Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Rosjanka

Dziedzictwo jest ukryte w opowieści. To narracja buduje wyjątkową tożsamość, uzupełnia ją o historyczne zależności, a także warunkuje sposób jej postrzegania. Kultura składa się ze słów nadbudowujących znaczenia. Nim pojawiło się pismo, ludzie byli zamknięci w zwyczajowej oralności, która częściowo przetrwała w poszczególnych społecznościach do dnia dzisiejszego. 


Prababcia Wacława – fotografia z 1954 roku


Najwięcej w mojej rodzinie opowiadała prababcia Wacława. Miała w sobie coś z artystki – godzinami słuchała muzyki z płyt winylowych, niemalże obsesyjnie kolekcjonowała różnorakie figurki i bibeloty, a ciepłe popołudnia spędzała w letnim ogródku jednej z kafejek działających przy mysłowickim Rynku. Do końca życia malowała usta czerwoną szminką, spinała włosy w ciasny kok i ubierała bajecznie kolorowe stroje, których ilość z czasem zaczęła przytłaczać ją samą. Ubrania w jej mieszkaniu wychodziły z szaf i zajmowały blaty oraz fotele. Moi rodzice załamywali ręce nad panującym w jej domu chaosem, ale ona nigdy nie przywiązywała wagi do porządku. Gdyby nie wybuch II wojny światowej i nadejście komunistycznego reżimu, zapewne stałaby się częścią bohemy artystycznej. Przeciwności historii przyjęła jednak z właściwą sobie dozą optymizmu. Stawiła im czoło odważnie, z wypiętą piersią, tak jak nauczyła ją jej matka – Rosjanka. 


Jej historia była pełna tajemnic i zwrotów akcji. Miała na imię Lidia i pochodziła z niezwykle wpływowej i bogatej rodziny Gromyków. Jej rodzice zamieszkiwali Petersburg, w którym prawdopodobnie urodziła się w okolicach roku 1886. Niewiele wiadomo o jej dzieciństwie: najpewniej spędziła je otoczona guwernantkami, w wystawnych pałacach i pięknych sukienkach, bawiąc się z czworgiem rodzeństwa i później uczestnicząc w życiu towarzyskim ówczesnej stolicy Rosji. 


Ponieważ była najstarszą córką Gromyków, najszybciej wybrano dla niej szkołę i przyszłą profesję: końcówka XIX wieku była bowiem jednocześnie początkiem wielkich osiągnięć kobiet w nauce (wystarczy wspomnieć o Marii Skłodowskiej-Curie i Sofji Kowalewskiej). Arystokraci zapragnęli edukować swoje córki – w Imperium pojawiły się kobiece uniwersytety, kształcące dziewczęta w różnych kierunkach. Rodzice zdecydowali się posłać Lidię na medycynę: studia ze specjalizacji chirurgicznej ukończyła w Żeńskim Instytucie Medycznym w Petersburgu, który był pierwszą tego rodzaju placówką w Rosji.


Młoda kobieta była nieprzeciętnie utalentowana i w całości poświęcała się pracy i nauce. Choć można domniemywać, że rodzice próbowali wydać ją za mąż, były to już czasy, w których dziewczęta mogły częściowo decydować o swoim małżeństwie. Podczas gdy Lidia przeprowadzała swoje pierwsze operacje, do Imperium nadciągnęły niespokojne dni – budząca sprzeciw polityka caratu doprowadziła ludność do powstania, określonego później jako rewolucja lutowa 1917 roku. Na ulicach Petersburga pojawiło się wojsko, a liczne protesty i zbrojne interwencje wojsk wpłynęły na zapełnienie punktów medycznych rannymi. 

Jednym z nich był Józef Turek – pochodzący z podkrakowskiej wsi Sieciechowice Polak, były ułan, wcielony do carskiej armii, wraz z którą pacyfikował uliczne demonstracje. Kula wystrzelona podczas zamieszek niefortunnie trafiła go w pośladek. Gdy dotarł na oddział chirurgiczny, jego stan był już niemalże krytyczny, pośladek nadawał się jedynie do amputacji, pojawiła się martwica. Jedynie młoda lekarka zdecydowała się na próbę ratowania jego fizycznej sprawności: nie zastanawiając się długo odcięła zainfekowany mięsień i pobrała potrzebną ilość tkanki z ciała oficera, a następnie wszczepiła ją w miejsce ubytku.

Rekonwalescencja mężczyzny była trudna. Mimo młodego wieku (miał zaledwie 27 lat) rana nie chciała się goić. O powrocie do wojska nie było mowy. Na oddziale szpitala, w którym pracowała Lidia spędził kilka tygodni, w czasie których nawiązał więź ze starszą od siebie o kilka lat lekarką. Kaleczył język rosyjski i wiele opowiadał o swojej ojczyźnie – jego przywiązanie do ziemi wydało się Lidii niezwykłe i szybko poczuła, że chciałaby sama spędzić upalne dni nad brzegiem płynącego w rodzinnej wsi Józefa strumienia. Nim jego leczenie dobiegło końca, oboje byli już w sobie zakochani. W niedługim czasie oficer postanowił się oświadczyć, a kobieta przyjęła go bez chwili wahania. 

Wkrótce potem radosna nowina dotarła do rodziny Gromyków. Gdy jednak Józef przybył do pałacu rodziców narzeczonej, jego dążenia zostały natychmiast ukrócone. Oświadczyny zdecydowanie odbiegały od dotychczasowego poziomu życia Lidii. Kandydat na małżonka nie przyniósł żadnego prezentu, a jego jedynym majątkiem był koń i żołnierska szabla. Choć narzeczona nie przejmowała się zasobnością portfela mężczyzny, a rewolucja pokazała jej wartości cenniejsze niż pieniądze, rodzice zdecydowanie nie zgodzili się na małżeństwo kochanków. 

Trudno było pogodzić się z decyzją rodziców, którzy oznajmili, że nie oddadzą córki biednemu Polaczkowi. Józef był dla niej pierwszą miłością, jedyną osobą potrafiącą odwrócić jej uwagę od pracy, w dodatku bardzo przystojną – decyzja została zatem pojęta szybciej, niż Lidia się po sobie spodziewała. Kochankom sprzyjała historia: w Petersburgu znów zawrzało, a polityczne rozruchy tym razem ogarnęły cały kraj. Podczas gdy robotnicy protestowali na ulicach, władzę powoli przejmowali bolszewicy. W stolicy panował chaos i trudno było zwrócić uwagę na zniknięcie dziewczyny od Gromyków i polskiego żołnierza. 

Para zdecydowała się podróżować na południowy zachód, w kierunku Polski, by jak najszybciej przekroczyć granicę i ukryć się przed nadciągającą rewolucją oraz pościgiem rodziców Lidii. Prawdopodobnie młoda lekarka zabrała ze sobą część biżuterii oraz pieniędzy ukrytych w rodzinnym domu – dzięki temu mogła zapewnić sobie i Józefowi w miarę wygodną podróż. Dzięki wieloletnim praktykom i pracy w szpitalu wiedziała, jak rozmawiać z ludźmi, organizować nocleg i transport, a także zniechęcić do zadawania niepotrzebnych pytań. Niewygody ucieczki zniosła bardzo dzielnie, uskrzydlona miłością do Józefa, a także chęcią wyrwania się spod jarzma władczych rodziców. Bezpiecznie poczuła się dopiero wtedy, gdy dotarli do Wilna, gdzie udało jej się zmienić nazwisko. Przyjęła chrzest i nową wiarę katolicką, a także wzięła pospieszny ślub z Józefem. Jej nowe dokumenty przedstawiały ją jako Mariannę Turek, z domu Staszewską – były to dane matki jej nowego małżonka. 

Kochankowie zdecydowali się zakończyć swoją podróż w Zagłębiu Dąbrowskim, gdzie dostrzegli szansę osiedlenia się na stałe. Józef najpewniej nie chciał wracać bezpośrednio do rodzinnego domu w obawie przed rosyjskim pościgiem – można przypuszczać, że porzucona rodzina Lidii (teraz Marianny) znała jego nazwisko rodowe. Zagłębie Dąbrowskie oferowało względną bliskość rodzinnego domu, a także nowopowstałe miejsca pracy. Region prężnie się rozwijał i zjeżdżali do niego zarówno Polacy, jak i cudzoziemcy, więc kalecząca język polski Marianna nie przyciągała niczyjej uwagi: odwrotnie niż w niewielkich Sieciechowicach.

Para zamieszkała przy ulicy Warszawskiej w Sosnowcu. Józef szybko znalazł etat w kopalni węgla kamiennego Kazimierz-Juliusz. O wiele trudniej było o zatrudnienie dla Marianny – jej rosyjski dyplom chirurga nie był wystarczająco wiarygodny w polskim środowisku, dlatego pozwolono jej na pracę jedynie w charakterze felczera. Udało jej się przyjąć do sosnowieckiego Szpitala Dziecięcego przy ulicy Grota-Roweckiego, gdzie pracowała jako położna, asystując przy porodach. Z biegiem czasu, gdy dowiodła swoich umiejętności, miejscowi lekarze coraz chętniej angażowali ją do trudnych przypadków. Pojawiły się także zlecenia prywatne: wśród mieszkańców miasta rozniosła się wieść, że istnieje lekarka, która nigdy nie odmawia chorym. Dzięki dodatkowej pracy Marianna szybko zebrała pieniądze na założenie swojej pierwszej apteki, do której wkrótce potem dołączył jej drugi oddział. 

Lekarka okazała się być prawdziwą kobietą biznesu: pieniądze jakby do niej lgnęły, a niezwykłe umiejętności negocjacyjne pozwoliły na zbudowanie sieci kontaktów. Dzięki jej smykałce do interesów rodzina Turków znacznie się wzbogaciła i w niedługim czasie przeprowadziła do większego mieszkania w kamienicy przy ulicy 1-go Maja 39. Dom powoli zaczął przypominać rodzinne strony Marianny: pojawiły się drogie meble, służba i nobilitowani goście. Ona sama nie zrezygnowała z pracy, doglądała swoich aptek osobiście, dyżurowała w szpitalu i podjęła się działalności charytatywnej: pomagała kobietom z biednych rodzin podczas wyjątkowo trudnych porodów. Jej celem zawsze było zmniejszenie cierpienia rodzącej i zwiększenie szans na przeżycie dziecka. 

Pracę przerwała na chwilę, w 1926 roku, gdy urodziła się pierwsza i jedyna córka Turków – Wacława. Jak później wspominała, trudno jej było dotrzeć do zawsze zapracowanej lub pochłoniętej przez grono towarzyskie matki. Podczas gdy rodzice przyjmowali gości, nią samą zajmowały się guwernantki. Dużo cieplej mówiła o ojcu, który ją uczył, zaszczepił w niej wiarę i radość. Nigdy nie powiedziała jednak, by Marianna była złą matką: zupełnie jakby rozumiała, że jej praca i społeczne zaangażowanie zapewniały rodzinie byt. Obu, zarówno córce, jak i matce zabrakło czasu, by zbudować ze sobą dojrzałą więź.
 


Jedyne zachowane zdjęcie prababci Wacławy z rodzicami – Marianną i Józefem


W 1935 roku Marianna przechodziła ciężkie zapalenie płuc. Choroba nie sprawiła, że zapomniała o swoim zawodzie – gdy pojawiło się wezwanie do porodu kleszczowego, wyjątkowo trudnego dla kobiety, bez wahania wsiadła do dorożki i mimo wysokiej gorączki ruszyła, by pomóc cierpiącej. Rodząca była jej ostatnią pacjentką. Dla własnego, nadszarpniętego zdrowia położnej było już za późno – zmarła kilka dni później, w połowie osieracając 9-letnią Wacławę. Została pochowana na cmentarzu komunalnym w Sosnowcu.

Oszalały ze smutku Józef zabrał dziecko do rosyjskiej ambasady, gdzie przedstawił wszystkie papiery i swoją historię, wyjawił także, kim jest Wacława, mając nadzieję, że zainteresują się nią dziadkowie z Petersburga. Nad Polską wisiało już widmo konfliktu, więc spotkanie z bogatą rodziną zapewniłoby jego córce lepsze i bezpieczniejsze życie. Choć urzędnicy istotnie przejęli się losem dziewczynki, jedyną formą kontaktu z dziadkami mogło być bezpośrednie odtransportowanie 9-latki do Rosji, na co ojciec kategorycznie nie wyraził zgody. Wojna wybuchła w 4 lata później.

Niemieckie wojska dotarły do Sosnowca w 1940 roku. Początkowo Polacy nie wzbudzali wśród nich zainteresowania, zważywszy na to, że miasto w przeważającej części zamieszkiwali Żydzi, których wyeliminowanie z tkanki społecznej było priorytetem wojsk hitlerowskich. Dopiero gdy Zagłębie zostało oczyszczone z wyznawców judaizmu, po stłumionym powstaniu w getcie, uwaga okupanta przeniosła się na młodych, nadających się do pracy Polaków. Wacława została wywieziona na roboty do Niemiec w maju 1943 roku. Gdy wróciła do kraju, wszystkie ślady po jej matce były już zatarte. Dokumenty poświadczające małżeństwo Marii i Józefa, zmianę jej nazwiska i przejście na wiarę chrześcijańską zniknęły – prawdopodobnie spłonęły w pożarze, który strawił kamienicę, gdy dziewczyna przebywała w obozie pracy. Józef zmarł w pięć lat po zakończeniu działań wojennych. Jedynym śladem istnienia Marianny pozostało jedno zdjęcie i opowieść jej córki.

Autor: Karina Kościańska 2017 r.

Data opublikowania: 01.03.2017
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko