Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Polub Instytut Kultury

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Zapach rogalików, babki piaskowej, świeżego drewna i pierogów ruskich

Moje dziedzictwo, dziedzictwo, ale moje własne osobiste dziedzictwo… właśnie czym jest moje dziedzictwo? Takie hasła plątały mi się po głowie, gdy usiadłam przed laptopem. Każdy z nas ma przyswojoną definicję dziedzictwa – w pierwszym odruchu kojarzy się ono z czymś patetycznym, dostojnym i doniosłym. Myśląc o dziedzictwie często w głowie pojawiają nam się zabytki, tak ważne dla historii naszego kraju, często myślimy o tradycjach czy obyczajach, które również składają się na nasze dziedzictwo, ale właśnie „nasze", a jakie jest moje?

Napisanie tego eseju zmusiło mnie wręcz do gruntownego przemyślenie czym owo dziedzictwo w moim życiu jest. Przed przystąpieniem do tego zadania, usiadłam i przeglądnęłam kilka prac, które już zostały napisane i zamieszczone na stronie internetowej poświęconej temu zagadnieniu. Przyznam z ręką na sercu, iż czytając opowieści innych studentów trochę im zazdrościłam tych rozmów z dziadkami, babciami o ich przodkach, o historii rodziny. Ja byłam za mała, aby dziadka wypytywać o przeszłość, a on o niej nigdy sam nie opowiadał. Dzięki mamie dotarły do mnie strzępki informacji, o tym, że dziadek aktywnie działał w AK, przebywał w więzieniu jako więzień polityczny. Jednak historia ta nigdy nie została przez dziadka opowiedziana. Dziadek zawsze był owiany pewną dozą tajemniczości, właśnie przez tą skrytość. Później bardzo poważnie zachorował i już w ogóle nie wraca do przeszłości. W jego pokoju wisi zdjęcie, z którego spogląda uśmiechnięty i bardzo przystojny młody mężczyzna, a na fotelu siedzi starszy człowiek, który swoimi smutnym wzrokiem patrzy przed siebie i już nigdy nie poznam historii, którą przeżył mój dziadek. Z kolei babcia Maria skrzętnie przechowuje historie dotyczące całej rodziny, jednak nie chętnie o wszystkim opowiada, wciąż powtarza „dobre" historie, takie, które pokazują rodzinę w korzystnym świetle. Może dlatego czuję się lekko wyrwana, bo nie znam dokładnie historii swojej rodziny, bo z obu stron docierają do mnie szczątkowe informacje, które staram się w jakiś sposób do siebie dopasować, wciąż jednak jest w tej układance jest sporo dziur i niejasności. Pisząc te słowa uzmysłowiłam sobie, że to też jest moje dziedzictwo, to, że historia mojej rodziny nie jest przeze mnie poznana, również kształtuje to jaka jestem tu i teraz, te szczątkowe informacje, które otrzymuje są moim dziedzictwem. Babcia Maria z całej puli swoich wspomnień i historii, które przeżyła wybiera te, którymi chce się podzielić, które chce przekazać dalej jako swoje dziedzictwo. A ja jako jedna ze spadkobierczyń tych wspomnień przyjmuje je, pomimo iż są niekompletne. Chyba potrzebowałam tej chwili refleksji, aby zdać sobie z tego sprawę. Odchodząc od poważnego tematu jakim jest historia mojej rodziny, zamykam oczy i przenoszę się do swojego dzieciństwa, bo chciałabym opowiedzieć o smakach i zapachach, które jak najbardziej uznaje za MOJE DZIEDZICTWO.

Piękny dzień, słoneczne promienie delikatnie zakradają się do szkolnej klasy, ja siedząca w ławce, mam 8 lat i z utęsknieniem czekam na dzwonek, który oznajmi, że możemy już opuścić mury szkoły, że jest już za chwilę rozpoczną się wakacje. Zaraz pobiegnę do babci, nie mam daleko, bo babcia mieszka zaraz koło szkoły. A tam czekają już wszyscy kuzyni ze świadectwami w białych koszulach, czeka beztroska zabawa i uśmiechnięta babcia, która zapewne przygotowała świeże, rozpływające się w ustach i cudowne drożdżowe rogaliki, delikatnie poprószone cukrem pudrem.

Do dziś uśmiecham się na samo wspomnienie tamtych chwil. Te wspaniałe drożdżowe rogaliki pachnące różaną marmoladą babcia przygotowywała na specjalne okazje. Zawsze fascynowało mnie to, że babcine rogaliki były takie puszyste, równe i idealnie skręcone, a różana marmolada nigdy nie wychodziła bokiem. Co ciekawe marmolada nie była dostępna każdego dania w sklepie, babcia kupowała ją w kostce na wagę i mogła to zrobić tylko w środę na targu, który odbywa się w Skale. Babcia kręciła rogaliki, czasem i do późnej nocy, bo potrafiła ich narobić nawet i ze dwa koszyki, co dla mnie jako dziecka, było ilością ogromną. Rogaliki towarzyszyły nam przy okazji urodzin, imienin, wszelakich rocznic, jubileuszy, odwiedzin dawno niewidzianych gości. Przepis na rogaliki, bardzo prosty, wydawać by się mogło, bo potrzeba tylko: trochę letniego mleka, odrobina pokruszonych drożdży, mąka, masło, szczypta soli, cukier do smaku i jajko. Kiedyś nawet próbowałam przygotować takie rogaliki sama – zrobiłam wszystko zgodnie z wcześniejszymi zaleceniami babci, jednak moje rogaliki wcale nie wyszły ani takie puszyste, ani takie równiutkie, ani takie pyszne jak te babcine, co więcej marmolada wcale nie chciała współpracować i wychodziła jak gdyby nigdy nic z ciasta. Podejrzewam, że oprócz podstawowych składników, babcia do robienia ciasta drożdżowego dodawała ogromną ilość miłości, czułości i cierpliwości, oraz, że miała jakieś układy z tą marmoladą. Czasami dodatkowo na stole pojawiała się babka piaskowa – wysoka i dorodna – najpyszniejsza zaraz po wyjęciu z zielonego piekarnika elektrycznego. Babka piaskowa była związana raczej ze Świętami Wielkanocnymi, bo w koszyczku oprócz jajek i wielkanocnego barana, musiała się znaleźć również babka piaskowa. Czasem jednak babcia odchodziła od tej zasady i przygotowywała babkę na gorącą prośbę swoich wnucząt. Wyczekiwaliśmy wtedy niecierpliwie, patrzyliśmy jak babcia dokładnie miesza składniki i wylewa ciasto do takiej śmiesznej formy z wysokim kominem, czasami babcia pozwalała jednej z nas wysmarować tą formę dokładnie masłem i oprószyć bułką tartą, tak żeby ciasto nie przykleiło się do foremki. Później babcia wsadzała formę do historycznego zielonego piekarnika elektrycznego, a my czekaliśmy. Gdy babka była gotowa, trzeba było chwilę odczekać, aż ostygnie. Oczekiwaniom nie było końca, aż ostatecznie babcia kroiła przygotowany deser na małe przeźroczyste talerzyki, a my pochłanialiśmy babkę tak, ze aż nam się uszy trzęsły.

Ojciec babci Marii, pradziadek Jan, był stolarzem, miał swój mały warsztat, gdzie tworzył różne rzeczy z drewna. Mój tata odziedziczył mały warsztat – komodę z wieloma szufladami, wypełnionymi przeróżnymi gwoździkami, młotkami, miarkami i innymi przyrządami niezbędnymi w pracy stolarza. Tata odziedziczył też talent oraz szacunek do drewna – dzięki takiemu połączeniu jest artystą, który tworzy wspaniałe szafy, drzwi, schody i inne piękne rzeczy. Tata do domu zawsze przychodził cały w trocinach, a w naszym domu prawie w każdym zakamarku można znaleźć małe śrubki, gwoździki, metry. Odkąd pamiętam z tatą kojarzył mi się zapach drewna. Świeży i jedyny w swoim rodzaju, taki, który rozpoznałabym zawsze o każdej porze dnia i nocy. Czasem właśnie dla tego zapachu lubię zaglądnąć do warsztatu Taty, zamknąć oczy i zobaczyć jak razem z siostrą budujemy domki z tych kawałków drewna, które już Tacie nie były potrzebne czy jak już później pomagałam Tacie czyścić papierem ściernym listewki i  patyczki.

Babcia Maria nigdy nie przygotowała jednej potrawy – pierogów ruskich i pewnie nigdy nie pokochałabym ich tak mocno, gdyby nie moja mama. Babcia mamy – prababcia Julia, nauczyła ją robić najlepsze pierogi pod Słońcem, a mama tę wiedzę przekazała mi. Ciasto musi być idealnie sprężyste i elastyczne, rozwałkowane na cieniutki placek, odrobinę posypane mąką. Farsz wyrazisty, ale pieprz nie może zabić jego smaku. I najważniejsze pierogów nie można robić na szybko, one potrzebują czasu, a do farszu należy dodać całą szklankę miłości. Za co uwielbiam pierogi? Chyba za to, że kojarzą mi się one ze wspólnie spędzonym czasem przy ich lepieniu, ze wspólnym doprawianiem farszu, a co najważniejsze za późniejszym ich pałaszowaniem. Odkąd pamiętam w naszym domu zawsze były obecne pierogi, nie tylko ruskie, ale też z kapustą i grzybami, czy z kaszą gryczaną i białym serem. Ta potrawa kojarzy mi się z miłością, ciepłem rodzinnym i bezpieczeństwem. Zwykłe pierogi ktoś pomyśli, dla mnie są niezwykłym przeniesieniem w inny świat. Od kilku lat ruskie pierogi goszczą nawet na naszym Wigilijnym stole jako potrawa obowiązkowa.

Od babci otrzymałam wspomnienie rogalików i babki piaskowej, od taty z kolei dostałam zapach świeżego drewna, a od mamy jedyne i niepowtarzalne chwile spędzone przy klejeniu pierogów. Tak, jeśli to wszystko razem połączę to powstanie fundament mojego dziedzictwa, mojego osobistego dziedzictwa. Są to niezapomniane wspomnienia, które, aby były wciąż żywe, muszą być pielęgnowane, a ten esej tylko umocnił mnie w tym przekonaniu. Pisanie tej pracy było bardzo ciekawym doświadczeniem, które w pewnym stopniu zmusiło mnie do pochylenia się nad tak istotną kwestia jaką jest moje dziedzictwo. Myślę, że jest ona dopiero początkiem moich dalszych przemyśleń i poszukiwań.

Autor: Martyna Gubała 2016 r.

Data opublikowania: 16.02.2016
Osoba publikująca: Agnieszka Pudełko