Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pamiętać tamtą jesień; dla Nich. Dla Nas.

Wrzesień zdecydowanej większości kojarzy się z rozpoczęciem roku szkolnego, a także jesieni. Dla mnie jednak miesiąc ten zawsze ma jeszcze jedno, wyjątkowe znaczenie. Każdego roku w drugiej połowie września mieszkańcy mojej miejscowości – wsi Lipnik niedaleko Myślenic – oddają hołd pomordowanym podczas pacyfikacji, która miała miejsce w 1944 roku. Dlaczego uważam, że jest to również moje dziedzictwo? Odpowiedź jest prosta: dzięki tym wydarzeniom jestem jeszcze bardziej dumna z tego, że jestem Lipniczanką.

Jesień to pora roku oznaczająca przygotowanie się przyrody na nadchodzącą zimę –powolną, cichą śmierć. Taka niestety nie była dana ludności cywilnej Lipnika i z graniczącej z nim wsi Wiśniowa, którzy zostali zamordowani przez żołnierzy niemieckich w dniach 17-18 września. Nikt się tego nie spodziewał. O niezadowoleniu Gestapo z działalności partyzanckiej tutejszej ludności wiedziano od dawna. Wszakże oddziały terenowe ukrywające się w lasach góry Kamiennik niejednokrotnie pokrzyżowały im szyki. Nikt jednak nie przewidział skali tragedii, jaka niebawem miała dotknąć również cywilów. Dla wielu z nich ówczesna jesień nie nadeszła wolno i cicho; była szybka i przeszyta świstem karabinów. Jesień ich życia. 

Dzień 17 września 1944 roku był ciepłą niedzielą. Nic nie zapowiadało nadchodzących wydarzeń. Mimo szalejącej wokół wojny, Lipniczanie starali się prowadzić normalne życie. W dzień świąteczny dzieci miały wolne od szkoły, chociaż chętnie chodziły do drewnianego budynku w centrum wsi. Wybudowany w 1900 roku, z trzema klasami lekcyjnymi, był chlubą mieszkańców, którzy wznieśli go wspólnymi siłami. Tego dnia stał pusty, dając najmłodszym chwilę wytchnienia. Nie zabrzmiał w nim jednak kolejny dzwonek zwiastujący początek lekcji. Roześmiane dzieci nie pojawiły się już na szkolnym korytarzu. Szkoła – duma Lipnika – dzień później została bowiem doszczętnie spalona przez Niemców. 

Żołnierze SS uderzyli najpierw w niedzielę. Na celowniku, poza Lipnikiem, znalazły się także okoliczne wsie: Wiśniowa i Czasław. Atakowali silnym ogniem z ciężkiej broni maszynowej i działek. Szukali partyzantów. Z relacji świadków tamtych dni wynika, że podzielili się na dwie grupy [1]. Rabowali, wynosili z domów cały dobytek, a potem podpalali zagrody. Spalili ponad 20 domów. Nie dokonywali jednak egzekucji. Mieszkańcy Lipnika byli wstrząśnięci. Powoli próbowali powrócić do normalnego życia: pomagali sąsiadom, którzy w pożarach stracili cały dobytek. Pytali samych siebie: „dlaczego?”. Dzień powoli dobiegał końca. Dzień, który był dopiero preludium do krwawego odwetu za patriotyzm lokalnej społeczności.

Wszystko zaczęło się w poniedziałek rano. Około godziny 6.00 zauważono kolumnę niemieckich wozów pancernych kierującą się w stronę wsi. Najpierw zaatakowali Wiśniową. Tak opisywał to Jakub Bajer, mieszkaniec tej miejscowości:

(…) Osiemnastego września wczas rano
Z aut, motorów warkot słyszano,
Bo we Wiśniowej będzie strasznie,
Tam Niemcy wjechali właśnie.

(…) Naraz auta powoli stają,
Schnell! Fertig! Niemcy groźnie wołają.
I już zewsząd straszne strzelanie,
Ryk bydła, jęki, krzyki, wołanie.
(…) Chrast na kolanach o życie prosi
Zbirów okrutnych, wzrok w niebo wznosi,
Lecz go zabili, łaski nie znają,
Jeszcze domostwo mu podpalają.
W końcu zabili żonę Palową
Wraz z córką, obie strzelając w głowę.
Kulturę Niemcy nam pokazali,
Dzieci, kobiety, wszystko strzelali!(…)[2]

Po Wiśniowej nadszedł czas na Lipnik. Oddziały niemieckie rozpoczęły od ponownych poszukiwań partyzantów w okolicznych lasach. Natrafili jednak jedynie na pozostawione zepsute samochody partyzanckie, gdyż żołnierze zdążyli już się przenieść. To jeszcze bardziej rozwścieczyło Niemców. Znów pojawił się ogień, rabunek i gwałt. Tym razem polała się też krew bezbronnych. Życie straciło pięcioro cywilów. Tak, jak wspomniałam już wcześniej, w ogniu stanęła też szkoła. Chwilę wcześniej życie pod jej drzwiami miało stracić około 70 osób – głownie matek i dzieci – które zostały zebrane przez jednego z Niemców. Dookoła nich już czekały stanowiska karabinów maszynowych, gotowych zadać śmiertelny cios. Wtedy wydarzył się cud. Pewien oficer niemiecki przybył kilka minut przed egzekucją i zabronił żołnierzom strzelać. Wydał rozkaz spalenia całej wioski, a wypuszczenia zatrzymanych. Podpalono więc szkołę oraz resztę domostw, po czym Lipnik opustoszał: oprawca odjechał, a przerażeni mieszkańcy wciąż chowali się w polu bądź w zabudowaniach gospodarskich. Zadane w tak okrutny sposób rany goiły się jednak jeszcze przez długi czas.

Dlaczego tyle miejsca poświęcam tej karcie historii mojej miejscowości? Po odbudowie szkoły, mieszkańcy Lipnika postanowili nadać jej imię Partyzantów, by w ten sposób upamiętnić tamte wydarzenia. Nałożyli tym samym chlubny obowiązek dbania o pamięć tamtych dni na nauczycieli, wychowawców, rodziców a także i uczniów. W związku z tym, co roku, w rocznicę pacyfikacji Lipnika i Wiśniowej, odbywają się obchody ku czci walczących i pomordowanych. Co roku, w parafialnym kościele odprawiana jest uroczysta msza święta, a następnie przygotowana przez uczniów akademia, w czasie której wciąż na nowo opisywane są tamte wydarzenia. Co roku wreszcie zapraszani są kombatanci, którzy są żywymi świadkami historii. To dzięki ich opisom, często bardzo emocjonalnym, minione wydarzenia zapisują się w pamięci coraz to młodszym Lipniczaninom. Pięknym zwyczajem jest też nabożeństwo odprawiane 17 września przy mogile pomordowanych na cmentarzu w Wiśniowej. Wówczas na wspólnej modlitwie łączą się mieszkańcy obu miejscowości. Warto również wspomnieć o organizowanym specjalnym międzyszkolnym maratonie, podczas którego uczniowie z okolicznych szkół rywalizują w sztafecie szlakami walk partyzanckich AK i Bch w tym regionie. Finałem wszystkich uroczystości jest msza na przełęczy Sucha Polana, która była miejscem najkrwawszych walk partyzanckich. Odbywa się także wówczas Małopolski Zlot Szlakami Walk Partyzanckich. Wszystko to ma na celu nieustannie przypominać o krwawej ofierze, jaką ponieśli ludzie kochający swoją Ojczyznę: zarówno tę małą, jak i wielką.

Ja również od najmłodszych lat uczestniczyłam w tych uroczystościach. Pamiętam, jakie wrażenie robiły na mnie opowieści kombatantów o nierównej walce z okupantem. Jako dziecko z zapartym tchem chłonęłam opowieści o braku broni, ukrywaniu się w lipnickich lasach i przemierzaniu często wielu kilometrów, aby zdobyć jak najwięcej informacji na temat sił wroga. Największe wrażenie robiły jednak słowa już wtedy starszych pań, często babć i prababć koleżanek z klasy. Słowa, za pomocą których starały się opisać dni pacyfikacji. Relacje te, często pozostawały przerwane i niedokończone, gdyż – mimo upływu czasu – emocje wciąż pozostawały równie mocne. Przerażenie, ucieczka, a potem rozpacz budziły się tu na nowo. Wiele z kobiet podczas tych dni straciło ojców, braci i mężów. Pozostały same, często z małymi dziećmi, na pogorzeliskach domostw, jednak były wdzięczne i za to. Na końcu ich opowieści zawsze pojawiał się promień nadziei i radość, że dzięki nam – słuchaczom – pamięć o tych wydarzeniach nie przeminie. Wciąż w myślach mam również opowieść pewnej pani, która uciekła spod szkoły tego pamiętnego dnia. Gdy zatrzymani zostali wypuszczeni, wbiegła w pobliskie pole i stamtąd widziała, jak Niemcy palą wszystko, co było na ich drodze. Podczas tej opowieści widziałam łzy w jej oczach. Uczucie, które mi wówczas towarzyszyło, nie pojawiło się już nigdy potem, chociaż z roku na rok czytałam o pacyfikacji coraz więcej.

Niestety, świadków tamtych wydarzeń jest coraz mniej. Dlatego tym bardziej ważne jest, aby wszystko to, co pozostało w naszej pamięci z ich wspomnień, przekazać dalej. Mieszkańcy Lipnika zdają sobie jednak sprawę z tego, że to właśnie w ich rękach spoczywa pamięć o historii ich miejscowości. Mało tego, dla nich jest to coś więcej, niż tylko dbałość o dawne dzieje, „bo tak trzeba”. Jest to ten szczególny rodzaj dziedzictwa niematerialnego, który na trwale spaja przeszłość z teraźniejszością, rzeczy minione z przyszłością i historię z nadzieją na lepsze jutro. Dzięki temu moja miejscowość, mimo tego, że znajduje się na uboczu, jest jedną wspólnotą, z poczuciem odpowiedzialności równie mocnym za przeszłość, jak i za przyszłość.

Jest to również moje dziedzictwo. Za każdym razem, kiedy słyszę Apel Poległych zastanawiam się, co działoby się ze mną w tamtym czasie. Czy byłabym jedną z tych osób znajdujących się pod szkołą? Czy zdążyłabym uciec przed kulą niemieckiego żołnierza? Co działoby się potem ze mną i moją rodziną? Dziś na szczęście nie muszę odpowiadać na te pytania. Dzięki heroicznej walce i poświęceniu zarówno Partyzantów, jak i cywilów, możemy żyć w wolnym kraju. Zdaję sobie sprawę z doniosłości tych słów, jednak za nimi kryją się wszystkie te opowieści – tak bardzo prawdziwe, tak bardzo realne, tak bardzo nasze. Ich autentyczność sprawia, że mają jeszcze większą wartość, o której żaden mieszkaniec mojej miejscowości nie ma prawa zapomnieć. Taka myśl towarzyszy mi zawsze, kiedy słyszę fragment pieśni partyzanckiej, którą wszyscy wspólnie śpiewaliśmy podczas wrześniowych szkolnych akademii:


Dziś do Ciebie przyjść nie mogę,
zaraz idę w nocy mrok.
Nie wyglądaj za mną oknem,
w mgle utonie próżno wzrok.
Po cóż Ci, kochanie, wiedzieć,
że do lasu idę spać?
Dłużej tu nie mogę siedzieć,
na mnie czeka leśna brać…

Takie jest właśnie moje dziedzictwo. Moje, jak i każdego mieszkańca Lipnika: małej podkrakowskiej miejscowości z wielką historią. 

 
Ocalona rodzina z pacyfikacji Lipnika i Wiśniowej, 1944 r. (ze zbiorów IPN), dostęp: 26.12.2016 r.

 
Grób poległych podczas pacyfikacji; cmentarz parafialny w Wiśniowej (www.eksploratorzy.com.pl), dostęp: 29.12.2016r.

Przypisy:
[1] Szczegółowe informacje, poza relacją świadków tamtych wydarzeń podczas uroczystości szkolnych, czerpałam z książki W. Banacha, Nastały krwawe dni, Związek Bojowników o Wolność i Demokrację , Kraków 1981.
[2] J. Bajer, Straszliwa pacyfikacja w Wiśniowej, [w:] W. Banach, Nastały krwawe dni…, s. 128-135.

Autorka: Sabina Obajtek 2017 r.

Data opublikowania: 08.03.2017
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko