Przejdź do głównej treści

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Moje dziedzictwo - moje dzieciństwo

 

Dużo czasu spędziłem rozmyślając nad tym, co powinienem określić mianem mojego dziedzictwa. Zawsze utożsamiałem dziedzictwo z czymś, co po sobie pozostawię - czymś, co będzie pamiątką po mnie, wkładem, jaki wniosłem do świata, śladem po mojej egzystencji na tej ziemi. Uważałem, że nie osiągnąłem jeszcze niczego, co mogłoby zaznaczyć moją obecność na tym świecie. Wiele się zmieniło, gdy zacząłem dostrzegać, że dziedzictwo to nie tylko zbiór wyjątkowych osiągnieć i wielkich czynów, ale na moje dziedzictwo składają się także lub przede wszystkim prozaiczne, codzienne sprawy, rzeczy, sytuacje, ludzie, którzy mnie otaczali, przestrzeń, w której funkcjonowałem i drobne decyzje podejmowane przeze mnie każdego dnia, które ukształtowały mnie jako osobę. To, co do tej pory odcisnęło na mnie największe piętno i leży u podstaw mojej schedy to okres dorastania i dojrzewania. Dlatego wybór tematu mojej pracy wydał mi się oczywisty. Mam 22 lata i chcę napisać esej o najbardziej prozaicznym dzieciństwie na świecie, które dla każdego będzie nieoryginalne, pospolite i nieciekawe, ale dla mnie niezwykle wyjątkowe.

Wychowałem się w małej miejscowości na Podkarpaciu, która liczy sobie ok. 16 tysięcy mieszkańców i leży na trasie między Rzeszowem a Dębicą. Na świat przyszedłem w marcu 1999 roku. Rok później urodził się mój pierwszy brat, a trzy lata później drugi. Mieszkaliśmy z rodzicami na wsi - w domu, który z każdej strony otoczony jest lasem. Dojazd do niego jest dość skomplikowany, dlatego aż do czasu rozwoju technologii i urządzeń nawigacyjnych żyliśmy trochę jak w enklawie – odizolowani od świata zewnętrznego. Przez całe dzieciństwo nie posiadaliśmy sąsiadów, więc oprócz szkoły i spotkań rodzinnych nie mieliśmy okazji bawić i spotykać się z rówieśnikami. Nasi rodzice dużo czasu spędzali w pracy – tata przy gospodarstwie a mama pracując na poczcie. Dzięki temu, że wszyscy byliśmy w podobnym wieku potrafiliśmy łatwo zagospodarować sobie wspólnie czas wymyślając różne gry, zabawy lub wycieczki. Umożliwiały nam to duże podwórko wokół domu, las, wiele pól i łąk, które okalają nasze gospodarstwo.

Odkąd pamiętam zawsze otaczały nas zwierzęta – koty, psy, kozy, króliki, krowa, koń, które traktowaliśmy jak członków naszej rodziny. Gdy się rodziły organizowaliśmy im chrzty, potem śluby, a gdy umierały - pogrzeby. Mieliśmy nawet wyznaczony specjalny cmentarz, na terenie którego zakopywaliśmy niektóre ciała zmarłych zwierząt. Traktowaliśmy je z szacunkiem, tak jakby były to ludzkie groby. Dbaliśmy o to miejsce, bo dorastanie w kontakcie ze zwierzętami nauczyło nas wrażliwości i respektu wobec każdego stworzenia. Do dziś każdy z nas pamięta imiona poszczególnych kotów, psów lub kóz. Część z nich bardzo mocno zapisała się w naszej pamięci. Niektóre są wciąż z nami i za każdym razem, gdy wracamy do domu na wieś, witamy się z nimi, jak z członkami rodziny. Szczególnie mocno przeżywaliśmy stratę każdego psa, ponieważ to one były nam wyjątkowo bliskie w dzieciństwie. Do dziś na gospodarstwie żyje suczka Tina. Ze względu na to, że jest już w podeszłym wieku, traktowana jest przez wszystkich jak seniorka, z szacunkiem i wyrozumiałością. Każdy z moich braci miał pupila, z którym nawiązał szczególną więź. Dla mnie były to kotka Nagienia, która przez długi czas uchodziła za najbystrzejszą kocicę we wsi i mały kudłaty piesek Scooby. Ze Scooby’m przeżyliśmy wiele przygód i w moim mniemaniu doskonale się rozumieliśmy. Zmarł, gdy wyprowadziłem się już z domu, dlatego każdy powrót na wieś przypomina mi o jednym brakującym elemencie tego krajobrazu – moim wyjątkowym psie. Wcześniej opiekowałem się również psem o imieniu Lumpek. Z nim również wiążą się niezwykłe wspomnienia – wspólne spacery i wycieczki po lesie. Bardzo przeżyłem jego traumatyczną śmierć. Pierwszy raz dostrzegłem wtedy, jak brutalny może być świat. Moi bracia również mieli swoich czworonożnych przyjaciół. Pierwszym psem mojego młodszego brata był Pongo, a potem Spajki. Oba były duże i majestatyczne. Najmłodszy brat upodobał sobie kozy – Kleopatrę oraz Stefanię i to im poświęcał najwięcej uwagi. Dużo czasu poświęcaliśmy swoim pupilom i dbaliśmy o nich najlepiej jak potrafiliśmy jako dzieci. Warto w tym momencie podkreślić, jak istotną rolę odegrały zwierzęta w procesie mojego dojrzewania i kształtowania mojego charakteru. Nie mogę opisywać swojego dzieciństwa nie wspominając o tym istotnym aspekcie.

Jak już wcześniej nadmieniłem, to co najbardziej definiuje moje dzieciństwo to czas spędzony z moim rodzeństwem. Pomimo tego, że mamy różne charaktery, które bardzo wcześnie się ujawniły, potrafiliśmy dobrze ze sobą funkcjonować. Łączy nas wiele wspólnych przeżyć. Niektóre wspominamy pozytywnie, a do niektórych mamy negatywny stosunek. Jako dzieci stworzyliśmy sobie swój własny świat, jak zapewne każdy małolat w tym wieku. Wyjątkowe w naszej historii jest to, że prawie zawsze ze sobą współpracowaliśmy i pomimo drobnej, ale w tamtym czasie widocznej różnicy wieku, każdy z nas był zaangażowany w działanie i zadanie, którego się podejmowaliśmy. Jedno z pierwszych wspomnień związanych z moim rodzeństwem z czasów dzieciństwa, które pojawia się w mojej głowie to chwile spędzone na łonie natury – chodzenie po drzewie w sadzie, któremu daliśmy na imię Gienek i udawanie agentów, zabawy w lesie, wspólne przejażdżki rowerami podczas letnich wieczorów, wieczory spędzane pod altaną lub na huśtawkach, rodzinne grille lub spacery z psami.  Poza tym bardzo dobrze wspominam miasto pluszowych misiów stworzone przez nas w naszej sypialni, które było tak dobrze zaplanowanym i zorganizowanym konstruktem, że funkcjonowało przez wiele lat, a my za pomocą naszej bogatej dziecięcej wyobraźni konsekwentnie rozwijaliśmy go, kreując przy tym swoją własną rzeczywistość, w której czuliśmy się dobrze. Każdy z nas miał ród posiadający własną historię, stworzony z miśków, które miały określony charakter i pozycję w tej rodzinie. Często ta zabawa była powodem naszych kłótni i konfliktów. Stworzone przez nas miasto i rody były punktem wyjścia do organizowania teleturniejów i rozgrywek, których bohaterami były pluszowe zabawki. Planowaliśmy i realizowaliśmy nasze własne wersje programów i wydarzeń telewizyjnych. Powołaliśmy do życia pierwszą na świecie misiową Familiadę, rozgrywki Postaw na Milion, Kocham Cię Polsko lub Milionerów. Wspólnie przygotowywaliśmy gale rozdania nagród i festiwale, takie jak Oscary, Grammy, wybory Miss World lub Eurowizję. Poświęcaliśmy temu dużo czasu i uwagi, bo dbaliśmy o to, aby wszystko zorganizowane zostało tak, jak sobie to wyobraziliśmy. Pomimo naszego młodego wieku, z perspektywy czasu muszę przyznać, że wychodziło nam to całkiem dobrze. Poza tym sami organizowaliśmy występy wokalno-teatralno-taneczne dla naszej najbliższej rodziny, które z czasem urozmaicaliśmy i dopracowywaliśmy. Stały się one naszym znakiem rozpoznawczym, który uważaliśmy za ważny element naszej tożsamości. Byliśmy wyjątkowo kreatywni i mieliśmy przestrzeń, aby tą kreatywność pokazywać, a także ją rozwijać. Nigdy nas nie ograniczano, pomimo tego, że część występów była, jak na nasz wiek, dość kontrowersyjna lub ryzykowna. Swoją pomysłowość realizowaliśmy również poprzez tworzenie scenariuszy do filmów i seriali, nagrywanie teledysków lub pisanie piosenek. Właśnie dlatego uważam, że nasze dzieciństwo definiuje również w dużym stopniu kreatywność, której teraz chętnie bym sobie życzył.

Moje dzieciństwo łączy się również z wyjazdami. Nie było ich zbyt dużo. Rodzice rzadko nas gdzieś zabierali, ale co roku jeździłem z moim rodzeństwem do naszej cioci do Krakowa. Stał się to już stały punkt naszych wakacji i wszyscy z niecierpliwością wyczekiwaliśmy tego. Często te wyjazdy były dość spontaniczne, dlatego że ciocia regularnie przyjeżdża do nas na wieś, ponieważ jest to jej dom rodzinny. Każdy pobyt u niej w Krakowie wspominam bardzo dobrze. Były to czasy, gdy jazda tramwajem była dla nas czymś egzotycznym i wyjątkowym. Szczególne emocje towarzyszą mi, gdy przypominam sobie nasze wspólne spacery i wędrówki z nią po rozgrzanym od słońca mieście. W lecie było tam zawsze dużo goręcej niż na wsi. Nie zawsze jednak spędzałem całe wakacje z rodzeństwem. Co roku, przez 7 lat jeździłem na kolonie letnie. Kilka razy byłem nad polskim morzem, raz na Mazurach, a raz w górach. Na ostatniej zdecydowałem się na obóz za granicą, we Francji. Zwiedziłem wtedy Wenecję, Wiedeń, południową Francję i po raz pierwszy doświadczyłem innych kultur. Zetknąłem się z innym językiem i obcymi zwyczajami. Przez te wszystkie lata wyjazdów na kolonie poznałem wiele wspaniałych ludzi, z którymi utrzymywałem kontakt długo po powrocie do domu. Wspominając o zagranicznych podróżach, nie mogę pominąć pobytu u mojej drugiej cioci w Szwecji. To również była dla mnie świetna okazja, aby poobserwować inną rzeczywistość. Zwiedziłem tam mnóstwo miejsc, bo bardzo dużo chciałem zobaczyć. Wtedy poczułem, jak ważne są dla mnie podróże i poznawanie nowych terenów.  Te wszystkie wydarzenia pomogły mi otworzyć się na różnorodność i nauczyły mnie tolerancji w stosunku do innych ludzi.

Moje dzieciństwo to również w dużym stopniu ludzie. Oprócz mojego rodzeństwa duży wkład w etap mojego dorastania wnieśli także rodzice. To od nich nauczyłem się wykonywania wielu czynności. Nauczyli mnie samodzielności i odpowiedzialności. Starali się nas nie ograniczać i wspierać w dążeniu do naszych marzeń. Nie mogę pominąć również wspomnień związanych z moją babcią, do której będąc jeszcze bardzo małym chłopcem jeździłem, a ona często robiła mi moje ulubione ciasto. Babci już długo z nami nie ma, ale ja nadal pamiętam smak tego ciasta. Do mojego domu często przyjeżdżali także wujek i ciocia z Krakowa, którzy byli dla naszej trójki wyjątkowymi osobami. Towarzyszyli nam podczas każdych świąt i specjalnych wydarzeń. Byli na emeryturze, więc dużo czasu spędzali z nami na wsi. Troszczyli się o nas i dbali by nigdy niczego nam nie zabrakło. To samo mogę powiedzieć o mojej drugiej cioci z Krakowa i cioci ze Szwecji. Obie zawsze mocno nas wspierały i robią to nadal, pomimo tego, że już nie jesteśmy dziećmi.

Zacząłem swój esej od przedefiniowania tego, co uważam za moje dziedzictwo. Kończąc go, czuję się mocno utwierdzony w przekonaniu, że podjąłem dobrą decyzję. Być może w przyszłości będę mógł napisać kolejny esej i będzie on o wiele dłuższy i pewnie ciekawszy, ale jestem pewny, że znajdzie się w nim miejsce na to, o czym pisałem w tym. Teraz już wiem, że to, co chciałbym żeby po mnie pozostało, jako ślad mojej obecności na tym świecie, to ten krajobraz mojego dzieciństwa, wyraźny, niezmieniony. Jeżeli nie w rzeczywistości to przynajmniej w mojej głowie.

Autor anonimowy 2022 r.