Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Talerze babci Stefy

„Na plan filmu „W domu" wersalkę przywiozłem prosto z własnego domu. Uparłem się, żeby była identyczna. To, co dla osób postronnych było wystarczająco podobne, mnie nie wystarczało. Takim uporem i innymi fochami człowiek buntuje się przeciwko przemijaniu. Wydaje się, że jak innej kanapie powie się „nie", to ta właściwa będzie ocalona i dalej, do końca świata będzie na niej drzemał ojciec".

Wypowiedź polskiego reżysera Andrzeja Barańskiego, który na planie swoich filmów nierzadko wykorzystywał przedmioty związane ze swoim życiem lub z osobami, które na ekranie przedstawiał. Cytat dotyczy filmu upamiętniającego sylwetki jego rodziców.

[P. Marecki, Barański. Przewodnik Krytyki Politycznej, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2009, s.129]

Bardzo długo zastanawiałam się czym jest moje dziedzictwo i co właściwie dla mnie znaczy. Sięgając swoją pamięcią do przeszłości próbowałam ustalić co dla mnie jest „ładunkiem emocjonalnym" i niesie ze sobą wartość duchową w kierunku mojej osoby. Nie było to łatwe zadanie.

Historii rodzinnych, przekazywanych przez rodziców, wujków czy dziadków w zasadzie nigdy nie brakowało: niektóre opowiadały o odwadze i bohaterskiej postawie w „trudnych" czasach moich przodków, inne były tylko anegdotami. Mając pełną świadomość ich istnienia, nie identyfikowałam się z nimi. Wydawać się może, że zabrakło w nich wspominanej wcześniej już emocjonalnej i duchowej więzi. Postanowiłam się przyglądnąć otoczeniu, w którym żyję – kiedy byłam uczennicą szkoły podstawowej bardzo dużo mówiło się o „małej ojczyźnie". To zagadnienie wywoływało we mnie zawsze dużo pytań. Od urodzenia żyję w niewielkiej wsi. Moi rodzice pochodzą z obcych stron, a w miejscu zamieszkania nie mam i nigdy nie miałam innej rodziny, tak jak pozostali rówieśnicy. Ponadto uczęszczałam do szkół w mojej gminie, lecz nie w miejscowości, w której na co dzień żyłam co utrudniało mi kontakt z lokalną społecznością. Prócz magicznej więzi z otaczającym mnie światem przyrody, nie łączyło mnie z Kornatką oraz innymi, „szkolnymi" miejscowościami w zasadzie nic co mogłoby świadczyć o jakimkolwiek przywiązaniu. Jeżeli miałabym wskazać na jakiś mocny związek miejsca z moją historią i życiem, jedynym istotnym dla mnie punktem jest miasto mojego taty – Zamość.

Gdy byłam dzieckiem bardzo często tam bywałam, przynajmniej do śmierci mojej babci. To niesamowite jak niewyobrażalną ilość wrażeń niosą ze sobą wspomnienia dotyczące tego miejsca... Kiedy sięgam pamięcią do czasów dzieciństwa na wschodzie Polski widzę kwitnące kasztany, które prowadzą mnie i babcię na targ, trzepak przy niewielkim bloku, „przytulne" centrum miasta (kiedy byłam mała właśnie tak kojarzyła mi się zamojska starówka), ale także stare fotografie w pokojach, wiszące na ścianach dywany czy – zwyczajnie - króliczka z porcelany. Pamiętam także różne historie opowiadane przez babcię wszystkim wnukom. Pokochałam to miasto tak zawzięcie, że po śmierci mojej babci, dekadę później, znalazłam tam moją drugą połowę, obecnie mojego męża…

Mimo silnie nachodzących mnie wspomnień, próbując napisać tę pracę, nadal nie potrafiłam określić czym tak naprawdę jest moje dziedzictwo. Zaczęłam się więc zastanawiać co zostało razem ze mną prócz wspomnień, co przetrwało. Zazwyczaj, kiedy myślimy o dziedzictwie kulturowym, kojarzymy je z podniosłymi wydarzeniami historycznymi, wiążemy ze znaczącymi przedmiotami i sylwetkami osób niosących ze sobą wielkie wartości duchowe. Bardzo mylnie. Okazuje się bowiem, że nierzadko wielkie rzeczy są mniej istotne niż to do czego przywykliśmy, z czym mamy do czynienia na co dzień, co jest małe i – po prostu - przy nas. Zrozumiałam to wówczas, gdy postanowiłam bliżej przyjrzeć sie temu co leży w moim domu, a jest na czym oko „zawiesić" – ilość gromadzonych rzeczy na półkach jest imponująca!

„Szpargały" leżakują wręcz wszędzie: na wysokich regałach, pośród książek leżą kolorowe obrazy, pocztówki, pamiątki czy stare monety. Na półkach „upchana" jest niezliczona ilość wspomnień: od okolicznościowych kartek, poprzez szereg rodzinnych fotografii, aż do dokumentów dziadka z II wojny światowej i gazety z informacją o pogrzebie Józefa Klemensa Piłsudskiego. W kredensach, za szybkami leżą ułożone niczym w witrynach sklepowych zastawy obiadowe do kawy czy herbaty... Chwila! – myślę – i szybko otwieram szafkę z pnącą się górą talerzyków ozdobionych złotym paseczkiem, z niewielkim kwiatowym motywem. Wszyscy w domu znamy te talerze bardzo dobrze. Nie są szczególnie ładne. Na gust mojej mamy wypadają chyba nawet mniej niż średnio, a jednak to jedyny zestaw do deserów wyciągany na szczególne okazje. Bardzo dokładnie pilnuje się, aby zawsze były zabezpieczone przed jakąś szkodą, utrąceniem czy rysą. Ba, nawet nie można umyć ich w zmywarce (żeby złotko nie odpadło), a nikt z domowników z nich nie korzysta dopóki w naszym domu nie ma gości, oczywiście tych zaliczanych do „szczególnych".

Talerze są właściwie częścią spadku po mojej „zamojskiej" babci. Babcia Stefania była osobą, która wśród rodziny budziła wielki respekt. Znana z silnego charakteru i miękkiego serca, była swego rodzaju „centrum". Podczas wakacji czy świąt, Zamość był punktem spotkania rodzin: sióstr i braci oraz młodszych - kuzynostwa. Moja Babcia kojarzy mi się ze spokojem, najwspanialszymi historiami i wspomnieniami: daleką rodziną, która na co dzień jest dla nas niedostępna, bo niestety „rozsiana" po całej Polsce, a nawet poza jej granicami. Talerze więc zdają się być przedłużeniem pamięci o babci, ale nie tylko o niej... Niosą ze sobą potężny „emocjonalny ładunek" związany z Zamościem - ojczyzną mojego taty. Przywołują także pamięć o jeszcze wcześniej żyjących przodkach, osobach które znam jedynie z opowiadań mojej rodziny. Upamiętniają bohaterskie postawy dziadków podczas wojny. Wydaje się także, że przedmioty te niosą ze sobą pewną perspektywę wieczności. Ich obecność sprawia, że dawne miejsca i czas są jakby zaklęte, zamknięte niczym w pudełku. Dzięki temu obrazy z przeszłości mocniej żyją w naszych głowach i nie ulegają zapomnieniu. Tak jak w kropli wody może odbijać się cały świat, tak w jednym małym przedmiocie może być zaklęta wielka historia. Talerze z naszego kredensu niewątpliwie są naszym małym-wielkim dziedzictwem.

Nie jest możliwym doświadczyć fizycznie przeszłości, bo tak naprawdę nic oraz nikt nie może dosłownie zastąpić tego co już utraciliśmy. Jednak poprzez obecność drobnych przedmiotów możemy wyraźniej czuć pewien związek emocjonalny pomiędzy historią minioną, a światem współczesnym. Nie wiem jak długo talerze zdołają przetrwać, być może całkiem długo. Kwestią ważniejszą jest jak długo będą pełnić istotną funkcję przywoływania przeszłości dla innych pokoleń. Immanentną cechą dziedzictwa jest jego naturalne obumieranie - to pewne, że dla kolejnych potomków naszej rodziny babcia Stefa nie będzie już kimś tak istotnym jak dla nas, osób pamiętających jej ciepły uśmiech i stanowczy głos…

Autor: Szawarka 2016 r.

Data opublikowania: 16.02.2016
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko