Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Weronika z Zielonego Jaru

Mając już 22 lata, wciąż ucząc się siebie i poznając siebie, odpowiedź na pytanie: czym jest Twoje dziedzictwo? Z jakim miejscem się identyfikujesz? Powinna przyjść mi dosyć łatwo. Jednak 4 przeprowadzki w ciągu tych lat, zdecydowanie mi tego nie ułatwiają. Gdy ktoś, kogo dopiero poznaję zadaje mi pytanie: „Skąd jesteś?”, to odpowiadam „Mieszkam na Płaszowie... no, ale jestem z Nowej Huty”.

Peter Howard stwierdził, iż nie wszystko jest dziedzictwem, ale stać się nim może cokolwiek. Najważniejszą cechą dziedzictwa według niego jest jego niedookreślenie dziedzictwa, nieostrość granic, niemożność ujęcia w zbiorze. Skutkuje to dużą wolnością jednostki w wyborze, uznaniu własnego dziedzictwa (1). Heterogeniczność dziedzictwa natomiast, odznacza się niejednorodnością zbioru, który łączy w sobie zarówno wytwory o charakterze materialnym, jak i niematerialnym. Nie ma możliwość stworzenia kryteriów zaliczenia czegoś do dziedzictwa bądź odrzucenia go. Opracowanie uniwersalnych, powszechnych, trwałych oraz precyzyjnych reguł dotyczących tego, co może stać się dziedzictwem jest niemożliwe (2). Ważne by czuć z własnym dziedzictwem swego rodzaju więź, połączenie, emocje.

Za swoje dziedzictwo uważam, więc krakowską Nową Hutę (a w szczególności plac zabaw Zielony Jar). Nie tą, którą większość kojarzy jako charakterystyczne bloki przy placu Centralnym z odchodzącymi od niego alejami, gdzie bloki ponoć budowano dla ludzi (przecież pod blokiem jest „ogródek”, w wymiarze 2 na 3 metry, ale jest, projekt Nowej Huty miał w końcu łączyć miasto ogród z miastem idealnym), widoczną na materiałach reklamujących Muzeum PRL-u czy letnie festiwale w Nowej Hucie. Chociaż tą uważam za w pewien sposób estetyczną i ujmującą. W tym obszarze mieszkałam zaledwie parę lat, by później przeprowadzić się, na niemalże na obrzeża tej dzielnicy, na osiedle na Stoku, niedaleko moich dziadków mieszkających na osiedlu na Wzgórzach - oznaczało to codzienne kursowanie między dwoma osiedlami. A tym samym codzienne przechodzenie przez park/ plac zabaw Zielony Jar. Z mojego dzieciństwa te dwa osiedla zapamiętałam jako przeplatankę sklepów monopolowych z różnokolorowymi blokami, o różnej wysokości i o różnych kształtach. Przestrzeń ta, jakby „bez ładu i składu”, jest dla mnie dziedzictwem materialnym, a związane z nią wspomnienia dziedzictwem niematerialnym. Z tym miejscem wciąż się identyfikuję, z niego mam jedne z najmilszych, najżywszych, a z pewności najwcześniejszych i najlepiej „zachowanych” wspomnień z dziecięcych lat. Gdy wspominam to miejsce odczuwam nostalgię i tęsknotę za czasami, gdy największym problemem było dla mnie to, że mama nie kupiła mi samolotu z Polly Pocket. 

Gdy byłam małym dzieckiem rodzice i dziadkowie zabierali mnie do Zielonego Jaru na spacery w wózku, potem już samodzielnie na własnych nogach, ale dalej z ich towarzystwem. W końcu pozwalano mi chodzić samej, jednocześnie przestrzegając mnie, że chociażby „paliło się i waliło” mam wrócić do domu, gdy słońce będzie zachodzić. W przedszkolu wraz z moją przyjaciółką podjęłyśmy próbę (niestety nieudaną) przekopania się pod ogrodzeniem i ucieczki do ogródka oddalonego o 500m. W naszych oczach był to cudowny teren, gdzie wszystko było możliwe i nic nie ograniczało naszych marzeń.

Po skończeniu przedszkola dziecko można było zapisać do jednej z dwóch szkół znajdujących się po przeciwnych stronach parku. Nalegałam, by mama zapisała mnie do tej samej szkoły, do której chodziła ona i jej siostry. Ze względu na położenie Zielonego Jaru często uczęszczaliśmy tam z koleżankami i kolegami po szkole, po obiedzie i odrobieniu zadań domowych. Spotykaliśmy tam także dzieci z drugiej szkoły, z niektórymi część z nas chodziła do tego samego przedszkola, jednak na placu zabaw nie bawiliśmy się razem, nie nawiązywaliśmy kontaktu, zupełnie jakby byli nam obcy. Właściwie tylko dlatego, że wybraliśmy inne szkoły.

Zielony Jar podzielony był na kilka części - w jednej była muszla koncertowa (miejsce wielu udawanych koncertów, ponoć miała tam koncert Doda, jednak nigdy nie sprawdziłam, czy była to prawda), huśtawki i zamek. W drugiej - karuzela, wysokie huśtawki, piaskownica i budynek, który składał się z domku, gdzie sprzedawano w lato zapiekanki i lody, i z części z długim dachem podpartym filarami, na który co sprawniejsi i odważniejsi wspinali się by tam usiąść. W kolejnej części znajdował się płytki basen z instalacją z rur, z których leciała woda napełniając go w ciepłe dni. Ostatnia część obejmowała zamek, zjeżdżalnię i zewnętrzną siłownię. Cały teren otoczony był drzewami, alejkami i ławkami. Przy nich i przy kamiennych stołach do gry w szachy siedzieli starsi panowie z pieskami ze spłaszczonymi mordkami, które już na zawsze będą kojarzyć mi się z osiedlem Na Wzgórzach. Miałam wrażenie, że dosłownie każdy dziadek ma takiego pieska. Panowie popijali piwo z butelki, a kapsle wyrzucali na ziemię. Tym samym dając nam, dzieciom, zabawę - wygrzebywanie patykiem kapsli z ziemi.

Po wyprowadzce z osiedla byłam tam zaledwie dwa razy w ciągu 13 lat - odwiedzając przyjaciółkę z dziecięcych lat i ostatnio. Po śmierci moich dziadków, powrót tam nie był dla mnie łatwy, ze względu na wspomnienia, gdy razem tam chodziliśmy.

Jednak wróciłam tam niedawno, aby zweryfikować swoje wspomnienia. I cóż... szczerze byłam zdziwiona, że zupełnie nie wygląda to tak jak w mojej pamięci. Zielony Jar, wydawał mi się już nie tak radosny, jak w moich wspomnieniach, opustoszały mimo dosyć ładnej pogody, mały (mama powiedziała, że to ja urosłam), w pewnym sensie „przygaszony”. Zlikwidowano domek z lodami i zapiekankami, zdjęto płytki w basenie, a dobudowano boisko ogrodzone siatkami i podjazd dla osób z niepełnosprawnościami.

Było to miejsce niemal codziennych zabaw, w każdej porze roku, bez względu na śnieg, deszcz czy upał. Ale także wypadków, tych drobnych wywrotek podczas biegania i zdartych kolan, bród, ale też tych mniej drobnych jak wstrząs mózgu spowodowany poślizgnięciem w basenie na płytkach, których już nie ma, skutkujący migrenami obejmującymi dosyć duża cześć mojego dzieciństwa i lat nastoletnich. To z pewnością przysłużyło się do tego, że nie zapomniałam o tym miejscu. Mimo to Zielony Jar, do tej pory, kojarzy mi się z promieniami słońca, wesołym krzykiem, śmiechem dzieci, ogromnym poczuciem wolności i beztroski. Te dobre wspomnienia i nieco gorsze składają się na moje odczucia względem tego miejsca, które pozwalają mi je nazwać moim dziedzictwem.

Autorka: Weronika Jurek 2022 r.

BIBLIOGRAFIA

(1) Howard. P, Heritage, Management, Interpretation, Identity, Continuum, London- New York 2003.

(2) Gaweł Ł., Pokojska W., Pudełko A. (red), Ochrona i zarządzanie dziedzictwem kulturowym, Kraków 2016

1 /image/image_gallery?uuid=fb1c35da-28cb-418a-a2f3-0cdac07520cd&groupId=36523360 1170 876 Weronika Jurek 2 3
2 /image/image_gallery?uuid=12bb9967-e6de-40c0-887b-f52836130bc7&groupId=36523360 1170 876 Weronika Jurek 3 1