Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Moje cztery ściany

Długo zastanawiałam się nad tym, co mogę nazwać swoim dziedzictwem kulturowym. W mojej rodzinie nie ma żadnego przedmiotu przekazywanego z pokolenia na pokolenie czy też specjalnej tradycji, zwyczaju. Nie chciałam pisać o dziedzictwie miejsca, z którego pochodzę, gdyż nie do końca się z nim identyfikuję. Bez wątpienia znalazłabym wiele interesujących przykładów dziedzictwa Rzeszowa, czy też Słociny, dzielnicy miasta, z której się wywodzę (a która kiedyś była wsią), jednakże dla mnie jest to coś odległego. Ostatecznie zdecydowałam się opisać mój dom oraz związane z nim historie, które czynią go jedynym i niepowtarzalnym. Moim własnym.

Za moje rodzinne dziedzictwo uznaję mój dom, ale także ziemię, na której stoi. Moi przodkowie pojawili się na niej w 1848 roku, otrzymując ją w wyniku parcelacji ziem należących do ówczesnego właściciela. Owi przodkowie, państwo Wiglusz, zbudowali dom i wydali na świat córkę Katarzynę. Katarzyna poślubiła Walentego Góreckiego, a owocem tej miłości była Józefa, moja prababcia. Wzięła ona ślub z Władysławem Habajem oraz poczęła Helenę, której rok narodzin pokrył się z postawieniem domu, w którym do tej pory żyje moja rodzina. Poza Heleną państwo Habaj mieli jeszcze troje synów, którzy po założeniu swoich rodzin zamieszkali w innych miejscach. Helena zaś została w domu rodzinnym, wyszła za Janusza Machowskiego i urodziła Andrzeja. Ich jedyny syn ożenił się z Władysławą Cholewą i sprowadził ją do swojego domu, w którym na świat przyszedł również mój brat i ja, co czyni nas czwartym pokoleniem zamieszkującym ten sam dom oraz szóstym żyjącym na tej ziemi.

Traktuję mój dom jako dziedzictwo na kilka różnych sposobów. Po pierwsze, jako budynek, ponieważ do stulecia brakuje mu już tylko dwunastu lat. Był jednym z pierwszych murowanych domów w okolicy i obecnie wyróżnia się stylem na tle innych. Po drugie, jako gniazdo rodzinne. Z jednej, oczywistej strony, jest to miejsce, w którym żyje najbliższa mi rodzina. Z drugiej zaś, patrząc szerzej, dom ten ma już kilkoro wychowanków – moją babcię ze swoimi trzema braćmi, mojego tatę a także mnie z bratem. Rodzeństwo mojej babci z czasem opuściło dom rodzinny, ale regularnie wracało w odwiedziny razem ze swoimi najbliższymi, spędzając w Słocinie dużo czasu. Obecnie ci, którzy się stąd wywodzą, nie są już w stanie składać wizyt, za to ich potomstwo robi to nierzadko i z wielką przyjemnością. Jest zatem wiele osób, które cenią to miejsce i traktują je jak drugi dom. Przykładowym dowodem może być wizyta pewnej pani, która miała miejsce w zeszłe wakacje. Kiedy stanęła niezapowiedziana na progu naszych drzwi, nikt jej nie poznał. Jak się okazało, była to kuzynka mojego ojca, córka brata dziadka Janusza, która po raz ostatni była u nas w wieku nastoletnim a od wielu już lat mieszka na Śląsku. Ale, jak twierdziła, nasz dom tak zapadł jej w pamięć, że chciała jeszcze kiedyś go odwiedzić i przypomnieć sobie spędzone tutaj beztroskie chwile. Mam wrażenie, że każdy, kto tu mieszkał, łącznie ze mną, miał poczucie silnej przynależności do tego miejsca, co może wynikać z tego, że już tyle lat żyjemy na tej samej ziemi przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Po trzecie, i najważniejsze, mój dom to dziedzictwo historii i wspomnień z nim związanych. Zdarzenia, które przeżyłam ja, ale również wszystko to, czego doświadczyli inni mieszkańcy.

Najwięcej do opowiedzenia ma oczywiście moja babcia, która spędziła w tym domu całe życie. Kiedy zapytałam o jej wspomnienia z tym miejscem, od razu sięgnęła pamięcią do czasów II Wojny Światowej. Z racji, że wtedy był to jeden z nielicznych murowanych domów, przyciągnął kilku dodatkowych mieszkańców. Ich pobytów jednak nie można nazwać przyjemnymi z uwagi na przymusowy charakter.

Pierwszymi lokatorami, którzy zażądali zapewnienia im noclegu przedstawiając nakaz, było trzech młodych Niemców. Należeli oni do oddziału, który czekał w Rzeszowie na wybuch wojny. Kiedy do tego doszło, zabrano ich na front. Następnym nieproszonym gościem był niemiecki podoficer, który spędził u nas całą zimę. Trzecim Niemcem był kapitan oddziału wojska, który razem ze swoimi podwładnymi przebywał w Rzeszowie w oczekiwaniu na dalsze rozkazy, co trwało około trzy miesiące. Oprócz Niemców w moim domu pomieszkiwali również Sowieci. Najpierw był to jeden człowiek, oficer, którego obecność nie odznaczyła się szczególnie w historii domu. Jedyne wspomnienie z nim związane to posądzenie brata mojej babci, Zdzisława, o kradzież. Większe emocje wywołała wizyta osób tworzących sztab sowiecki. Tak jak wszyscy wyżej wymienieni zmusili moją rodzinę do przyjęcia ich pod dach, a dodatkowo jako jedyni z niemile widzianych gości wypędzili mieszkańców na strych, zaś próba wejścia do domu wiązała się z karą śmierci. Sztab ten urzędował przez 3 dni i z racji uwięzienia nie wiadomo ile osób liczył ani czym dokładnie się zajmował. Mój dom w okresie wojennym to nie tylko darmowy hotel dla wrogów. Dla niektórych był on również ratunkiem. Przed wybuchem wojny przybyli do nas krewni z Poznania w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca do życia, ponieważ dowiedzieli się, że wszyscy mieszkańcy stolicy Wielkopolski mają być eksmitowani. Mieszkali u nas przez cały okres trwania wojny. Schronienie przed wysiedleniem znaleźli w moim domu również krewni ze Lwowa, którzy zostali w nim przez rok, do momentu usamodzielnienia się. Chwilowy azyl otrzymała również pewna nastoletnia Żydówka, która uciekła z getta. Niestety jej pobyt trwał tylko trzy dni, ponieważ zbyt wiele osób w okolicy wiedziało o jej obecności, co stawiało moją rodzinę w niebezpieczeństwie. Nietypowe jest też to, że w moim domu znajdował się kiedyś posterunek policji. Co ciekawe, moi krewni wtedy nadal tam mieszkali, wynajmując mundurowym tylko dwa czy nawet jeden pokój. Miało to miejsce jeszcze przed II Wojną Światową i zakończyło się wypowiedzeniem umowy przez moją prababcię Józefę, która była oburzona okrucieństwem, z jakim policja potraktowała jednego ze złodziei. Ograniczoność powyższych informacji wynika z tego, że moja babcia jest jedynym nośnikiem wspomnień i niestety wiele z nich już jej umknęło.

Mój dom to również dziedzictwo wspaniałych ludzi, którzy tutaj się wychowali i mieszkali. Na ten temat mogłabym napisać oddzielny esej, ale pragnąc pozostać w temacie II Wojny Światowej, przywołam postać Stanisława Habaja, czyli starszego brata mojej babci, który nadal żyje i obecnie ma 95 lat. Otóż w czasie wojny należał on do rzeszowskiego oddziału Armii Krajowej. Moja babcia nie była w stanie przypomnieć sobie żadnego istotnego wydarzenia wiążącego bezpośrednio Stanisława z AK, jednakże jest coś, co w jakiś sposób łączy mój dom z pewnym szczególnym wydarzeniem w historii okupowanego Rzeszowa. 25 maja 1944 roku w moim rodzinnym mieście miał miejsce zamach na funkcjonariuszy miejscowego gestapo, których uznano za największych hitlerowskich oprawców. Byli to asystent kryminalny Friedrich Pottebaum, który w 1939 roku stał się szefem rzeszowskiego referatu gestapo do spraw walki z polskim ruchem wolnościowym, oraz jego tłumacz, starszy sierżant SS Hans Flaschka. Wiosną 1944 roku polskiemu wywiadowi udało się ustalić, że gestapowcy posiadają informacje, dzięki którym możliwe byłoby rozbicie siatki Obwodu AK Rzeszów, co skłoniło trzech żołnierzy AK do przeprowadzenia zamachu. Śmiałkami tymi byli panowie o pseudonimach „Pingwin”, „Trznadel” oraz „Szczygieł”. Faktem, który spaja to zdarzenie z moją historią jest to, że przed atakiem broń, którą uśmiercono dwóch Niemców przechowywano w moim domu, a ponadto zaraz po zamachu „Pingwin” ukrywał się w nim przez kilka godzin, w strachu o powrót do swojego w Krasnem. Wybór tego miejsca nie był przypadkowy- z możliwych dostępnych uznano je za najbezpieczniejsze.

Historie te są niepospolite i już dosyć odległe. Dla mnie samej to właśnie zwykłe, codzienne, niby nic nieznaczące sytuacje budują obraz ukochanego domu. Domu, który jest dla mnie dziedzictwem miłości, wzajemnego szacunku, dobroci i wszystkich wartości wpajanych mi przez rodziców. To miejsce, które trzyma w sobie ślad wszystkich żyjących tu osób. Jest albumem wspomnień rodzinnych.

Mój dom to moja tożsamość. Tutaj się wychowałam, dorastałam i przeżyłam dziewiętnaście lat. Od trzech i pół roku mieszkam w Krakowie, ale zawsze z ogromną przyjemnością wracam w rodzinne strony.


Źródło: archiwum własne, rok 1999

Autorka: Izabela Machowska 2017 r.

Data opublikowania: 27.03.2017
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko