, fanom instrumentów klawiszowych, przypadły do gustu partie pianina odgrywane przez Grzegorza Ciechowskiego. Przez długi czas longplay ten bardzo często kręcił się na gramofonie w salonie dziadków. Potwierdza to jego aktualne brzmienie – jest solidnie „zgrany". Płyty winylowe, w przeciwieństwie do kompaktów, z odgrywania na odgrywanie brzmią coraz gorzej. Pojawiają się charakterystyczne trzaski i puknięcia, ale ja właśnie to lubię w nich najbardziej. Oczywiście do momentu, do którego ich słuchanie sprawia przyjemność, a nie jest drogą przez mękę.

Zakupione w latach 80. „Nowe sytuacje" trafiły w moje ręce jakiś rok temu. Chwilę po nabyciu przeze mnie gramofonu. Pojechaliśmy z tatą do mieszkania babci (dziadek już od kilku lat nie żyje) i zaczęliśmy poszukiwania albumów, które będą odpowiadały moim muzycznym upodobaniom. Przez nasze ręce przewinęło się grubo ponad 70 płyt. Tylko kilka tytułów mi się spodobało. Całą resztę klasyki pozostawiliśmy babci. To wtedy znalazłem „Nowe sytuacje". Gdy pokazałem je tacie to, nie kłamię, zaświeciły mu się oczy. Od razu wziął album do ręki i zaczął oglądać go z każdej ze stron, jak jakiś najnowszy model zegarka marki Rolex. — Mogę sobie ją wziąć? — spytałem. Tata był trochę zmieszany. Widać było, że nie tak łatwo chce się pozbyć płyty, której zakup kosztował go tyle wyrzeczeń. Jednak po chwili z uśmiechem na twarzy stwierdził — Bierz ją śmiało. I tak nie mam jej na czym słuchać.

Na jednym z pierwszych wykładów dr hab. Łukasz Gaweł powiedział, że dziedzictwem może być wszystko. Ja wziąłem sobie jego słowa do serca. Wiem, że dla niektórych ludzi owym dziedzictwem powinna być rzecz zdecydowanie bardziej wykwintna, niepospolita, przekazywana od zarania dziejów poszczególnym pokoleniom. Lecz w mojej rodzinie nie ma takowych przedmiotów, czy też zwyczajów wartych odnotowania. Poza tym muzyka jest moją największą życiową pasją i cieszę się, że to właśnie w czymś związanym z muzyką odnalazłem swoje dziedzictwo. Płyta ta pokazuje mi skąd się wywodzę. Przypomina o ciężkich czasach, których na szczęście nie doświadczyłem. Jest też lekcją daną mi przez tatę która mówi, że jeśli czegoś chcę, to zamiast wystawiania ręki po pieniądze, powinienem samemu na to zapracować. To cenna wskazówka, która sprawi, że w przyszłości będę na pewno lepszym człowiekiem.

Przed chwilą sprawdziłem na jednym z internetowych serwisów ile wart jest mój egzemplarz „Nowych sytuacji". Jego wartość nie powala na kolana - 3 euro, czyli niecałe 15 złotych. Wydawałoby się, że taka płyta, z takiego okresu, powinna być warta zdecydowanie więcej. Lecz ja nie zwracam uwagi na jej wartość materialną. Doceniam jej walory poza ekonomiczne. Za każdym razem, gdy słucham jej na gramofonie, myślę o moim tacie; o moim dziadku, który przecież też po części ją sfinansował, o mojej rodzinie. Teksty Ciechowskiego na tej płycie, mimo że znam je bardzo dobrze, za każdym razem zaskakują mnie swoim mistrzowskim poziomem. Szkoda, że nigdy nie dane było mi zobaczyć Republiki na żywo (Grzegorz Ciechowski zmarł 22 grudnia 2001 roku). A co do samego artefaktu, to jedno wiem na pewno. W pewnym momencie przekażę go któremuś ze swych potomków. Przedłuży on linię tata - ja o kolejne ogniwo łańcucha. I może jak pójdzie na studia związane z kulturą, to napisze o nim kolejną historię. Ze swej własnej perspektywy.

Autor: Jakub Koziołkiewicz 2016 r.

Data opublikowania: 09.04.2016
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko