Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Konfrontacja z przeszłością

Dzielnica, w której mieszkam przypomina ogromny, przepełniony turystami bazar. Jeden z tych, które możemy odwiedzić wyjeżdżając na „egzotyczne" wakacje do Maroka, Tunezji lub Turcji. W sumie, to mam wrażenie, że spora część obywateli tych krajów osiedliła się właśnie w moim sąsiedztwie. Na ulicach bez przerwy panuje hałas. 
 
Codziennie rano zamiast przyzwoicie piejącego koguta budzą mnie „gospelowskie" śpiewy imigrantów z Dominikany, których kościół znajduje się tuż za moim oknem, a w piątkowe wieczory piętro niżej hinduski klub seniora w rytmach muzyki z Bollywood urządza cotygodniowe potańcówki. 
 
Nic więc dziwnego, że gdy za oknami rozgorzały głośne okrzyki pomyślałam, że moi egzotyczni sąsiedzi znów świętują.  Dopiero gdy z sąsiedniego mieszkania zaczęły wydobywa się kłęby dymu zrozumiałam, że tym razem nie mam co liczy na cisze o 24.00. W tym samym momencie do drzwi zaczął dobijać się policjant, który kazał nam uciekać z mieszkania gdyż istnieje możliwość wybuchu.
 
Kiedy straż pożarna i policja próbowały zapobiec wybuchowi instalacji gazowej, zamiast spoglądać w przerażeniu na brawurowo przeprowadzaną akcje, zupełnie oszołomiona tym co dzieje się dookoła mnie, zaczęłam iść przed siebie. Zatrzymałam się dopiero po 15 minutach przed witryną restauracji – muszę jednak zaznaczyć że określenie „restauracja" nie miało nic wspólnego z tym miejscem. Moją uwagę przykuł jednak mały kot manekineko, który w hipnotyczny sposób ruszał łapką w przodu i w tył. Postanowiłam wejść i napić się kawy. W towarzystwie sztucznych paprotek, telewizora, w którym akurat wyświetlana była pakistańska opera mydlana oraz całej synchronicznie ruszającej łapkami kociej rodziny, uświadomiłam sobie, że zabrałam z mieszkania jedynie telefon i kilka ukrytych w kieszeni monet.  Bez dokumentów, karty kredytowej i pieniędzy siedziałam w pakistańsko-tajskiej „restauracji" a jedyne co mogłam zrobić to zadzwonić. 
 
Podobno dopiero w tego typu sytuacjach ludzie zaczynają zdawać sobie sprawę co jest dla nich ważne – skomentowała moja siostra – jak widać najważniejszą rzeczą dla Ciebie był telefon do mnie.
 
Po powrocie do „już bezpiecznego" mieszkania, cały czas po głowie chodziły mi słowa mojej siostry, Czy to prawda, że dopiero w sytuacjach ekstremalnych możemy poznać swoje prawdziwe wartości? I dlaczego moja „jedyna wartość" nie okazała się czymś bardziej materialnym? Czy to możliwe, że to właśnie moja rodzina jest dla mnie wszystkim co najcenniejsze? To jakiś absurd przecież rodzina to jedyny aspekt mojego życia, który dostałam zupełnie za darmo i, o który nigdy nie musiałam walczyć. Nie musiałam oszczędzać, brać kredytów ani nawet prosić...
 
W książkach i filmach najbardziej irytowały mnie momenty, w których bohaterowie uświadamiali sobie, że to co zawsze mieli tuż przed nosem jest tym, czego całe życie szukali i na czym im najbardziej zależy. Wieje tandetą i tyle! Bohaterowie zdają sobie sprawę, że w pierwszej kolejności muszą zaakceptować siebie, swoje pochodzę, uporać się z przeszłością która jest ich częścią a  dopiero potem mogą odejść z uśmiechem „w stronę zachodzącego słońca". Jednak w chwilach kiedy to nasze życie delikatnie zaczyna ociera o tego typu kiczowaty scenariusz, nagle wszystko zaczyna mieć sens, nic nie jest płytkie, nic nie jest oczywiste. W moim wypadku delikatne  otarcie o tandetę nie wchodziło w grę, postanowiłam zanurzyć się w niej aż po same uszy i kilka dni później poleciałam zmierzyć się z rodzinną przeszłością do Polski. 
 
Mówiąc przeszłość nie miałam tu na myśli swojej historii, chodziło mi raczej o historie kilku ostatnich pokoleń mojej rodziny, których losy niewątpliwie odcisnęły się również i na moim życiu. Myślę, że mogę się nawet posunąć do stwierdzenia, że moja osoba jest po części wytworem poprzednich pokoleń, które w „generacyjnej reakcji łańcuchowej" przekazały mi swoją spuściznę.   Historia moich pradziadków została przekazana moim dziadkom oni przekazali to moim rodzicom, którzy przekazali to nam.
 
Razem z siostrą postanowiłyśmy wybrać się do babci, która jak każdy człowiek w „słusznym" wieku żyła już głównie przeszłością, dlatego wydobycie rodzinnych historii nie stanowiło żadnego problemu. Dla kobiety, która w tym roku skończy 90 lat nie ma już tematu tabu, nic nie jest wstydliwe, nic nie jest bolesne, nie jest, bo nie ma sensu żeby było. 
 
W ciągu kilku dni babcia opowiedziała nam wszystkie mniej lub bardziej istotne dzieje kilku pokoleń. Opowiadała o romansach, intrygach, historiach zamieszkiwanych dworów, tragicznych śmierciach, wszystkich koneksjach rodzinnych, pokazała zdjęcia, certyfikaty szlacheckie, opowiedziała jak poznała i zakochała się w dziadku. Wszystko nabrało zupełnie innego magicznego wymiaru, wydawało się czymś nierzeczywistym wyciętym z powieści historycznych. Kiedy opowiadała o czasach wojny, o ukrywanej pod podłogą rodzinnie żydowskiej, o tym jak jako „tajna agentka" przerzucała informacje, obie z siostrą nie mogłyśmy uwierzyć. Ze łzami w oczach i zapartym tchem czekałyśmy na finał każdego wątku. 
 
Zupełnie nie rozumiałam dlaczego do tej pory za każdym razem, kiedy ktoś zaczynał opowiadać rodzinne historie, ze znużeniem na twarzy wymykałam się z pokoju. Czy to możliwe, że rzecz tak oczywista jak szacunek w stosunku do historii swojej rodziny musi się w nas wykształcić? Może w chwili kiedy dorastamy do założenia własnej rodziny otwierają się w nas jakieś magiczne drzwi zrozumienia, chęci poznania, nie wartościowania, przyjmowania przeszłości jako dobra a nie przeszkody. 
 
Ludzie myślą, że to oni kreują swoją  osobę i swój świat. Ja uważam, że to stwierdzenie jest jedynie po części słuszne – tworzą nas doświadczenia i historia naszych przodków, które podświadomie przetwarzamy na swój użytek jak np. doświadczenia od których uciekamy, błędy rodziców, których nie chcemy powielać itd. Dzięki historii naszej rodziny potrafimy się określić, stajemy się przynależni, wiemy z czym chcemy być kojarzeni albo od czego uciekamy. 
 
Samoświadomość jaką teraz mam w sobie jest moim dziedzictwem, które przekaże moim dzieciom, one wzbogacając je o swoje historie przekażą swoim dzieciom itd. Może nie są to drogocenne klejnoty rodowe, piękne budynki albo inne rzeczy posiadające wymierną wartość, których wszyscy mogą mi pozazdrościć. Jest to coś dużo lepszego. Dzięki świadomości swojego pochodzenia, wiem, że jestem unikatowa, niepowtarzalna a co najważniejsze nie do podrobienia.
 
Po kilku dniach postanowiłyśmy wybrać się do ostatniego zamieszkiwanego przez naszą rodzinę dworu, który został zawłaszczony przez władze komunistyczny. W pięknym odrestaurowanym budynku, znajduje się obecnie miejskie muzeum, a w jednym z gabinetów utworzona została izba pamięci naszego pradziadka. Kiedy razem z siostrą z uśmiechami na twarzy oznajmiłyśmy pani przy wejściu, że jesteśmy prawnuczkami człowieka, któremu poświęcona jest izba a majątek kiedyś należał do naszej rodziny. Pani z tępym wzrokiem i uśmiechem na twarzy oznajmiła, że za bilety należy się 12 złotych. Czasem lepiej mieć jedynie dziedzictwo niematerialne, za nie przynajmniej nie musimy płacić.
 
Teraz budząc się co rano wśród dźwięków dominikańskiego gospel, jestem pełniejsza przede wszystkim o świadomość tego co dla mnie najważniejsze – mojego pochodzenia, pochodzenia mojej rodziny. Może kiedyś obok wszystkich przekazanych mi przez obie babcie historii, opowiem również swoim dzieciom jak przewartościowałam swoje życie w pakistańsko-tajskiej restauracji.
 
Autor: Aleksandra Dziurowicz 2014r.

1 /image/image_gallery?uuid=6e1a2852-5bdb-43d3-8478-ffe28deaec2d&groupId=36523360 534 855 Z archiwum Aleksandry Dziurowicz Certyfikat szlachectwa dziadka 2 3
2 /image/image_gallery?uuid=6bf2e2b6-c67e-44f2-9964-0226361f297d&groupId=36523360 787 507 Z archiwum Aleksandry Dziurowicz Certyfikat szlachectwa dziadka 3 1