Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Lwów, okolice i nie tylko

Tak się złożyło, że pochodzę i na stałe mieszkam we Lwowie. Na studia przyjeżdżam na kilka dni w miesiącu. Każdy kogo poznaje bardzo się dziwi, że dojeżdżam na zajęcia z zagranicy. Od wielu pokoleń moja rodzina mieszka we Lwowie i raczej też planuje pozostawać w tym mieście. Rzadko się zdarza, że ktoś mieszka we Lwowie z dziada-pradziada, nawet wśród znajomych i przyjaciół, dlatego mam powód do dumy. Ubiegły wiek był bogaty w wydarzenia, poprzez które miliony osób musiało zmieniać miejsce swego zamieszkania, porzucając rodzinne domy na zawsze. Ze wspomnień dziadka pamiętam, że nasza rodzina też chciała wyjechać z miasta w jednej z kolejnych fal emigracji po II wojnie światowej, lecz pradziadek stwierdził że nie porzuci swego domu i zostaje tu, nie zważając na to, że to już zupełnie inne państwo i inne realia. W obecnych czasach ludzie bardzo łatwo zmieniają miejsca zamieszkania, wiążą z tym coraz mniej sentymentów, lecz kalkulują sobie gdzie na świecie będzie im lepiej żyć.

Jeden z domów dziadków już nie istnieje, lecz drugi pozostał. Jest to prosty dom nieco od centrum, ale w latach 30. te tereny włączono do miasta. Przedtem należały do podmiejskiej wsi. Z wystroju prawie nic nie przetrwało, wielokrotnie był remontowany, przebudowywany i rekonstruowany. Jednym z nielicznych świadków dawnych czasów jest tabliczka - numer domu nie uległ zmianie, lecz nazwa ulicy tak. Taki los spotkał większość ulic miasta, tylko nieliczne nazwy pozostały ze względu na swoją neutralność. Moja ulica obecnie nazywa się Rewućkoho na cześć kompozytora ukraińskiego, a przedtem nosiła nazwę Żeglarska. Sąsiednie ulice też mają lub miały „morskie nazwy". Bardzo mnie cieszy kiedy starsze osoby w rozmowie używają dawnych nazw ulic. Niektórzy z moich znajomych używają określenia „domek na Żeglarskiej" i bardzo mnie to cieszy. Gdy zakończę remont tego domku to tabliczka będzie wisieć znów na swoim miejscu.

Moja tabliczka to tylko skromny świadek dawnych czasów, w całym mieście jest bardzo dużo podobnych rzeczy: zaczynając od nakładki na skrytkę pocztową z napisem w języku polskim „LISTY", a kończąc na okazałych pomnikach. Po II wojnie światowej Polaków we Lwowie zostało bardzo mało, większość przybyszy do miasta to byli Ukraińcy i Rosjanie oraz przedstawiciele innych narodowości. Oczywiście były kuriozalne sytuacje, ale po krótkim okresie nowi mieszkańcy obyli się i przejęli miejskie tradycje, takie jak spacerowanie po Stryjskim Parku, Wałach Hetmańskich (nową nazwą była ul. Lenina), nikomu nie przeszkadzał pomnik Mickiewicza, natomiast usunięto prawie wszystkie elementy religijne, pozamykano kościoły. Nieliczni Polacy mieli coraz większe problemy z zachowaniem tradycji, zwyczajów, kultury. Pozostało tylko kilka polskich szkół (pod koniec okresu sowieckiego i obecnie tylko dwie), pozostały tylko dwa otwarte kościoły, szykanowano za religijne nastawienie oraz przyznawanie się do pochodzenia polskiego. Wszystko się zmieniło po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości po rozpadzie ZSRR. Wolność przyszła zupełnie nieoczekiwanie, podniesienie było niezmierne. No ale niestety nie obeszło się bez zgrzytów w relacjach polsko-ukraińskich, miedzy innymi we Lwowie. Długo trwały przepychanki w sprawie odbudowy Cmentarza Orląt, w końcu udało się dojść do porozumienia, ale i tak licznych elementów nie odbudowano, niektóre elementy nie wróciły na Cmentarz do chwili obecnej. Ciekawie się składa, bo akurat pamiętam jak trudno było realizować poszczególne etapy odbudowy tej nekropolii - teraz pracuję w polskiej fundacji, która podjęła się akcji, mającej na celu powrót dwóch kamiennych lwów na swoje miejsca na cmentarzu. Około 10 lat temu udało się otworzyć cmentarz po remoncie, jednak ażeby naszkodzić podjęto decyzję o nieprzywracaniu kamiennych lwów. Budzi to kontrowersje po obu stronach granicy. Byłem wychowywany w tradycjach tolerancji do innych narodowości, wyznań itd., natomiast skrajne środowiska, które skupiają wokół siebie kresowiaków, tzn. osoby, które kiedyś mieszkały na ziemiach, które teraz są poza granicami Polski, często używają zbyt ostrych określeń. Oczywiście, że rozumiem ich wypowiedzi o Ukraińcach - związane to jest z tym co przeżyli w czasie wojny i w okresie po niej. Ale warto pamiętać, że takie wypowiedzi nie pozostają bez odpowiedzi drugiej strony. W ten sposób powstaje konflikt, który uniemożliwia realizację bardzo ciekawych i pożytecznych dla wszystkich stron projektów. Zawsze w swoim prywatnym działaniu oraz działaniu fundacji staramy się zadbać o dziedzictwo, nie ważne kto jest jego autorem czy do kogo należy obecnie. Najważniejsze jest uratować cenny zabytek dla przyszłych pokoleń oraz udostępnić go dla wszystkich chętnych ludzi dobrej woli. Przez wieki Lwów był wielokulturowy i wszyscy żyli w obrębie miejskich murów, czasem lepiej, czasem gorzej. Dzięki temu możemy podziwiać różnorodność tego miasta. Trudno teraz wszystkie zasługi przypisać do jednej narodowości, bo prawdopodobnie byłoby to przepisywanie historii oraz zatarcie oryginału.

Do tej pory pisałem o dziedzictwie, które otrzymałem od poprzednich pokoleń, natomiast myśląc o napisaniu tego tekstu oraz na podstawie wydarzeń w ostatnich tygodniach doszedłem do wniosku, że od kilku lat sam przyczyniam się do powstawania dziedzictwa. Jesienią tego roku brałem udział w produkcji filmu dokumentalnego o Katedrze ormiańskiej we Lwowie, spędziłem w tym kościele kilka lat, biorąc udział w konserwacji drewnianej kaplicy Golgota. W trakcie zdjęć przechodziła obok wycieczka i pani przewodniczka w ramach oprowadzania po dzielnicy ormiańskiej wspomniała o tym, że konserwacja tej kaplicy była przeprowadzona bardzo fachowo i jest najlepszym przykładem konserwacji zabytków drewnianych we Lwowie w ostatnich latach. Współpraca, która miała miejsce przy tym projekcie, jest przykładem jak wspólna praca kilku podmiotów oraz kilkunastu osób doprowadza do wspaniałego efektu. Udział w tym przedsięwzięciu brali Ormianie polscy, Ormianie z Ukrainy, Ministerstwo Kultury RP oraz władze miasta Lwowa. Najbardziej podniosłym było uroczyste otwarcie tego zabytkowego obiektu, w ramach obchodów 650-lecia Katedry ormiańskiej. W ten sposób tworzymy historie oraz ratujemy stare cenne obiekty przed pełną destrukcją i zniszczeniem. Niestety dialog nie zawsze odbywa na dobrym poziomie. Często dla osiągnięcia dosyć prostych decyzji niezbędne są długie rozmowy, bardzo często bezskuteczne.

Z biegiem lat pojęcie „mojego" dziedzictwa ulega zmianie, ale raczej w stronę rozszerzania się. Przez długi czas pracowałem głównie z cennymi zabytkami na terenie Lwowa lub województwa. W ubiegłym roku rozpoczęła się ścisła współpraca z młodą i dynamiczną Fundacją Dziedzictwa Kulturowego, która podjęła się trudu prowadzenia prac konserwatorsko-budowlanych przy bardzo cennych zabytkach, położonych nie tylko blisko granicy polsko-ukraińskiej, ale i znacznie dalej - nie tylko na Ukrainie, lecz i w innych krajach (Białoruś, Mołdawia, Włochy). Tu chcę wspomnieć dwa najważniejsze projekty, które trwają już kilka lat i na pewno jeszcze kilka lat potrwa odbudowa i konserwacja obiektów, których dotyczą. Wyrosłem i byłem wychowywany w duchu lokalnego lwowskiego patriotyzmu, w przekonaniu „genius loci" swego miasta. Powiem uczciwie, że całkiem do niedawna odnosiłem się do nieco oddalonych regionów i do ich mieszkańców z pewną pogardą. Taką naleciałością był na przykład stosunek do mieszkańców spoza dawnej granicy II RP (tzn. zza Zbrucza) oraz Wołynia. Tak się złożyło, że dwa najważniejsze obiekty, którymi opiekuję się od dwóch lat są położone na tych ziemiach. Pierwszym jest kościół podominikański p.w. św. Mikołaja bpa w Kamieńcu Podolskim - przepiękna świątynia fundacji Potockich, która uległa znacznym zniszczeniom w czasie kiedy była zamknięta przez władze sowieckie oraz ze względu na późniejszy pożar. Drugim jeszcze bardziej cennym obiektem jest Kolegiata p.w. św Trójcy w Ołyce (obwód Wołyński). Przez ten krótki czas zżyłem się z tymi zabytkami oraz ludźmi, którzy są na miejscu. Oczywiście mogłem zachować dosyć chłodny stosunek do tych obiektó1), jednak w miarę upływu czasu coraz bardziej zżywam się z nimi, lubię tam jeździć nawet kiedy nie muszę. Każdy obiekt jest szczególny, a w trakcie prowadzenia prac relacje z władzami lokalnymi są bardzo zróżnicowane. Dosłownie kilka dni temu powróciłem z objazdu po tych obiektach. Współpraca z władzami na Podolu w Kamieńcu układa się coraz lepiej. Warto w tym miejscu wspomnieć, że sytuacja z zabytkami we wszystkich województwach Ukrainy jest bardzo podobna: od kilku lat Ministerstwo Kultury Ukrainy nie przyznaje niemal że żadnych funduszy nawet na najcenniejsze zabytki, prace są możliwe wyłącznie dzięki możliwościom budżetów lokalnych. O ile w Kamieńcu Podolskim władze lokalne są bardzo wdzięczne za starania, które są dokładane, aby odnowić wyżej wspomniany kościół, to na Wołyniu ta radość i wdzięczność jest bardzo trudno zauważalna za ścianą wymogów formalnych. Niestety prawodawstwo Ukrainy w dziedzinie ochrony zabytków i dziedzictwa jest bardzo archaiczne i prawie w całości skopiowane z prawa sowieckiego z lat 70., więc bardzo trudno jest dostosować się przy prowadzeniu prac do niego. Terminy uzyskania zezwoleń na pracę są bardzo długie i jeżeli dostosować się do wszystkich norm, to na niezbędne dokumenty można czekać nawet pół roku. Bardzo często są tworzone sztuczne trudności. Często osiągamy sukces nie dzięki czyjejś pomocy, lecz wbrew wszystkiemu.

Bardzo się cieszę, że poprzez współpracę z Fundacją z roku na rok mogę rozszerzać zakres swego dziedzictwa, nie zamykając się wąsko terytorialnie lub w jakiś inny wybiórczy sposób, lecz być wciąż otwartym na coraz nowe obiekty, nowych ludzi oraz nowe wezwania.

Autor: Oleksiy Lozynskyy 2016 r.

Data opublikowania: 16.02.2016
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko