Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Powódź tysiąclecia

Wakacje jak zawsze spędzaliśmy u babci i dziadka w Żelkowie. Było piękne, ciepłe lato, codziennie chodziliśmy z rodzicami na działkę, łapałam żaby, bawiłam się w piasku i pomagałam zbierać (bardziej zjadać) truskawki. Miałam ze sobą swoje ulubione zabawki, które zabrałam z domu. Pamiętam, że były to trzy moje ulubione lalki Barbie. W domu zostawiłam oczywiście resztę kompanii lalek, ubrań i dodatków, które były dla mnie wtedy największymi skarbami. Nikt nie podejrzewał, że to właśnie lato przyniesie tak wiele zmian w życiu naszej rodziny.

Miałam wtedy cztery lata i nie pamiętam dokładnie całej historii. Pamiętam rodziców i dziadków krzątających się po domu i mnie siedzącą z lalkami na podłodze. Nagle wszyscy ucichli i patrzyli się we włączony telewizor. Nie wiedziałam co się stało, czemu rodzice rzucili wszystko i wyjechali w pośpiechu. Ja spędziłam resztę beztroskich wakacji u dziadków. Potem wróciłam do mojego domu w Opolu, ale wyglądał już jakoś inaczej, było pusto, zniknęły meble, zmienił się kolor ścian i nie rozumiałam czemu miejsce, gdzie wcześniej znajdowało się posłanie naszego psa jest puste. Nie było też moich ulubionych zabawek. Dopiero gdy byłam większa, mama opowiedziała mi całą historię „Powodzi tysiąclecia" z 10 lipca 1997 roku.

Kiedy ja bawiłam się lalkami u dziadków, rodzice oglądali wiadomości, które na żywo pokazywały to co zalewa woda, jednym z budynków filmowanych przez kamerę ze śmigłowca był nasz dom w Opolu. Zobaczyli dokładny moment, w którym 3 m wody zalewają cały dorobek ich życia. Dzięki sąsiadom z pietra wyżej uratowały się rzeczy, które chwytali chaotycznie zaraz przed nadejściem fali wody: telewizor, parę albumów ze zdjęciami, talerze, część dokumentów, pościel czy obrazy ze ścian.

Kiedy woda opadła, piękny, pielęgnowany przez moją mamę parkiet zamienił się w warstwę śmierdzącego, sięgającego do kolan mułu. Na podwórku za domem znajdowała się wielka sterta wyrzuconych szafek, książek, lamp czy zniszczone całkiem, ważne dla naszej rodziny pianino. Każde pomieszczenie w domu zamieniło się nie do poznania. Ogród za domem, drzewa, kwiatki, skalniak, który moja mama wraz z sąsiadką układały, huśtawka, ławki na końcu ogrodu, miejsce gdzie wspólnie grillowaliśmy, wszystko było wielkim polem mułu i połamanych rzeczy.

Oprócz strat materialnych powódź „zapewniła" moim rodzicom, ale i pozostałym mieszkańcom inne traumatyczne przeżycia. Mieszkaliśmy bowiem w dzielnicy, która obejmowała pobliski ogród zoologiczny, trzeba było podejmować się więc takich prac, jak wynoszenie z domu martwych zwierząt, których ciała przyniósł nurt wody z całkowicie zalanego zoo... Natomiast bakterię, które przyniosła ze sobą woda okazały się śmiertelne dla naszego psa – pięknej, brązowej spanielki Kory.

Pisząc o moim dziedzictwie nie sposób nie wspomnieć dziedzictwa całego miasta, które na jakiś czas przestało funkcjonować i musiało na nowo, powoli odtwarzać to co zniszczone.

Oprócz zniszczeń, które dotknęły personalnie każdego mieszkańca ucierpiało również całe miasto i ważne dla niego budynki i miejsca. Tylko na dzielnicy, którą zamieszkiwaliśmy woda zalała plac zabaw, szkołę muzyczną, lodowisko, park miejski czy zabytkowy budynek szpitala. Ucierpiała także katedra, biblioteki czy schronisko dla zwierząt. Do tej pory na niektórych budynkach czy murach przy kanale Młynówka widoczna jest ciemna linia pokazująca do którego miejsca sięgała woda podczas powodzi. Mieszkania na pierwszym piętrze, osadzone nieco niżej często były zalane nawet pod sam sufit.

Cały proces oczyszczania mieszkania moi rodzice dokumentowali za pomocą zdjęć. Dzięki nim mama mogła zobrazować mi to, co się stało, na jaką skalę, i próbowała odpowiedzieć mi (małemu jeszcze dziecku) na pytanie czemu nie może mi dać reszty moich ukochanych zabawek. Na zdjęciach zobaczyłam swój mały, różowy samochodzik, dziecięcy zestaw do gry w kręgle czy szufladę z akcesoriami dla lalek, które leżały na wspomnianej wcześniej stercie. Część rzeczy była niemożliwa do odnalezienia, gdyż woda zabrała je ze sobą.

Po długich i żmudnych pracach remontowych mieszkanie nadawało się już do użytku, mieszkaliśmy tam jeszcze jakiś czas, ale powódź nie dawała o sobie zapomnieć. Woda przemoczyła stare mury kamienicy i wilgoć dawała się we znaki. Moi rodzice postanowili więc opuścić mieszkanie i zacząć „na nowo". Jedyne warunki jakie postawili przed nowym mieszkaniem to minimum pierwsze piętro oraz oczywisty brak rzeki czy innego zbiornika wodnego w pobliżu. Tym sposobem przez krótki czas zamieszkaliśmy na wsi koło Opola, jednak jak się okazuje, powiedzenie, iż czas leczy rany sprawdza się. Po dosłownie paru latach postanowiliśmy wrócić do miasta. Przyzwyczajenie i sympatia do dzielnicy nie dała o sobie zapomnieć, zamieszkaliśmy więc parę domów dalej niż poprzednio.

Teraz o powodzi przypominają nam już tylko zdjęcia moich rodziców, które robili podczas czyszczenia mieszkania oraz te najważniejsze, które udało się uratować z powierzchni wody. To właśnie one mają dla nas szczególną wartość. Powyginane, często zniekształcone, zbierane szybko zanim całkiem się przemoczą bądź znajdywane gdzieś w zakamarkach, cudem uratowane. Dzięki nim wiem jak wyglądałam, gdy byłam małym dzieckiem, do kogo jestem bardziej podobna ja, do kogo moja siostra, jak wyglądało nasze mieszkanie, które pamiętam tylko z dziecięcych wspomnień, w co ubierała się moja mama, gdy była w moim wieku, gdzie chodziłam do przedszkola,i jak wyglądały moje pierwsze w nim dni. Stanowią więc one bardzo ważny element, który pomógł mi zobrazować sobie moją przeszłość. Często moi rodzice siadali z nami, wyciągali albumy i opowiadali nam historię jaka towarzyszy każdemu zdjęciu. Pokazuje mi to teraz jak bardzo te momenty są ważne i potrzebne w każdej rodzinie. Moim zdaniem są to jedne z tych chwil, kiedy w dziecku kształtują się wartości, które przyczyniają się do późniejszego kultywowania tradycji i szacunku do przeszłości. Szacunku do rzeczy często małych, i z pozoru nieważnych, które dzięki swojej historii przekształcają się z biegiem czasu w rodzinne pamiątki. Szczególnie, gdy w ciągu paru chwil zostaje odebrany nam cały dorobek życia i swoją przyszłość, swoją nową historię musimy budować za pomocą dosłownie skrawków rzeczy.

Przedmioty, które udało się wynieść sąsiadowi z naszego mieszkania są przez moich rodziców szczególnie szanowane i pielęgnowane. To na starej, rodzinnej zastawie, z domu mojego taty jemy wigilijną kolację, obraz, który wisi nad kanapą w dużym pokoju to rodzinna pamiątka z czasów II wojny światowej, a szczelnie zamknięte w szkatułce znaczki pocztowe to cierpliwie zbierana kolekcja mojego dziadka. Ważne są też tak prowizoryczne rzeczy jak ulubiony koc mojej mamy czy lupa mojego taty, którą dostał dawno temu w prezencie.

„Moje dziedzictwo" okazało się dla mnie czymś utraconym, a potem powoli odnajdywanym. Dopiero od niedawna, kiedy opuściłam już rodzinny dom zdaje sobie sprawę jak małe, niepozorne elementy są dla mnie ważne. Człowiek bardzo łatwo i mocno przywiązuje się do rzeczy i miejsc. W momencie, kiedy wszystko to zostaje mu odebrane pozostają opowieści, wspomnienia i historie. Gdyby okazało się, że z naszego domu w Opolu nie udało się uratować nic, to właśnie one stanowiły by jedyną podstawę do tego, co wiem o przeszłości mojej rodziny. Mieliśmy jednak to szczęście, że jakaś część tej materialnej historii mojej rodziny może służyć kultywowaniu rodzinnych tradycji i pokazywaniu młodszemu pokoleniu, tego co zostało opowiedziane i pokazane mi i mojej siostrze. Doceniam to z jakim zaangażowanie moi rodzice podeszli do kształtowania w swoich dzieciach pamięci o rodzinie. Głównie dzięki wspomnianym wcześniej zdjęciom. Dzięki temu, iż mój tata urodził się w 1934 roku, posiadamy fotografie, które pokazują nie tylko dawne czasy ze względu na to, co jest na nich pokazane ale również same w sobie stanową ważną informację o tym, jak kiedyś robiono zdjęcia, i jak różnią się one na przykład od tych, które ze swojego rodzinnego domu przywiozła moja mama, czy te które zostały zrobione po moich urodzinach. Same w sobie stanowią więc sporą część historii mojej rodziny ale bez opowieści, które towarzyszą każdemu zdjęciu nie były by one z pewnością tak bardzo wartościowe.

Autorka: Patrycja Płaczek 2016 r.

Data opublikowania: 24.02.2016
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko