Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Moja babcia mieszka na wsi

Pochodzę z Jaworzna. Pierwszego miasta na trasie Kraków – Katowice, które należy do województwa śląskiego. Nie jest to typowe śląskie miasto, choć kopalni, hut, zakładów przemysłowych w Jaworznie nie brakowało. Współcześnie brakuje, ale nie temu będzie poświęcona ta praca. Jaworzno jak na swoje położenie było dla mnie miastem całkiem perspektywicznym. To właśnie w tym mieście przez długie lata uprawiałem mój ukochany sport – siatkówkę. Chodziłem do dobrych szkół a pod ręką było w zasadzie to wszystko czego nastolatek potrzebuje do życia. W moim rodzinnym mieście poznałem też swoich najlepszych przyjaciół, z którymi utrzymują świetne relacje po dziś dzień. Nie miałem powodu do narzekań.
 
Problemem są przeważnie wakacje. Wakacje w mieście to dla dziecka nigdy nic przyjemnego. Brakuje wolności, swobody, a przede wszystkim zmiany otoczenia. Ja nigdy nie miałem problemów w czasie wakacji. Nie miałem, ponieważ moja babcia mieszka na wsi. Oczywiście nie w jakiejś zwykłej wsi, ale w najpiękniejszej wsi w Polsce – Sieradzy. Sieradza położona jest pomiędzy Dąbrową Tarnowską a Tarnowem w województwie małopolskim. To jakieś półtorej godziny jazdy z Krakowa, a nieco ponad dwie i pół godziny jazdy z Jaworzna.
 
Jak to zwykle bywa na wsi moja babcia mieszka w domu prywatnym. Dzieli go wspólnie z moją ciocią i wujkiem, którzy mieszkają na parterze. Babcia zajmuje całe pierwsze piętro domu. Do dyspozycji dzieci pozostawało i wciąż pozostaje całe ogromne przydomowe podwórko, oraz ogród za stodołą. W skład posiadłości wchodzi jeszcze duża stajnia oraz garaż. Do mojej dyspozycji pozostaje „składzik", który wygospodarowałem pewnego lata z dawnego kurnika. Obecnie trzymam tam narzędzia ogrodowe. Składzik służy również jako miejsce spotkań naszej paczki.
 
Od kiedy skończyłem 4 lata, każde wakacje spędzałem u mojej babci. Nie zawsze były to oczywiście pełne dwa miesiące. Czasem obowiązki, a czasem rodzice zmuszali mnie bym okroił swój pobyt co czasem niechętnie musiałem robić. O towarzystwo też nigdy nie musiałem się martwić. Moja ciotka nauczycielka przyjeżdżała do babci w każde wakacje z moimi kuzynami. Wujek z dołu również ma dwójkę dzieci. Zawsze była nas piątka. Wszystko robiliśmy razem i spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Jestem najstarszy z tej grupy, w związku z tym spoczywały na mnie obowiązki przywódcze z czego myślę dobrze się wywiązywałem.
 
Niniejsza praca mogłaby być poświęcona mojej babci, która niewątpliwie w ogromnym stopniu przyczyniła się do ukształtowania mnie jako człowieka. Z pełną odpowiedzialnością mógłbym pisać o Sieradzy, miejscu mojego dzieciństwa. Moje kuzynostwo i przyjaciele, których poznałem u babci także byliby doskonałym podmiotem tej historii. Postanowiłem jednak opowiedzieć zupełnie inną historię. Historię wiążącą się z domem mojej babci, moim kuzynostwem, ale również z człowiekiem, który przez przypadek zainspirował mnie i znalazł dla mnie sposób na resztę mojego życia.
 
Naszym ulubionym zajęciem były rowerowe wycieczki. Nigdy nie wiedzieliśmy gdzie jedziemy i jak długo nas nie będzie. Nie mieliśmy mapy. Nie braliśmy telefonów. Niejednokrotnie po powrocie czekała nas bura za to że nikt nie wiedział co się z nami dzieje przez kilka godzin. Tereny i okoliczne wsie sprzyjały podróżom. W czasie tych wycieczek przez przypadek odkryłem Zalipie. To niezwykle malownicza wieś, gdzie tradycyjnie mieszkańcy przyozdabiali swoje podwórka kwiatami. Za płótno służyły domy, studnie, stodoły a nawet budy dla psów. Jest to niezwykle piękne miejsce, którego centrum obecnie stanowi muzeum poświęcone Felicji Curyłowej oraz Dom Malarek, gdzie można nauczyć się sztuki przyozdabiania domów.
 
Swojego najważniejszego odkrycia dokonałem jednak zupełnie w innym miejscu. Na trasie do Szczurowa przez przypadek natknąłem się na magiczne miejsce – Dwór w Dołędze. Jest to niezwykle pięknie położony obiekt wpisany w 1969 roku do rejestru zabytków. Dwór otacza piękny park, w którym przeważają drzewa liściaste. Za sadem znajduje się z kolei okazały spichlerz. Główny budynek pochodzi z XIX wieku. W całości drewniany, pierwotnie modrzewiowy, pokryty jest pobielonym tynkiem. Zbudowany na planie podkowy, pokryty dwuspadowym, gontowym dachem nadającym mu charakteru. Od frontu ma piękny ganek oparty na dwóch filarach. Na wiosnę i w lecie porośnięty pięknym bluszczem. Nieopodal w lesie znajduje się zabytkowa kapliczka pochodząca z czasów Powstania Styczniowego.
 
Patrząc od frontu, w przedniej części budynku mieści się jadalnia, salon i gabinet. Salon urządzony jest meblami z końca XIX w. Znajduje się tutaj także fortepian należący niegdyś do właścicieli dworu. Na ścianach zobaczyć można fotografie Marii Pikuzińskiej-Güntherowej i jej męża Aleksandra oraz pisarza Ignacego Maciejowskiego, który poprzez małżeństwo z Marią Güntherówną stał się właścicielem Dołęgi. Z jadalni, gdzie znajduje się dębowy kredens, stół i szafka z końca XIX w. prowadzi wyjście na ganek. Narożny gabinet wyposażony XIX-wiecznym kompletem mebli  z orzecha, mieści pamiątki związane z powstaniem styczniowym i rabacją chłopską. Jest tutaj m.in. obraz Lorenowicza przedstawiający wydarzenia z 1846 r. Z gabinetu można przejść do pokoju prof. Michała Siedleckiego, ożenionego z córką właścicieli dworu, Ireną Wolską, wybitnego biologa i podróżnika, który często bywał w Dołędze. Ostatni pokój ekspozycji, czyli sypialnię Jadwigi Tumidajskiej, urządzoną secesyjnymi meblami, zdobią podarowane jej przez Jana Bartosińskiego obrazy autorstwa Stanisława Wyspiańskiego.
 
Ekspozycja muzeum jest bardzo ciekawa i różnorodna. Każdy pokój ma inną ekspozycję, ale oglądając całość przechodząc z pokoju do pokoju ma się wrażenie spójności. Otoczenie dworu to też ogromny plus. W parku można spędzić wiele przyjemnych chwil, słuchając śpiewu ptaków na ławce pod dębem. Jednak sercem muzeum są niewątpliwie osoby odpowiedzialne za przyjmowanie gości. Poznałem tam bowiem, kilka lat temu Pana Władysława Koniecznego. Człowieka o ogromnej pasji i wiedzy na temat muzeum, który zupełnie przypadkowo zaszczepił we mnie ogromną pasję. Podczas jednej z moich wizyt Pan Władysław, łamiąc przy tym kilka przepisów, pokazał mi kolekcję aparatów analogowych, które muzeum ma w swojej kolekcji. Co więcej zaproponował mi żebyśmy zrobili nimi kilka zdjęć. I tak spędziliśmy całe popołudnie fotografując a następnie wywołując zdjęcia. 
 
Pasja, którą we mnie zaszczepił przerodziła się w moją pracę. Obecnie nie wyobrażam sobie życia bez aparatu. Podobnie jak nie wyobrażam sobie żebym nie odwiedził mojego ulubionego dworu przynajmniej raz w roku. Mimo iż znam ekspozycję już na pamięć, spędzam tam przynajmniej jedno popołudnie w roku. Nie zawsze oczywiście trafiam na Pana Władysława, ale pozostałe osoby są równie miłe i kompetentne. Tradycyjnie jeżdżę tam rowerem, wyposażony w swój aparat.
 
Autor: Bastuś 2015 r. 
 
Bibliografia:
1. K. Bańburski, W. Konieczny, Rabacja na powiślu, Wyd. Muzeum Okręgowe w Tarnowie, Tarnów 2006
 
Data opublikowania: 10.02.2015
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko