Polub Instytut Kultury
Kiedy myślę o moim dziedzictwie, mam tylko jedno skojarzenie – mój dziadek. Mimo, że zmarł, kiedy chodziłam do podstawówki, bardzo dobrze go pamiętam. Właściwie większość wspomnień z mojego dzieciństwa jest z nim związana.
Zacznijmy od początku. Mój dziadek, Antoni Żerniak urodził się w Wilnie 15 maja 1910 roku. Mieszkał przy ulicy Subocz 112 naprzeciw Parku Puszkina. Wiem, że ten dom nadal stoi, gdyż mój wujek, który swego czasu interesował się historią naszej rodziny, odbył podróż do Wilna i go odnalazł. Na krótko przed wybuchem I wojny światowej, mojego dziadka razem z rodzeństwem i matką wywieziono do Irkucka, a następnie do Rostowa pod Donem, gdzie zastała ich Rewolucja Październikowa. W 1922 roku wrócili z powrotem do Wilna. Dziadek utrzymywał rodzinę sprzedając laurki i obrazki, które sam namalował. W tym okresie, poznał artystę malarza Rafaela Krawczenkę, absolwenta Akademii Sztuk Pięknych w Petersburgu, który malował i odnawiał kościoły, pałace, teatry itp. Zaprosił mojego dziadka do swojej pracowni, w której przez 7 lat pracował jako malarz, stolarz i złotnik. Dziadek zdobył dyplom mistrzowski i po śmierci Krawczenki założył własny warsztat malarsko-artystyczny.
Niestety, w roku 1941 Niemcy wkroczyli do Wilna. Dziadek trafił do obozu pracy, w którym kopał rowy, budował magazyny i baraki. Uciekł. Schwytany trafił do obozu pod Rygą. Znów uciekł. Nie na długo. Znów trafił do baraku tym razem karnego, w którym wykonywał różne ciężkie roboty, takie jak kopanie i zasypywanie rowów, czy czyszczenie szamba obozowego. Któregoś słonecznego dnia dziadek odpoczywał przed barakiem i grał reszcie chłopaków na patyku dębowym, który pamiętam jeszcze z mojego dzieciństwa. Wtem zza baraku wyskoczył Niemiec, kazał sobie coś zagrać i zapytał o nazwisko. Po kilku dniach dziadka zabrano do komendantury. W pokoju było dużo Niemców, stał fortepian, gitara i inne instrumenty. Dziadek zaczął grać. Pokazał również kilka magicznych sztuczek, jako, że przed wojną przez dwa lata jeździł z cyrkiem braci Staniewskich, gdzie malował plakaty, czy robił dekorację. Oficer Ślązak wstawił się za moim dziadkiem i przeniesiono go do pracowni malarskiej, w której było już o wiele lżej. Niestety, niedługo potem, z rozporządzenia komendanta obozu, znalazł się w kamieniołomach. Tam uległ wypadkowi, w wyniku którego stracił palec u lewej ręki. Wreszcie 9 maja 1945 roku więźniów obozu w zaplombowanych wagonach skierowano do Kurlandii. Więźniów uwolniły wojska radziecka, a dziadka, pułkownik Diemidow skierował na leczenie do szpitala. Przez pół roku dziadek pracował w porcie w Libawie jako majster-malarz. W roku 1946 zajrzał po raz ostatni do Wilna, aby odwiedzić grób rodzinny rodziców i udał się do Polski. Dlaczego do Polski? Podczas Rewolucji Październikowej, którą mój dziadek wraz z rodziną spędzili w Rostowie nad Donem, jego siostra Maria, poznała rannego w lewą rękę Józefa Piskulaka, rodem spod Zagnańska. Wyszła za niego za mąż i przenieśli się w rodzinne strony Józefa. Jeden z ich synów zginął w partyzantce w czasie II wojny światowej, drugi został zamordowany i skremowany w obozie koncentracyjnym. Mój dziadek osiadł niedaleko miejsca zamieszkania siostry, w miejscowości Tumlin-Węgle. Wynajął mieszkanie u pani Salwiny, chałupniczo wytwarzał zabawki, malował domy i kościół.
W roku 1947 założył rodzinę, a niedługo potem kupił placyk z drewnianym domkiem, w którym dzieciństwo spędziła moja mama. W latach 60. dziadek zaczął budowę murowanego, dwupiętrowego domu, która trwała przez ponad 20 lat. To właśnie w tym domu mieszkam do dziś ze swoimi rodzicami. To właśnie z tym domem wiążą się wszystkie moje wspomnienia z dzieciństwa. Dziadek wybudował wspaniały, wielki dom (na wzór tego z Wilna) z myślą o całej rodzinie. Nie dość, że wielki, to jeszcze położony na wzgórzu. Z dumą mogę stwierdzić, że do tej pory nikt nie wybudował równie imponującego budynku w naszej miejscowości. Początkowo, jak zakładał dziadek, mieszkała w nim praktycznie cała nasza rodzina. Dziadek na najwyższym piętrze, niżej reszta. W okresie mojego dzieciństwa, dom tętnił życiem – moi wujkowie, siostry, rodzeństwo cioteczne. Z biegiem czasu niestety wszyscy poszli w swoim kierunku, ale nadal z chęcią wracają do domu, w którym teraz mieszkają tylko moi rodzice i (teoretycznie) ja. Dziadek wybudował również wielką kapliczkę, rodzinny grobowiec znajdujący się między kościołem, a tumlińskim cmentarzem. Dziadek zajmował się głównie malowaniem i odnawianiem kościołów, kolekcjonował różne dzieła sztuki, antyki i pamiątki z przeszłości oraz malował obrazy, przeważnie pejzaże. Inną pasją, której poświęcił większość swojego życia było kolekcjonowanie. Planował nawet stworzyć domowe muzeum.
Zbierać zaczął jeszcze przed wojną. Zdobył wtedy dziesięć sztychów znanego grafika Jerzego Kopena, przekazanych później do Muzeum Narodowego w Kielcach. Zdobył ponadto lampę naftową i świecznik z pokoju gościnnego w Pałacu Puszkina, w którym przez jakiś czas mieszkał Adam Mickiewicz. Jest wielce prawdopodobne, że ów świecznik miał on w swoich rękach. Dziadek w swojej kolekcji miał również fortepian rodziny Zakrzewskich na drewnianej ramie, meble z przełomu XVI i XVII stulecia, około 500 płyt przedwojennych, bogaty zestaw monet i banknotów, książki i wiele, wiele innych eksponatów, które z trudem mieściły się w gablotach rozmieszczonych w trzech dużych pomieszczeniach. Pamiętam, że kiedy byłam mała, do mojego domu przychodziły wycieczki szkolne, oglądać eksponaty dziadka, które chętnie pokazywał. Dziadek powtarzał, że radość z kimś podzielona jest radością podniesioną do potęgi. Z opowieści mojej mamy wiem, że kiedy telewizor nie był jeszcze tak powszechny jak teraz i posiadały go tylko nieliczne osoby, w tym mój dziadek, co wieczór schodzili się do nas mieszkańcy całej wsi, żeby go oglądać. Dziadek posiadał również projektor i w ciepłe, letnie wieczory, wyświetlał przed domem różne filmy i bajki ze swojej kolekcji na ekranie z kawału płótna zwisającego z naszego balkonu. Oczywiście doskonale pamiętam, jak dziadek grał na patyku, mandolinie czy harmonii oraz jak pokazywał magiczne sztuczki, często robiąc pokazy również dla naszych sąsiadów.
Pamiętam również bardzo dobrze, jego charakterystyczny wschodni akcent. Dziadek często przywoził do domu obrazy z wizerunkami świętych, które konserwował na potrzeby odnawianego kościoła. Sam również był malarzem. Bardzo dobrze pamiętam zapach farb olejnych i terpentyny unoszący się w domu. Malarskie tradycje dziadka, kontynuowała moja ciocia Hania, która zostawiła po sobie wiele obrazów. Moja druga ciocia Danusia również maluje, jak i jej mąż. Razem z moim tatą, zajmują się jak mój dziadek konserwacją i odnową kościołów, obrazów itp. Tata też maluje obrazy.
To właśnie mój dziadek sprawił, że dom jest dla mnie najważniejszym miejscem, a w hierarchii wartości czołowe miejsce zajmuje rodzina. Życiorys mojego dziadka pokazuje nam również jaką rolę według mnie powinna pełnić kultura i sztuka. Nie powinna być czymś odległym i elitarnym – bezużytecznym przedmiotem zamkniętym w muzeum, tylko częścią codziennego życia. Dla dziadka działalność artystyczna i kultura były czymś naturalnym, oczywistym i tak potrzebnym jak sen czy jedzenie. Były nie tylko jego pasją i sposobem spędzania wolnego czasu. Dzięki nim zarabiał na życie, utrzymywał rodzinę i odnajdywał pocieszenie i pomoc w ciężkich życiowych sytuacjach. Dziadek na swój sposób zajmował się też animacją kultury – poprzez pokazy filmów, muzealne zbiory i kontakty z artystycznym światem integrował i wpływał na lokalną tumlińską społeczność. Także dzięki niemu odkryłam w sobie zamiłowanie do sztuki, a najpiękniejszy dla mnie jest zapach terpentyny, który kojarzy mi się właśnie z domem i dzieciństwem. Dziadek był najbardziej inspirującą osobą jaką znałam.
Autorka: Agnieszka Dziwoń 2016 r.