Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Ulotne?

Wieczór. Cisza. To lubię. Zamykam oczy i myślę o…
 
Nie wiem dlaczego, nie chce mi się wracać, cały dzień zwlekam, łażę tu i tam, spotykam się z ludźmi, czekam… na wieczór i ciszę.
 
Noc dodaje sił. Poświata księżyca wpadająca do pokoju oświetla, jak to mówią, twórczy bałagan, a włączony komputer co jakiś czas sygnalizuje znajomym miganiem wiadomość od tych „dostępnych", zegar tyka miarowo, jednostajnie, stajnie, nie…
 
Nie chcę tak. Nie chcę jednostajnie i miarowo. Rytuał codziennego dnia. Matka wstaje, zaczyna robić śniadanie, wstaje ojciec, zajmuje łazienkę, wstaję w końcu i ja, bo przecież nie wypada nie wstać. Kakao ci wystygnie, mówią, jajka się zetną, najpewniej, to kiedyś zetnę się ja. Prysznic. Wolność na krótko. Potem jak co dzień. Dzień po dniu. Jak było w szkole, niech cię tata zawiezie tu i tam, jutro kolacja u wujków, pojutrze obiad u babci. Za rok obiad u babci, kolacja u wujków. Za dziesięć lat, obiad u wujków, kolacja, daj Boże, u babci…
 
O co ci chodzi, przecież żyjemy jak ludzie, normalni, masz wszystko, czego tylko zapragniesz, kochamy cię…
 
Jest wam dobrze ze sobą, widzę to, kochacie mnie, wiem. Wszystko jest tak, jak powinno być. Normalnie.
 
Miga. Jakoś dzisiaj nie mam ochoty na pogawędki. Srebrny promyk pada na moją dłoń. Nie ma na niej jeszcze obrączki, długo nie będzie. Może nigdy. Nie wiem, czy znajdę równie szaloną drugą połowę. Chciałbym… żeby to wszystko było jakoś inaczej, żeby każdy dzień zmieniał mnie i moje życie… nic nie tyka miarowo, nawet moje serce poddaje się nagłym przypływom, raz bije szybciej, raz wolniej. Wychodzę z domu, nie wiem, kiedy wrócę. Po co wiedzieć? Dzisiaj na obiad zupka chińska, jutro idziemy razem do restauracji, za dziesięć lat… homary na Seszelach. Pojutrze wyprawa do wnętrza siebie, za dwa dni – kochamy się w męskiej przebieralni, a za rok patrzymy na dzieci w piaskownicy. Nasze? I żadnych rytuałów, prawda?
 
Noc. Cisza. Zamykam oczy i myślę o… rytuale, jednym i jedynym, bez którego nic nie miałoby sensu… o powrocie do domu. Tylko gdzie on będzie?
 
Mijają lata.
 
Kiedyś tak myślałem. Dokładnie tak. Ile dni i nocy musiało minąć, żebym zaczął się zastanawiać nad tym, co dalej. Nad tym, co zostanie. Po nich. Po nas. Po mnie.
 
Już teraz widzę, że jest inaczej. Inaczej niż było. To „magiczne" słowo: dziedzictwo. Co dla mnie znaczy? Nie interesowało mnie to wcześniej. Wolałem biegać po podwórku, grać w piłkę, bawić się z kolegami. Trzask. Pękł szczebel w przydomowej drabince. Kogo to obchodziło? Prababcia na tarasie przed domem opowiadała o I wojnie światowej. Przerwała opowieść. Później nie mówiła, my nie pytaliśmy. Zmarła nagle, bez większego hałasu. Bach, tak po prostu siadło jej serce. Najpierw raz, później drugi, ale drugiego już nie wytrzymała. Został tylko pokój. Pusty pokój w domku u mojej babci, jej córki. A pośród bałaganu, skórzanych walizek i różnych szpargałów ręczne robótki, haftowane obrusy, kilimki wykonane przy pomocy szydełka, kolorowych nici i… oczywiście rąk. Pomarszczonych rąk mojej prababci.
 
Idę dalej. Przechadzam się po domu. Teraz jak po pustym pałacu ze szkła. Z chłodnymi ścianami i posadzkami. W narożnej szafie tona kaset VHS. Wakacje 2009. Chorwacja? Hmm, chyba tak. Wakacje 2001… Czekaj, czekaj. To musiała być Tunezja, bo jakoś tak po zamachach na World Trade Center. Wakacje 1997. Włochy. Zdecydowanie Włochy i te śmieszne apartamenty w kurorcie nad wielkim basenem. O! Wakacje 1989 i 1990 – nie było mnie jeszcze wtedy na świecie. Tyle wspomnień zostało. Usiądę kiedyś i to wszystko obejrzę. Kiedyś… Jeszcze jest czas.
 
Odtwarzacz wideo się popsuł, no nic.
 
Zdjęcia. Zdjęcie za zdjęciem. Nie starczało kliszy. Matka razem ze mną wywoływała je co jakiś czas, jak byłem jeszcze mały.
 
A to stań tu. A to na tle choinki. A to uśmiechnij się i stańcie razem pod ścianą przed remontem. Po co? Po TO. Albumy pełne fotografii. Szuflady pełne albumów. Regały pełne szuflad. Setki? Tysiące? Wszystko tu zostało. Nie ma już tych ludzi wśród nas, ale są zdjęcia. Nie ma już mojego ojca, ale wszędzie wokół widać ślady jego obecności, na każdym kroku. Tak jakby ktoś nagle wyłączył światło, tata w międzyczasie zniknął, później światło wraca i wszystko jest „po staremu". Tylko jego nie ma.
 
Czym jest dziedzictwo dla mnie? Co tak naprawdę znaczy? Czy liczy się tylko to, co ma naprawdę jakieś większe znaczenie dla świata? Ojciec nie rzeźbił. Nie zbudował żadnego posągu. Był zwyczajnym człowiekiem. Matka nie szyła. Nie lepiła garnków z gliny ani nie dziergała pamiątkowych ozdób. Nadal jest zwykłym człowiekiem, i oby jak najdłużej była. Nie będzie po nas rewelacyjnych zabytków. Będą wspomnienia…
 
A po mnie? A to jeden tekst, a to drugi. Jakaś powiastka kryminalna napisana w gimnazjum. W teczce obok kilka prac z liceum. Większa powieść. Nigdy niewydane – leżą w szufladzie na górze w moim pokoju. Tak po lewej, jak patrzeć od progu drzwi.
 
Zaczęło się później. Po prostu wziąłem do ręki analogową kamerę taty. Najpierw jedno ujęcie. Później dwa. Kiedy to było? Pewnie we wczesnej podstawówce. Zbudowałem konstrukcję z klocków LEGO, poumieszczałem plastikowe ludziki, rozstawiłem wszystko jak na prowizorycznym planie filmowym. Lars von Trier ze swoim teatralnym Dogville byłby dumny. Kamera… Akcja! Przesuwam ludziki, wypowiadam zdania. Cięcie. Cięcie za cięciem. Taśma zapełniona. Kilka lat później ktoś wziął kasetę, nie wiedział – tak wyszło – coś się nadpisało, jak to bywa z kasetami VHS. Nie ma już klocków.
 
Filmy. Może to właśnie po mnie zostanie…
 
Patrzę w lustro. Ile mam lat?
 
Patrzę na dysk komputera. Ile mam swoich filmów? Chcę więcej…
 
Scenariusz… Najpierw jeden, później drugi. Angaż najbliższych, potem znajomych, wreszcie aktorów i chętnych… Najpierw amatorsko. Kilka lat później bardziej profesjonalnie. Teraz? Przyszłościowo – mam nadzieję!
 
A dzieci? Dzieci nie będzie. Tak wybrałem i kropka. To nie moja droga. Nie moja miłość, więc nie zostawię po sobie następnych ludzi ani pokoleń. Zostawię pamięć. Fabuły. Filmowe historie. Podświadome lęki, ukryte pragnienia. Rozpaczliwe krzyki, radosne uniesienia. Zapisane na taśmie, na dysku, na płycie. Gdziekolwiek.
 
Osiągnę coś tym? Nie wiem. Usłyszy ktoś o mnie? Też nie wiem. Postaram się, to mogę obiecać. Sobie. Im. Sztuce. A sztuka tkwi przecież w dziedzictwie. Czyli dla dziedzictwa? Ech, zbyt wygórowane marzenie, ale postaram się zostawić jak najwięcej.
Cisza. Kamera… Akcja!
 
Czarna otchłań.
 
Otwieram oczy. Gdzie jestem?
 
To jakiś dom. Chyba na wsi. W oddali widzę zalesione wzgórza. Nie byłem tu jeszcze, a może tylko tak mi się wydaje. Dziwnie się czuję. Jakbym nie czuł swojego ciała. Nie słychać kroków, gdy wchodzę po schodach na górę. Podłoga nie skrzypi pod moimi stopami, a wydaje się, że powinna. Jedne schody. Korytarz. Drugie schody. Kolejny korytarz. Wreszcie drzwi… Wchodzę niepewnym krokiem, ledwo je uchylając. Jestem na poddaszu. Wielkim drewnianym strychu, który sprawia wrażenie, jakby miał się zaraz posypać. Przez szerokie okna wpadają wątłe promienie. To poświata księżyca czy blask słońca? Nie wiem. Nieistotne. Przypatruję się rzeczom wokoło. Stare zakurzone kartony. Skrzynki. Ubrania. Futra. Rozpoznaję te meble w rogu, z pewnością! Fotografie… wydają się jakieś obce na pierwszy rzut oka. Sięgam do któregoś z kartonów. Książki. Przekopuję kolejną skrzynkę. Tym razem albumy. Zdjęcia. Wszystko pokryte warstwami kurzu. Strzepuję go szybkimi ruchami. Powinienem już dawno kichać, zawsze byłem uczulony na kurz, ale teraz nic. Ze starej fotografii zerka ktoś na mnie. Starszy mężczyzna o skąpym uśmiechu. To chyba ja – poznaję po koszuli.
 
Kawałek dalej stoi stara drewniana szafa. Półki uginają się pod kartonami, które są pełne jakichś pudełek i płyt DVD. Sięgam po pierwsze lepsze. Przypatruję się i uśmiecham z nieskrywaną satysfakcją. A jednak…
 
Na wprost od drzwi prowadzących na to wielkie poddasze jest balkon. Niewielki taras. Bije od niego niezwykle jasna poświata. Zbliżam się powoli w tamtym kierunku, żeby spostrzec, że taras wydaje się unosić w powietrzu. Stąpam niepewnie. Pod balkonem rozpościera się trawa, ale muszę być bardzo, bardzo wysoko, bo krajobraz zlewa mi się jak sztuczna, miniaturowa i niewyraźna makieta. Ktoś podchodzi do mnie z tyłu.
 
– Jesteś? – słyszę głos.
 
Rozpoznaję go.
 
– Jestem – odpowiadam z uśmiechem.
 
– Chodź. Inni już czekają – dopowiada ciepło.
 
Gdy spoglądam za siebie wszystko wydaje się jasne. Wszystko rozumiem. Właśnie tak to sobie wyobrażam.
 
Moje dziedzictwo. Nieulotne.
 
Autor: 306werewolf 2016 r.
Data opublikowania: 09.04.2016
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko