Przejdź do głównej treści

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Do biegu, gotowi, start! – czyli rodzinna sztafeta

Myśląc o moim dziedzictwie, pierwsze co wpadło mi do głowy to dziedzictwo materialne, często oczywiście porównywane do spadku. Zwykle właśnie to bywa pierwszą myślą u wielu ludzi, ze względu na zadawane sobie pytanie „co mam?”. Orientujemy się jednak nierzadko, że nie posiadamy rodzinnych pamiątek, bądź stojąca na strychu stara waza została zapomniana. Ci którzy znali jej historię już nie żyją, a Ci żyjący nie są świadomi jej wartości przez co nie rozpatrują jej w kategorii jakiegokolwiek dziedzictwa, i rzeczywiście wówczas waza traci swoją funkcję. A ze względu na to, że dziedzictwo jest czymś czego jesteśmy świadomi, waza właściwie przestaje istnieć i tylko odnalezienie kontekstu pozwoli powrócić jej do życia. Świadomość i pamięć są kluczowe w definicji dziedzictwa, a przedmioty niestety często nie potrafią ich przy sobie utrzymać.

Dlatego może warto zastanowić się nad zagadnieniem głębiej i poszukać czegoś co nazywa się dziedzictwem niematerialnym, aby znaleźć coś we swoich wspomnieniach co nigdy nie wygaśnie.  Ale czym miałoby to być? Dopiero po kilku godzinach gdy przestałam usilnie szukać tradycji, zwyczajów czy obrzędów charakterystycznych dla mojej rodziny, po ramieniu poklepała mnie myśl, która błyskawicznie wyprzedziła mnie i pogalopowała dalej zbierając po drodze wszelkie argumenty za tym aby stać się czymś, co od pokoleń poza fatalnym gustem do mężczyzn łączy kobiety mojej rodziny. Myśl ta dobiegła do mety i zdobyła medal zatytułowany „moje dziedzictwo”. Kiedy już ją dogoniłam zrozumiałam, że każda kobieta w mojej rodzinie jest skrajnie różna od pozostałych, jednak jest coś, co sprawia, że wszystkie zostajemy wrzucone do jednej szuflady opatrzonej odpowiednim podpisem „biegaczki amatorki”, że istnieje ta jedna wspólna sytuacja, w której znajdowałyśmy się wszystkie wielokrotnie, choć niejednocześnie. Te same słowa: ,,Do biegu, gotowi, start!”, które usłyszałyśmy pierwszy raz jako dziecko bądź nastolatka i słuchałyśmy cyklicznie przez kolejnych kilka bądź kilkanaście lat swojego życia to początek nici wiążącej nas wszystkie. Silne skupienie w próbie okiełznania setek myśli podczas ustawiania się w blokach startowych na bieżni czy linii startowej biegów terenowych to coś, co mogę określić jako moje dziedzictwo. Świadomość przeżywania tego samego nerwowego podniecenia, które wielokrotnie czuła moja starsza siostra, mama i babcia sprawiła, że poczułam pewnego rodzaju nową więź. To właśnie ta więź ostatecznie zadecydowała o tym by biegi uznać za dziedzictwo, ponieważ poprzedza i tworzy ją szereg emocji, które to są niezbędne do tego by mówić o czymś jako o swoim dziedzictwie.

Jak każde dziedzictwo, tak i nasze rodzinnie biegi mają swoją historię rozpoczynającą się w pewnym momencie. Momentem tym była połowa lat 50. ubiegłego wieku, kiedy pewnego wiosennego dnia babcia Irena wówczas w wieku licealnym po praz pierwszy stanęła na starcie. Swoim krokiem, choć wtedy tego nieświadoma rozpoczęła niemalże 70-letnią już tradycję. Pierwszego biegu swojego życia nie wygrała, ale poczuła tego dnia, że na jednym się nie zakończy. Zdobyte przez nią III miejsce było zbyt wysokie by pomyśleć, że nie ma predyspozycji do tej dyscypliny lekkoatletycznej, a jednocześnie było zbyt niskie by uznać to za ostateczny sukces i na dobre zejść z podium. Od tego czasu regularnie trenowała i startowała w zawodach powiatu staszowskiego i województwa kieleckiego niejednokrotnie zajmując najwyższe miejsce. Trwało to do roku 1959, kiedy zaszła w ciąże i wśród żywych pojawiło się jej pierwsze dziecko - mój wujek i starszy brat mojej nienarodzonej jeszcze mamy. Kariera lekkoatletyczna babci Ireny trwała zatem zaledwie 4 lata, jednak pozostawiła lekko uchylone drzwi dla mojej mamy, która pod koniec lat 70. jako początkująca uczennica szkoły podstawowej postanowiła je szeroko otworzyć i nie zamykać przez ponad 10 lat. Doświadczenia babci pomogły mamie szybko osiągnąć sukces i zostać numerem jeden województwa, wówczas wciąż kieleckiego. Jednak dla mojej mamy granice jednego województwa były zbyt ciasne, postanowiła swój sukces przenieść również na teren krakowskiego, gdzie poza treningami i udziałem w zawodach podjęła naukę na Akademii Wychowania Fizycznego by w ostateczności zostać nauczycielką wychowania fizycznego i prywatną trenerką mojej starszej siostry, która to uchylone przez babcię i szeroko otwarte przez mamę drzwi wyrwała wraz z futryną na przełomie XX i XXI wieku. Justyna idąc w ślad mamy swoje zmagania również rozpoczęła już w pierwszych latach szkolnych i od zawodów międzyszkolnych aż po wojewódzkie (już świętokrzyskie), do końca swojej kariery nie zeszła z I miejsca podium. Sława jej osiągnięć wyprzedziła ją samą, w efekcie wynik każdych zawodów na których się pojawiła był z góry znany. Talent jednak nie przyniósł jej sympatii „koleżanek po fachu”, które skazane na niższe miejsca każdorazowo miały nadzieję, że Justyna nie pojawi się na starcie, a one samie nie będą zmuszone podkładać jej nóg by wywrócić ją i choć trochę zwiększyć swoje szanse na wygraną. Cała rodzina obserwowała jej zmagania z wielką dumą. Od jesieni 2002 roku, kiedy to skończyłam 5 lat, również ja miałam okazję dopingować ją na każdych zawodach. Sukcesy mojej siostry nie wymagały jednak od niej dużego wysiłku, przez co ona sama nie doceniała ich ani trochę. Cały nasz wspólny pokój był pełen jej medali i pucharów, które z namaszczeniem polerowała nasza mama, a które starannie ignorowała moja siostra. Po latach przyznała, że nigdy nie lubiła biegać, ale kochała patrzeć na twarz naszej mamy, która stała na mecie w oczekiwaniu na to, że pierwszą osobą, którą zobaczy będzie jej córka. Dobra passa trwała przez 8 lat, aż do dnia, w którym nasza mama i jednocześnie trenerka mojej siostry nie czekała na mecie najważniejszego wówczas biegu. Justyna, która, co oczywiste na horyzoncie pojawiła się jako pierwsza, ku ogromnemu zdziwieniu wielu zgromadzonych usiadła na ziemi kilka metrów przed metą i zaczekała aż wszystkie pozostałe zawodniczki ukończą bieg by ona zajęła ostatnie miejsce. Był to głośny koniec jej głośnej kariery. Od tamtego dnia nie pojawiła się jako zawodniczka już na żadnych zawodach pomimo usilnych próśb wielu trenerów, którzy chcieli przejąć ją pod swoje skrzydła by jako nastolatkę z ogromnym potencjałem przygotowywać do osiągania sukcesów krajowych i międzynarodowych. Czas ten zbiegł się z moimi pierwszymi drobnymi sukcesami, a zatem z jesienią  2007 roku, kiedy jako młodsza siostra i potencjalna następczyni Justyny szybko zyskałam lokalny rozgłos. Legendy swojej siostry nigdy nie dogoniłam, stworzyłam jednak własny styl. Specjalizowałam się w zajmowaniu IV pozycji kilka metrów przed metą, by w ostatnich sekundach biegu wyprzedzić wszystkie pewne już swojego sukcesu zawodniczki zająć I pozycję. Choć przejęłam pałeczkę rodzinnej sztafety na następnych 6 lat, i tak jak nasza mama przeniosłam swój sukces z województwa świętokrzyskiego do małopolskiego za sprawą rodzinnej przeprowadzki do Krakowa, to nauka w gimnazjum wygasiła niedoglądaną już przez nikogo rodzinną tradycję. Czeka ona obecnie na przyjście małej dziewczynki, by ta ponownie pochwyciła w dłoń odłożoną tylko tymczasowo sztafetową pałeczkę i pobiegła po własny sukces.

Historia czterech kobiet zbudowała dziedzictwo, ale opowiadające nie tylko o bieganiu ile sił w nogach, ale także o (brzmiących czasem niepotrzebnie patetycznie) wartościach – wytrwałości, ambicji, sile, uporze i dumie, które w dodatku z zamiłowaniem do efektów specjalnych takich jak bojkotowanie biegu czy drastyczne równanie z ziemią marzeń o wygranej swoich przeciwniczek stworzyły mieszankę nie wybuchową, ale wyjątkową dla mnie. Tę właśnie mieszankę, wzbogaconą o nowy charakter mam nadzieję zobaczyć w piątej (choć jeszcze nienarodzonej), by ona tak samo jej cztery poprzedniczki mogła kiedyś usłyszeć „do biegu, gotowi start!”, poczuć adrenalinę, oddech współzawodniczki na swoich plecach i móc powiedzieć, że posiada i kontynuuje wieloletnią rodzinną tradycję powiększając jej zasięg o kolejne pokolenie a może i o kolejne województwo. To niematerialne dziedzictwo nie jest może najbardziej wyjątkowe czy najciekawsze o jakim mogłm przeczytać czy usłyszeć, ale jest moje i na tę chwilę jedyne jakie posiadam, więc posiadam je z całych sił by nie dać mu zalegnąć w kurzu na strychu i zostać zapomnianym jak stara waza.

Autorka: Angelika Prokop 2022 r.