Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Dusza domu

Podczas spotkań rodzinnych siadaliśmy przy wspólnym stole w kuchni, będącej zarówno salonem, pokojem dziennym i sypialnią, w chacie z lat 40. XX w. w jednej z małych wsi Beskidu Wyspowego. To nie izby z piękną i rzeźbioną boazerią stanowiły centrum. Pomimo że w nich chowało się to, co najcenniejsze: ubrania w drewnianych skrzyniach, zastawy i dokumenty w kredensach, zdjęcia i rodzinne pamiątki w komodach, a ściany przyozdabiały obrazy świętych i Świętej Rodziny, to inne pokoje ustępowały miejsca kuchni. Ponieważ to kuchnia miała coś, czego nie miały inne pomieszczenia. „Duszą każdego domu jest piec" – mawiała moja babcia.  Rzeczywiście, to piec był tym miejscem, do którego przytulały się zmarznięte i przemoczone dzieci po zimowych szaleństwach. To na nim można było znaleźć zaspokojenie głodu i pragnienia po wykopkach czy żniwach. To on był w końcu dowodem lepszych czasów.
 
Dom był dumą moich dziadków. Zbudowany własnymi siłami, z drewnianych bali i z dwiema izbami. Dziś my, współcześni, mieszkańcy bloków, kamienic i betonowych domów zapominamy, ile trudu trzeba było włożyć w zbudowanie takich drewnianych chat. Każda belka musiała być dokładnie wyschnięta, oczyszczona i wymierzona. Wszystko było z drewna, oprócz dwóch elementów: kamiennej piwnicy i ceglanego pieca. Babcia często wspominała domy starego typu, które nazywała „kurnymi chatami". Pozbawione pieca, z otwartym paleniskiem, były zmorą dla mieszkańców. Osmolone powały posiadały specyficzny zapach, który zostawał na ubraniach, naczyniach i przedmiotach codziennego użytku. Dziś trudno sobie wyobrazić unoszący się, wszędobylski dym, który jedynie przez dziurę w dachu znajdował ujście. Dom z piecem był zatem krokiem do przodu, dowodem na to, że nadeszły trochę lepsze czasy. 
 
Piec jest prosty. Zbudowany z cegieł i gliny, stoi w rogu wielofunkcyjnej kuchni. Żeliwny blat i drzwiczki posiadają wytłoczony napis i godło cechowe. Próbowałem rozszyfrować skrót, który znajduje się na drzwiczkach, ale niestety nie znalazłem żadnych informacji w Internecie. Niższy poziom cegieł jest koloru białego, powyżej konstrukcja została pomalowana na niebiesko. Gdy byłem mały, to często zastanawiałem się, skąd takie nietypowe połączenie kolorów, zwłaszcza dlaczego na niebiesko pomalowano nie tylko piec, ale i mech z gliną w łączeniach między belkami domu. Niebieski jak niebo, jak woda… I tutaj zagadka się rozwiązała. Chmary much w lecie spacerowały dumnie po podłodze, ale rzadko ośmielały się siadać na piecu. Biel i błękit to kolory, jakie odbijają się w wodzie, na której owady nie będą osiadały. 
 
Przy spotkaniach rodzinnych z okazji świąt, niedziel, urodzin i innych uroczystości to kuchnia stawała się ulubionym miejscem. W niej spali dziadkowie, w niej nocowała rodzina i przyjmowani byli goście. Dlaczego? Gdyż był w niej piec, który ogrzewał lepiej niż najgrubsza pierzyna. To on był centrum całej rodziny. Pamiętam, gdy jeszcze jako dziecko zostawałem u dziadków w czasie Świąt Wielkanocnych, rano budziły mnie poranne brzdęknięcia garnków i pokrywek. Pewien poranek był szczególny. To wtedy, przez zaparowane okna, zaglądały do środka dziady śmiguśne (znane też jako dziady śmigustne). Chłopcy z okolic Dobrej z chęcią kultywują tą staropolską tradycję. Przebierają się oni w Poniedziałek Wielkanocny w najgorsze łachmany, słomiane stroje i maski. Ruszają do domów, bijąc drewnianymi kijami i laskami o drzwi i okna. Pamiętam, jak zaraz po przebudzeniu i zobaczeniu tych przedziwnych stworów przez okno, do kuchni wpadła moja ciocia, mokra od stóp do głów. Dziady śmiguśne zawsze chodzą z wiadrami pełnymi wody, oczekując drobnych podarków – jajek, sera czy słodyczy. Ciocia szybko jajka wyniosła, a przemoczone ubranie wylądowało na piecu, żeby czym prędzej wyschło. Z piecem związane są najodleglejsze wspomnienia mojej mamy, kiedy jako mała dziewczynka siadała na nim, na specjalnym schodku i grzała się po kąpieli. Było to też ulubione miejsce domowego kota, który wciskał się z najciaśniejszy zakamarków i chronił się przed zimnem, lub zazdrosną łapą psa. Blat posiada kilka otworów na duże żeliwne garnki do podgrzewania wody, która potem przelewana do metalowej wanny służyła do kąpieli. 
 
Bardzo szeroki zakres zastosowania miał piec pod względem kulinarnym. Do dzisiaj to na nim grzeje się wodę na herbatę czy kawę, gotuje się obiad czy wypieka podpłomyki. Piec posiadał drugi poziom, nieco wyższy, w którym moja babcia piekła chleb. Ten zwyczaj kontynuuje dziś moja mama. Już nie w piecu, ale w piekarniku. Już nie z mąki własnej, ale ze sklepowej półki. Uwielbiam ten zapach pieczywa, który wypełnia dom, a potem niecierpliwe oczekiwanie aż ostygnie. Podejrzewam jednak, że ten pieczony w piecu opalanym drewnem pachniał dużo mocniej, intensywniej, prawdziwiej. Tylko na nim można było zrobić parzoki (parzaki). Na miskę z wodą naciągało się kawałek płótna, na którym kładło się kule z ciasta wypełnione borówkami. Przykryte jeszcze jedną miską ciasto powoli gotowało się na parze. Babcia wypiekała też bukty, które stanowiły jej słodką tajemnicę. Te placki były oczekiwanym dodatkiem do wszelkich świąt. Zawijane ciasto przekładane było dżemem bądź makiem. Jednak prawdziwym przysmakiem były najprostsze i najlepsze placki na świecie – podpłomyki – robione przez moją babcię, których dziś nie robi już nikt.
 
Pamiętam, gdy do domu mojej babci przyjechali moi koledzy zza oceanu. Drewniane belki, niebieski kolor, obrazy pod powałą i przede wszystkim piec były dla nich czymś nowym, egzotycznym, niecodziennym. Często taka konfrontacja obcej kultury z naszą, rodzimą, pokazuje nam, ile mamy wokół siebie cennych rzeczy, które powinniśmy zachować od zapomnienia. 
 
Dziś to kominek zastąpił rolę pieca w moim rodzinnym domu. Trudno się dziwić – kuchenka gazowa jest bezpieczniejsza, prostsza w utrzymaniu i bardziej opłacalna. Piece powoli giną razem z zapomnianymi i burzonymi drewnianymi domami. Ale razem z piecami ginie też wiele tradycji, prostych domowych obrzędów, magicznych miejsc i zakamarków. Wiem, że dopóki żyje moja babcia, to jeszcze skosztuję podpłomyka, jeszcze ogrzeję się przy ciepłym kominku, jeszcze posłucham trzaskającego drewna. Jak jednak uchronić to małe dziedzictwo od zapomnienia? 
 
Chciałbym kiedyś mieć podobny piec w swoim domu. Wiem jednak, że jest to mało prawdopodobne, ze względu na trudności techniczne i powierzchnię, jaka jest potrzebna, żeby taki piec wybudować. Myślę, że najważniejsze to przekazać dalej moje wspomnienia, moje doświadczenia. Przekazać dalej tradycje, które związane są z tym miejscem, z tym przedmiotem, gdyż to one mają największą wartość.
 
Autor: RK 2014r.
Data opublikowania: 23.03.2014
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko