Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Szorstka Urszula

Świat widziany oczami dziecka zawsze wydaje się być większy i bardziej tajemniczy, a upływający czas znacznie dłuższy niż w rzeczywistości. Gdy jako małe dziecko przygotowywałam się do wyjazdu do rodzinnej wsi mojej babci, postrzegałam tę podróż jako coś niesamowicie ekscytującego. Droga z Krakowa ciągnęła się godzinami a ja leżąc na tylnym siedzeniu, z głową na kolanach mojej starszej siostry (nikt w tamtych czasach nie myślał o pasach bezpieczeństwa), oglądałam „pędzące" za oknem korony drzew i linie telekomunikacyjne. Po męczącej podróży z wieloma postojami, koniecznie z przekąską w postaci jajek na twardo i bułki, nareszcie docieraliśmy na miejsce. Tak przez wiele lat wyglądały moje wyjazdy na wakacje z rodzicami. Chociaż w rzeczywistości na dojazd potrzeba zaledwie trzech godzin, to dla małego dziecka była to prawdziwa wyprawa. Wraz z rodziną zawsze jeździliśmy w jedno miejsce – dla mnie piękne i magiczne. 
 
Tym miejscem, do którego wciąż wracam, jest Zalesie – wieś w regionie świętokrzyskim, położona zaledwie kilkanaście kilometrów od stóp Łysej Góry. To tutaj 3 maja 1903 roku przychodzi na świat, jako jedna z siedmiorga rodzeństwa, moja prababcia. W wieku 30 lat wychodzi za mąż i razem z ukochanym postanawiają pozostać w rodzinnej miejscowości. Niedługo później, naprzeciwko czternastowiecznego kościoła, stają dwa domy. W jednym z nich wychowana zostaje moja babcia, w drugim zaś jej kuzynka, czyli moja ciocia. Historia mojej rodziny lawiruje pomiędzy tymi dwoma domami, które połączone wydeptaną w ziemi ścieżką i specjalnie wstawioną w ogrodzeniu małą bramką, zdawały się tworzyć jedną całość. Ponieważ moja babcia znalazła swoją miłość daleko od domu rodzinnego – w Krakowie – sprzedała posiadłość odziedziczoną po rodzicach. Wciąż jednak przy okazji wakacji czy weekendów wracała do Mominy, do swojej kuzynki. Stało się to pewnego rodzaju tradycją, którą potem przejęli moi rodzice i po dziś dzień Zalesie jest miejscem naszych rodzinnych wypadów.
 
To właśnie dom cioci – szary, murowany budynek, ukryty wśród gałęzi bzu i w cieniu dwóch ogromnych jesionów, z rozciągającym się za nim ogrodem – uważam za moje dziedzictwo. Można by spytać czy nie jest to błahe i przewidywalne pisać o domu jako dziedzictwie. Być może, ale kiedy zastanawiam się nad znaczeniem tego pojęcia oraz tym, co mogłoby je stanowić w moim przypadku, to właśnie to miejsce przychodzi mi na myśl.  A przecież nikt mi go oficjalnie nie przekazał w spadku i nie wpajał od małego, że to moja spuścizna rodzinna. Mimo to, miejsce to jest we mnie tak zakorzenione, że stanowi nieodłączną część mojej tożsamości. Tworzą go przede wszystkim ludzie, ich historie i wspomnienia, ale ważną rolę odgrywają również pewne przedmioty, smaki, zapachy, dźwięki czy krajobraz. Ponieważ wydaje mi się niemożliwym opisanie w całości, co składa się na to, że uznaję to właśnie miejsce za moje dziedzictwo, opowiem tutaj o kilku rzeczach, ich znaczeniu i związanych z nimi historiach i wspomnieniach, które są dla mnie w jakiś sposób szczególne. 
 
Strych, a właściwie poddasze, które zawsze pełniło w tym domu rolę składowiska rzeczy „chwilowo" niepotrzebnych, które jednak według mojej cioci zawsze się mogą przydać, jest jednym z tych miejsc w domu, które zdają się być kopalnią wiedzy o czasach minionych. Dziesiątki kartonowych pudeł, przykrytych starymi zasłonami i prześcieradłami, pokryte grubą warstwą kurzu, leżą w każdym kącie poddasza poczynając od pierwszego stopnia na schodach doń prowadzących.  Wbrew oczekiwaniom ich zawartość to nie stare fotografie, pamiętniki czy rodzinne pamiątki. Przedmioty, które można tam znaleźć to przegląd wszelkiego rodzaju gwoździ, śrubek, narzędzi, trochę starych lamp biurkowych, stare ubrania, doniczki, garnki i wiele innych przedmiotów codziennego użytku. Wydawałoby się, że wśród stosu rzeczy potencjalnie bez znaczenia nie ma żadnych skarbów. Pytanie tylko, co nazywamy skarbem? Każda rzecz kryje w sobie jakąś historię.
 
Pewnego dnia postanowiłam z mamą zaprowadzić na strychu względny porządek.  Buszując w przeszłości odkryłam niewielką paczkę, zawinięta w bardzo pomięty szary papier opakunkowy i wciśniętą pomiędzy belki podtrzymujące strop dachu. W pakunku było około 10 listów, w bardzo już pożółkłych kopertach, głównie z amerykańskimi znaczkami pocztowymi. Zanim przejdę do ich zawartości wspomnę, iż zaraz po wojnie, dwa pomieszczenia tego domu były wynajmowane pod tymczasowy urząd pocztowy. Ze względów bezpieczeństwa i wymogów przepisowych na oknach zostały zamontowane grube czarne kraty. Ponieważ główne wejście stało się wejściem przeznaczonym dla urzędu, rodzina mojej cioci musiała wchodzić do domu od tyłu. Poczta funkcjonowała tutaj około 10 lat. Listy, które znalazłam były to listy polskich emigrantów, którzy opisywali swoim rodzinom sytuację w nowym miejscu. Te pełne tęsknoty, bardzo osobiste korespondencje nigdy nie dotarły do adresatów. Dodatkowo ciocia opowiedziała mi, że nieco wcześniej znalazła całe pudło takich listów. Jednak, o zgrozo, spaliła je wszystkie w piecu uznając za znakomitą rozpałkę. Sama jednak informacja o takiej ilości zatrzymanej i ukrytej korespondencji uzmysławia skalę cenzury w powojennej Polsce. 
 
Schodząc jednak ze strychu, gdzie się nie obejrzeć przedmioty krzyczą o zwrócenie na nie uwagi. W przedpokoju stara potężna maszyna do szycia opowiada o życiu mamy mojej cioci. Miała ona niezwykły talent, spod jej ręki wychodziły przepiękne suknie ślubne i mundury wojskowe, istne cudeńka, a moja babcia, a potem także mama, uwielbiały siedzieć godzinami obok i przyglądać się jej pracy. Nawet teraz zdarza się, że znajdujemy w szafach metry materiałów, którym teraz moja mama nadaje nowe życie. Idąc dalej, w kuchni, przedwojenny, drewniany kredens z niedomykającą się szafką, kryjący w sobie gruby zeszyt z przepisami, przywołuje na myśl wszystkie rodzinne tradycje i niezapomniane smaki. W najmniejszym pokoju wisząca na ścianie fotografia mojej babci w latach młodości przypomina mi wszystkie opowiedziane przez nią wspomnienia. W tym samym pokoju na fotelu ustawionym w kącie od ponad dwudziestu lat siedzi duży pluszowy miś – Urszula. Dawniej, kiedy moja mama była małą dziewczynką, był nieodłącznym towarzyszem jej zabaw. Teraz twarda i szorstka Urszula, ubrana w wytarte białe body dziecięce, patrząca swoimi plastikowymi brązowymi oczami na wszystkich wchodzących do pomieszczenia, jest strażnikiem mojej krainy dzieciństwa i dziedzictwa.  
 
Ale jak wspomniałam wcześniej na moje dziedzictwo składa się także krajobraz. Od zawsze przyroda otulająca to miejsce była dla mnie jego niezmiernie ważnym składnikiem. Istotną rolę odgrywa tutaj ogród, ale aby do niego dojść napotykamy na drodze jeszcze dwa obiekty, które chciałabym przytoczyć. Pierwszy z nich to sporej wielkości stodoła. Można powiedzieć, że budynek ten przeżył równie dużo, co stojący obok dom. Oprócz moich osobistych wspomnień związanych głównie z dziecięcą zabawą, wiele historii opowiedzianych mi przez babcię i ciocię w jakiś sposób odnosi się do tego z pozoru nieznaczącego budynku. Najbardziej zapierające dech w piersiach są oczywiście opowieści z czasów wojennych, np. ta o żołnierzach z Armii Krajowej, którzy ukrywali się za stogami siana właśnie w tej stodole, kiedy Niemcy przeszukiwali domy… lub też ta o przechowywaniu broni dla partyzantów w podmurówce stodoły, podczas gdy oddziały niemieckie stacjonowały we wsi, a dwóch żołnierzy zakwaterowanych było w domu cioci. Praktycznie pod nosem wroga organizowany był sprzęt dla walczących. Oczywiście to tylko niewielka część naprawdę fascynujących historii, jednak przeżywa się je zupełnie inaczej, gdy można stanąć w tym samym miejscu, dotknąć tych samych desek, poczuć zapach siana tak jak ludzie, o których słuchamy. Jeśli dodatkowo dotyczy to naszej rodziny, zaczynamy odczuwać nieopisywalną więź z przedmiotami. Równie wartościowe jest dla mnie wspomnienie chwil, kiedy leżąc na kocu, mrużyłam oczy przed promieniami słonecznymi przedostającymi się przez szpary między drewnianymi deskami stodoły. Może to nazbyt patetyczne, ale to właśnie takie chwile kiedy odczuwasz łączność z otaczającymi obiektami i przyrodą – determinują przywiązanie do jakiegoś miejsca. 
 
Do obiecanego przeze mnie wcześniej ogrodu prowadzi żelazna brama, drugi z obiektów, który chciałam opisać. Brama ta jest elementem moich najpiękniejszych wspomnień z dzieciństwa. Jako dziecko nigdy nie przeszłam przez nią jak „normalny człowiek" – zawsze musiałam się na nią wspiąć i przeskoczyć górą. Co ważniejsze, brama otwierała świat dla mnie magiczny – niczym z „zaczarowanego ogrodu". To była moja kraina zabaw, a z czasem – ciszy, spokoju i poczucia obcowania z naturą. Nawet tutaj grządki warzyw, krzaki porzeczek, malin, czy stojąca na końcu ogrodu papierówka, przywołują rozmaite wspomnienia.  
 
Opisywane tu miejsce ma dla mnie szczególne znaczenia również dlatego, że zawsze było miejscem spotkań z rodziną mieszkającą w Warszawie. Dla mnie ten dom stanowi pewnego rodzaju „centrum". To tutaj zjeżdżają się Krakusy i Warszawiacy, a co ciekawe wieś jest położona prawie dokładnie w połowie drogi między oboma miastami. Przyjeżdżanie do Zalesia na wakacje stało się naszą rodzinną tradycją. Najpierw moja mama, jako mała dziewczynka, spędzała tutaj cały wolny czas. Później przyjeżdżała tu ze swoim narzeczonym a moim tatą. Następnie wraz ze mną i moją siostrą, rodzinnie spędzaliśmy tu każde wakacje czyniąc niezliczone wycieczki we wszystkie świętokrzyskie zakamarki. Jeszcze później, my przyjeżdżałyśmy z narzeczonymi. Zaś w tym roku kolejne pokolenie miało okazję odkryć ten dom, to magiczne miejsce. 
 
Kiedy myślę o tym, co stanowi moje dziedzictwo wydaje mi się, że jest ono nierozerwalnie połączone z tym, jak kształtowała się moja świadomość, tożsamość. To, jak się z nim identyfikuję jest determinowane wspomnieniami. Wybrałam i opisałam miejsce, lecz opis ten nie wyczerpuje tematu, gdyż moim dziedzictwem nie jest jedna rzecz, ani nawet kilka, lecz cała konstelacja obiektów, zdarzeń, wspomnień i historii. 
 
Autor anonimowy 2014r.
Data opublikowania: 16.03.2014
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko